Dlaczego jedziesz do Kosowa? Tam w ogóle jest coś ciekawego? Nie zliczę ile razy usłyszałam te lub podobne pytania zanim w końcu stanęłam na płycie lotniska w Prisztinie. Kosowo to ostatnie z nieznanych mi bałkańskich państw i byłam szalenie ciekawa czy urzeknie mnie tak bardzo, jak inne miejsca w tym regionie. Czy znajdę tam miejsca, które pochłoną mnie do reszty czy raczej będę próbowała zabić czas. Teraz, już po powrocie, denerwuję się lekko, kiedy ktoś pyta mnie Jak jest w Kosowie? bo mam tyle świetnych historii i argumentów, żeby tam wrócić, a nie umiem tego powiedzieć w jednym zdaniu. Dlatego to wszystko opiszę.
Co zobaczyć i co robić w Kosowie?
W Kosowie spędziłam pełny tydzień. Nie jest to długo, ale biorąc pod uwagę niewielkie rozmiary Kosowa, udało mi się zobaczyć całkiem sporo pięknych i ciekawych miejsc, spędzić dość długie godziny w klimatycznych kawiarniach w towarzystwie poznanych tam ludzi, pochodzić po górach. Jeżeli wybierasz się na wakacje do Czarnogóry, Albanii lub Macedonii, wstąp jeszcze do Kosowa, bo naprawdę warto, szczególnie jeśli interesują Cię nieoczywiste miejsca poza utartym szlakiem.
Poprzedni rok był suchy w podróże, a już szczególnie w podróże solo. Strasznie się za tym stęskniłam i do wyjazdu do Kosowa czekałam jak na szpilkach. Brakowało mi spontaniczności podróży w pojedynkę, tego szaleństwa, kiedy bieg zdarzeń przybiera nieprzewidziany obrót; brakowało mi poznawania nowych ludzi i szybkiego łamania lodów, czyli czegoś, co w podróżach solo jest codziennością. Mówiąc krótko, przed tym wyjazdem czułam jak doskwierał mi wanderlust i już nie mogłam usiedzieć. Ta podróż miała być spontaniczna – bez zbędnych rezerwacji i planów, za to z ludźmi. Jechałam z jedną zasadą w głowie: rozmawiać i poznawać jak najwięcej. Zastanawiało mnie jedno..
Czy Kosowo jest bezpiecznie dla kobiety podróżującej solo?
Tak. Właściwie na tym mogłabym zakończyć. :) Kosowo jest bezpieczne dla kobiet podróżujących solo. Prisztina jest bezpieczna dla kobiet podróżujących solo. Przez cały czas podróżowania po Kosowie ani przez moment nie czułam się zagrożona. Mieszkańcy Kosowa są bardzo pomocni, a fakt, że w Kosowie nie ma zbyt wielu turystów sprawia, że naprawdę dokładają wszelkich starań, żeby przyjezdni czuli się tam komfortowo. Po Prisztinie chodziłam o najróżniejszych porach; zdarzyło się w nocy i nad ranem. Nie miałam ani jednej nieprzyjemniej czy niebezpiecznej sytuacji. Podobnie w Prizren czy Gjakovej. W Peji czułam nieco zbyt wiele spojrzeń na sobie, ale jest to zachowanie typowo bałkańskie i spojrzenia nie były bardziej natarczywe niż np. w sąsiadującej Macedonii. Szczerze mówiąc, w Skopje czułam się o wiele gorzej, głównie przez słowne zaczepki tamtejszych mężczyzn – w Kosowie nie miałam takich sytuacji. Moja rada dla dziewczyn chcących pojechać do Kosowa solo – nie ma się czego obawiać. Zachowaj normalny poziom ostrożności, taki jak we własnym mieście i będzie w porządku.
Najciekawsze atrakcje Kosowa – plan na tydzień
Mimo, że nie lubię robić planów na podróż, lubię wiedzieć gdzie jadę, szczególnie jeżeli jest to miejsce o tak krwawej i bolesnej historii jak Kosowo. Jeszcze przed wyjazdem dołączyłam do grupy zrzeszającej młodych ludzi z Kosowa na FB i poprosiłam o rekomendacje. Tak oto ułożyłam sobie wstępną listę miejsc, które chciałam zobaczyć w Kosowie: Góry Przeklęte, Prisztina, Gjakova. Wszystkie inne miejsca były wynikiem spontanicznych zwrotów akcji.
Dzień 1: Prisztina – młoda i pełna życia stolica Kosowa
Dobrze jest znać opinie innych ludzi, ale niedobrze jest się nimi kierować. Nie raz miejsca opisywane przez innych podróżujących i blogerów miały być nudne, brzydkie i do zrobienia „w dwie godziny”, a mnie zatrzymywały na dłużej. Podobnie z Prisztiną – słyszałam o tym mieście niemal same niepochlebne opinie i chciałam sama sprawdzić jak tam jest.
No i jak jest? Jest świetnie!
Większość turystów odwiedza Prizren i omija Prisztinę, a ja przekornie napiszę, że to właśnie Prisztina jest atrakcją, której nie można pominąć. Pierwszy dzień w Prisztinie to ciąg naprawdę fajnych zdarzeń głównie dzięki ludziom, jakich tam poznałam. Nie spodziewałam się w najśmielszych snach, że mieszkańcy Kosowa mogą być tak przyjaźni i otwarci. Prisztina okazała się być młodym, tętniącym życiem, czystym miastem z mnóstwem hipsterskich kawiarni, pomników ubranych w albańskie flagi, ulicznych mini-antykwariatów i wielkich, betonowych, pozornie brzydkich budynków, jakie po prostu uwielbiam.
Chciałam ten dzień spędzić spokojnie, zaaklimatyzować się w Kosowie i prawie mi się to udało. Piłam kawę w Hanie i Liburni, świetnych kawiarniach, o których więcej przeczytasz tutaj. Poznałam kilka osób, z którymi zrobiłam mini wywiady o ich życiu w Kosowie, które przeczytasz tutaj. Przypadkiem wylądowałam też na Festiwalu Piwa niedaleko słynnego pomnika Newborn, gdzie poznałam trzech szalenie ciekawych osobników, z którymi spędziłam resztę wieczoru. Prisztina wciąga; jest tam co robić, szczególnie jeżeli podobają Ci się klimatyczne miejsca bez natłoku turystów. Mimo, że turystyka jako taka w Prisztinie niemal nie istnieje i próżno szukać centrum informacji miejskiej, polecam to miejsce szczególnie jeżeli bardziej cenisz sobie interakcje z ludźmi zamiast odhaczania muzeów, jeżeli lubisz spędzać czas leniwie popijając kawę, jeżeli oglądanie życia na ulicy jest dla Ciebie ciekawsze niż najnowszy hollywoodzki film. Aha, w Prisztinie jest bezpiecznie, nawet jeżeli jesteś kobietą podróżującą solo, a orientacja w terenie nie jest Twoją najmocniejszą stroną (tak, to ja). :D
Gdzie spać w Prisztinie?
Ja w Prisztinie „zaliczyłam” dwie miejscówki. Pierwszą noc spędziłam w domku o obiecującej nazwie „Guesthouse Velania”. Położony jest jakieś 2 km od centrum, na wzgórzach, z których całkiem fajnie widać Prisztinę. I to byłby jedyny plus. Pokoje są raczej zaniedbane: w mojej łazience podłogi nie trzymała się ani muszla klozetowa ani brodzik od prysznica; brakowało zasłonki, nie było nawet papieru toaletowego; meble w pokoju były dość zakurzone; brak śniadania pomimo sporej ceny; miejsce raczej nie integrujące; goście o średniej wieku 50+ (pokój jednoosobowy z łazienką 17-15 Euro).
Dlatego też na kolejne noce przeniosłam się do White Tree Hostel, z którego jestem ogromnie zadowolona. Prześwietna ekipa, piękna przestrzeń wspólna: zarówno pod dachem, pufy, stoliczki, fotele, bar, jak i pod chmurką. No i lokalizacja. Rzut beretem od pomnika Billa Clintona, 10-15 minut piechotą od deptaku Matki Teresy. Łóżka wygodne, w samym hostelu czysto i przyjemnie. Polecam z czystym sumieniem.
Dzień 2: Prizren – najbardziej malownicze miasteczko w Kosowie
Miejsce, które zdecydowanie trzeba zobaczyć w Kosowie to Prizren. Prizren to jedna z głównych atrakcji Kosowa, miasto cieszące się opinią najpiękniejszego, przyciągające turystów odwiedzających sąsiadujące z Kosowem państwa.
Prizren położony jest na południu kraju w otoczeniu gór, co tylko dodaje mu uroku. Samo miasto jest również piękne, bardzo śródziemnomorskie, z kamiennymi uliczkami i czerwonymi dachami tak typowymi dla nadmorskich miejscowości. Przez Prizren przepływa rzeka Bystrzyca nadając rytm miastu i skupiając całe życie towarzyskie na swoich bulwarach. Idąc deptakiem przy Bystrzycy można praktycznie przeskakiwać z jednej kawiarni do drugiej, ale warto też odejść kawałek za centrum i zobaczyć jak toczy się życie między stromymi, lekko zakurzonymi uliczkami.
Prizren słynie też z twierdzy na wzgórzu, z której rozpościera się przepiękna panorama na miasto i okalające je góry. Warto wybrać się tam o zachodzie słońca, ale nie licz na to, że będziesz sama. Twierdza w Prizren, szczególnie wieczorem, przyciąga całkiem spory tłumek ludzi: są młodzi ludzie spragnieni towarzystwa płci przeciwnej, chylący się ku ziemi dziadkowie, rodziny z dziećmi. W Prizrenie odbywa się także jeden z ważniejszych festiwali filmów dokumentalnych w Europie: DokuFest i marzy mi się kiedyś w nim uczestniczyć.
Niepoprawny przewodnik o Prizrenie znajdziesz tutaj.
Gdzie spać w Prizrenie?
Jeżeli chcesz spać w hostelu, to prawdopodobnie tak czy owak trafisz do Prizren City Hostel. Hostel jest czysty i zadbany, ma też naprawdę klimatyczny taras na najwyższym piętrze skąd widać całe miasteczko i życie uliczne. Z tego co pamiętam, nocleg kosztuje 10 Euro za noc i wliczone w to jest śniadanie. Ale nie przywiązuj się zbyt sztywno do godzin podawania śniadania, tam czas płynie nieco inaczej. :) Ten i inne hostele możesz zarezerwować klikając w ten link.
Dzień 3: Peja – brama do Kanionu Rugova i Gór Przeklętych
Peja to miasto u podnóża Gór Przeklętych, a dokładnie Kanionu Rugova. Chciałam tam pojechać, aby się w końcu porządnie wychodzić, a towarzyszyła mi Gocha, także zapalony piechur. Uwielbiam podróżować pieszo, a miejsca które odwiedzam zawsze sprawdzam pod kątem ciekawych (i wymagających) tras na hiking. Jak Kosowo, to góry. Uparłam się przy tym jak osioł i za nic nie chciałam odpuścić, nawet kiedy okazało się, że zorganizowanie wyjścia w mniejszym gronie jest praktycznie niewykonalne, a w pojedynkę niezbyt bezpieczne.
Peja, jako miasto, niezbyt mnie interesowało i w sumie nie zatrzymałabym się tam na dłużej gdyby nie obecność gór. Ze wszystkich miast w Kosowie, Peja była najmniej ciekawa i najmniej otwarta. Niemniej jednak, miasto ma też swoje plusy. Góry widoczne są z każdego punktu w mieście, mogę sobie wyobrazić, że w sezonie więcej się tam dzieje. Od mieszkańców dowiedziałam się, że Peja to jedyne miejsce w Kosowie gdzie nadal można znaleźć rodziny żyjące według starego kanonu, czyli zbioru zasad odnoszących się do honoru, gościnności, poprawnego zachowania i lojalności. O ile gościnność to dobra rzecz, nie można tego powiedzieć o prawie krwi, które zobowiązuje do zabijania ludzi, którzy w jakiś sposób nas znieważyli. I ich rodzin. Konflikty ciągną się czasem latami. Peja zamieszkana jest głównie przez Kosowarów albańskiego pochodzenia, aczkolwiek kawałeczek za miastem istnieje niejako sztuczna wieś sfinansowana przez UE, w której mieszkają Kosowarzy serbskiego pochodzenia. Zdjęcie zrobiłam właśnie na szlaku idąc do tej mini osady. Aha, prawie bym zapomniała! W Peji jest także kompleks klasztorny Patriarchat Peja wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Leży nieco poza miastem (na szlaku do wyżej wspomnianej osady), a przed wejściem trzeba się wpisać na listę u strażnika i zostawić mu swój dowód lub paszport.
Gdzie spać w Peji?
Jeżeli chodzi o hostele, nie ma tutaj zbyt wielkiego wyboru. W Peji jest … jeden hostel. ;-) Ale za to jaki! Hostel Sarac położony jest blisko centrum, ale w uliczce, którą trzeba wcześniej znaleźć. Jest to tak naprawdę duży dom, na hostel przeznaczona jest jego połowa. Pokoje są dwa – bardzo przestronne dormitoria z wygodnymi łóżkami, czystą i ciepłą pościelą, czystą łazienką. W ogrodzie leniwie spacerują koty. Miejsce dość idylliczne, fajnie mi się tam spało.
Dzień 4: Kuciste (Kućište) – pieszo przez góry do granicy z Czarnogórą
Co robić w Kosowie? Iść w góry! A dokładniej, w Góry Przeklęte, tzw. Prokletije, będące częścią Alp Albańskich. Gwarantuję, że takich widoków i takich przeżyć nie zaserwują Ci żadne inne góry. Kuciste to maluteńka wieś 20 km od Peji, poza sezonem praktycznie wyludniona, położona już w górach. Dojechać tam można autostopem lub autobusem. Godziny kursowania autobusu są jednak na tyle enigmatyczne, że wybrałam autostop. Co najlepsze, samochód w jedną stronę łapał dla mnie…. policjant. :)
Im trudniej, tym lepiej. Mój umysł działa zadaniowo, od wyzwania do wyzwania, inaczej popadam w marazm. W Kosowie chciałam koniecznie pochodzić pieszo po górach, ale ciężko było to zorganizować. Wynajęcie przewodnika i transportu kosztowałoby 250 Euro czyli nawet więcej, niż miałam zaplanowane na cały pobyt. Dlatego postanowiłam pochodzić tyle i mogę aby nadal było bezpiecznie i zrobić to na własną rękę. Teraz tylko o tym wspomnę, wpis z tego dnia pojawi się tutaj za jakiś czas. Tego dnia wyszłam ze swoich najwygodniejszych stref komfortu.
Mam lęk ekspozycji. Nie tyle boję się wysokości, co raczej otwartych przestrzeni, gdzie nie mogę się niczego złapać, gdzie mogę się ześlizgnąć, gdzie wiatr ma tyle miejsca, żeby się rozpędzić tak, że może mnie zdmuchnąć. Nie znoszę kiedy coś mnie ogranicza dlatego aktywnie zwalczam w sobie ten lęk i chodzę po górach jak często się da.
Tego dnia wyszłam ze swoich stref komfortu tak bardzo, że popękały. I jest super, bo moje lęki się zmniejszyły. Wybrałam się nad jeziora przy granicy z Czarnogórą szlakiem stromym, który w słonecznej pogodzie jest nieziemsko piękny. Tamtego dnia tonął w gęstej mgle, a szare i czarne skały, powalane pnie drzew, świszczący wiatr i krzyczące ptaki tworzyły klimat krainy umarłych. Dla jednych to nic, dla mnie walka z wyobraźnią była nieziemsko ciężka. Grozy dodawał fakt, że na szlaku byłam absolutnie sama. Towarzyszył mi momentami pies. To był wymagający dzień, fizycznie i psychicznie, ale kiedy udało mi się zrobić to co chciałam, nigdy nie czułam się lepiej. Fajnie jest czuć, że można wszystko, że można wziąć w karby swój własny strach.
Dzień 5: Djakowica (Gjakova) – urocze miasteczko na południowym zachodzie Kosowa
Przed przyjazdem do Kosowa nie wiedziałam nawet o istnieniu Djakowicy. Pojechałam tam spontaniczne za namową Gentriny, absolwentki liceum, która napisała do mnie na Facebooku kilka dni przed moim wylotem.
Djakowica to relatywnie niewielkie miasteczko, które jest chyba najbardziej uroczym i kolorowym w jakim kiedykolwiek byłam. Przez starą część miasta biegnie najstarszy w Kosowie bazar. Liczne kawiarnie pękają w szwach w porze lunchu i wieczorem. Całą uliczkę zdobią ręcznie robione lampiony, parasolki, i inne ozdoby. Cześć z nich wykonuje lokalna artystka, Mimoza Rracit.
Jedną z atrakcji Djakowicy jest XIV wieczny Meczet Hadum, którego imam streścił nam jego historię. Djakowica to także dobra opcja dla osób lubiących piesze wycieczki. Kawałek za miastem jest wzgórze Çabrati, na szczycie którego jest restauracja Oxygen, gdzie jedząc lokalne przysmaki można oglądać panoramę miasteczka. Jeszcze kawałeczek dalej jest uroczy park i mnóstwo terenów na wędrówki na łonie natury. Więcej o tym, co można robić i zobaczyć w Djakowicy przeczytasz tutaj.
Djakowica nie ma zbyt wielu opcji noclegowych, ale jeśli planujesz tam nocować, to poszukaj tu.
Dzień 6: Mitrowica – podzielone miasto
Mitrowica to nie jest miasto, które znajdziesz w listach “top 10 miejsc w Kosowie”. Muszę przyznać, że zanim pojechałam do Kosowa i spędziłam tam już kilka dni, na myśl o pojechaniu do Mitrowicy czułam leciutki niepokój. Niepotrzebnie.
Mitrowica to miasto na północy Kosowa, przez które przepływa rzeka Ibar. Jest to rzeka o tyle istotna, że wyznacza ona granicę między albańską/kosowską częścią Mitrowicy – południową, a częścią serbską – północną. Miasto zostało podzielone w 2013 roku i pewnie jeszcze chwilę takie pozostanie. Na rzece jest most. Most zabity metalowymi płytami, dostępny tylko dla ruchu pieszych. Most, przed którym stoją włoscy karabinieri. A wokół dzieje się życie: dzieci jeżdżą na plastikowych samochodzikach, nastolatki próbują się skrycie całować, dorośli załatwiają swoje sprawy. I tylko widok wojskowych aut i broni przypomina, że nie wszystkie problemy zostały w Mitrowicy rozwiązane.
Część albańska ma bardzo przyjemny deptak z kawiarniami, w części serbskiej jest natomiast imponujący monastyr i piękny widok na całą okolicę. Co jest absolutnie fascynujące, to że pomimo, że jest to w teorii jedno miasto, jego dwie odrębne części są skrajnie różne. Wystarczy przekroczyć most aby nagle zobaczyć dziesiątki aut bez tablic rejestracyjnych, inne rysy twarzy u przechodniów, inny język. Nawet waluta jest inna. Nie mówiąc już o tym, że w części południowej dominują meczety, w północnej cerkwie. W Mitrowicy nie nocowałam, więc nie mogę polecić konkretnego obiektu. Tutaj znajdziesz dostępne opcje.
Dzień 7: Prisztina – kawiarniany relaks w stolicy Kosowa
Czy ja już nie pisałam, że bardzo polubiłam Prisztinę? Prisztina była moją bazą wypadową przez cztery dni łącznie i to było świetne rozwiązanie. Kosowo jest niewielkie a busy z Prisztiny do innych miast kursują naprawdę często. Najdłuższa podróż trwa około dwóch godzin. Nie ma więc żadnego problemu aby zorganizować sobie dzienną wycieczkę do innego miasta i wrócić pod wieczór.
Ciągle było mi mało Prisztiny więc postanowiłam spędzić w niej całą sobotę i nigdzie indziej nie wyjeżdżać. Dzień zaczęłam od pożegnania hostelowego kompana, Joela, Szwajcara który od 9 miesięcy był w drodze, na rowerze. Potem poszłam na kawę do Soma Book Station, stamtąd do Dit-e-Nat, potem pokręciłam się jeszcze w okolicy pomnika Newborn. Akurat na pobliskim stadionie trwał mecz, miałam zatem komu robić zdjęcia. Po południu z Kamilą poszłyśmy na jedzenie do Liburni i na kolejną kawę w jednej z kawiarni na deptaku Matki Teresy. To był idealnie leniwy dzień, szkoda mi było opuszczać Prisztinę.
W niedzielę rano odlatywał mój samolot do Berlina. Mimo, że byłam w Kosowie niby tylko przez tydzień, udało mi się poczuć atmosferę tego miejsca dość konkretnie, głównie dzięki ludziom, których tam poznałam. Spodobało mi się tam tak bardzo, że próbuję teraz wcisnąć jeszcze jeden wypad do Kosowa w tym roku, co nie jest łatwe, bo już zaczyna mi brakować urlopu. ;/
Jeżeli szukasz więcej inspiracji podróżniczych, to zobacz nowy projekt znajomego blogera, Zielona Mapa. Pod tym linkiem jest Kosowo.
Jest jakieś miejsce, do którego lubisz wracać? Dla mnie to będzie Kosowo. A dla Ciebie?