Co robić i co zobaczyć w Mostarze żeby zachować balans między tym co ładne i przyjemne, a tym co niepokojące? Atrakcji turystycznych w Mostarze jest mnóstwo, ale postaram się Ciebie zachęcić, że warto zobaczyć więcej niż tylko Stary Most. Niełatwo mi jest zabrać się do tego tematu, bo historia zarówno wojen bałkańskich jak i „odcinka” mostarskiego jest bardzo zawiła, a wiele rzeczy pozostało nadal niewyjaśnionych. Albo raczej nieprzebaczonych. Mostar mnie zachwycił po końcówki moich włosów. Zachwycił mnie kontrastami. Uroczą, kameralną, kamienną starówką, gdzie niespiesznie przechadzają się koty, słychać gwar rozmów na zmianę z miarowym uderzeniem niewielkich młoteczków lokalnych rzemieślników o miedziane półmiski i nawoływania muezinów kiedy przyjdzie na to czas. Mijając liczne restauracje w płuca wpada mieszanka zapachu gęstej, czarnej, moim zdaniem najlepszej kawy, smażonej baraniny, świeżych jak nigdzie indziej owoców i warzyw. A gdzie się nie spojrzę, widzę przyjazne twarze i ciekawskie spojrzenia. Zachwycił mnie też namacalną historią serwując całą gamę niepokoju i przemyśleń o czasach, w których żyjemy. Nic nie poradzę na to, że kocham Bałkany, tą zagmatwaną, chaotyczną, nielogiczną, ale niezwykle barwną i kuszącą cześć Europy, która za każdym razem jak tam jestem, wymusza na mnie przemyślenie tego, co brałam za pewnik.
Ci co śledzą mnie na snapie (floatingmyboat) mają pewne pojęcie co robiłam w Mostarze. Trochę była to mieszanka wybuchowa, ale właśnie tego potrzebowałam.
Mostar to jedno z najbardziej znanych bałkańskich miast. Mostar to także miejsce jednej z najbardziej znanych atrakcji na Bałkanach – to tutaj znajduje się zabytkowy Stary Most nad Neretwą. Mostar to piąte największe miasto w Bośni i Hercegowinie, nieformalna stolica Hercegowiny, ośrodek kulturalny i, przede wszystkim, miejsce gdzie znajduje się jeden z najbardziej znanych kamiennych mostów w Europie – Stary Most. Nazwa Mostar pochodzi od słowa mostari czyli strażnik/dozorca mostu (eng. bridge keeper). Ten wpis jest niepoprawnym przewodnikiem turystycznym po znanych atrakcjach i miejscach, które atrakcjami wcale nie są.
Trzymaj mi piwo, ja idę! Czyli urbex na wieży snajperów w Mostarze (atrakcja dla spragnionych wrażeń i… punktów widokowych)
Może nie powinnam tak otwarcie o tym pisać? Nie było to do końca legalne. Wieża snajperów nie jest też „atrakcją turystyczną” w tradycyjnym znaczeniu tego wyrażenia. Ale też nie takie nielegalne. Bo niby za niemym przyzwoleniem lokalnych władz. To znaczy, niby nie wolno, ale nikt tego nie egzekwuje. Jadąc samochodem z Denym, który był tak miły, że zgarnął mnie z dworca autobusowego w Mostarze i zawiózł do hostelu, który prowadzi (Rooms Deny, mogę polecić z czystym sumieniem), zobaczyłam wieżę snajperów pierwszy raz z bliska. Zrobiła na mnie na tyle duże wrażenie, że kiedy Deny narzekał, że w hostelu ma jeszcze mało gości i nie będę miała towarzystwa, żeby wejść na wieżę snajperów, ja już przebierałam nogami na samą myśl, że zobaczę z niej panoramę miasta. Mój mózg funkcjonuje w taki pokraczny sposób, że jak ktoś mi mówi, że coś jest nie do zrobienia, to ja potem idę i to robię.
Tak było i tym razem. Szukając najdogodniejszego wejścia do wieży snajperów w Mostarze obeszłam dwukrotnie cały budynek. Przypadkiem znalazłam teren niezagospodarowany. A właściwie zagospodarowany przez absolutnie zajebisty street art, o którym zaraz więcej opowiem.
Wracając. (Paulina pozdrawiam!)
Na tyłach budynku dojrzałam usypaną kupkę kamieni. Czyżby ktoś specjalnie…? Żeby wejść do wieży snajperów w Mostarze trzeba przejść przez dość wysoki betonowy mur. Gdyby nie kupka kamieni, musiałabym się podciągać ramionami. Kamyczki dużo ułatwiły. Jedna noga, szpagat, druga noga, skok na górkę śmieci i już byłam po drugiej stronie.
I dopiero wtedy do mnie dotarło, że chyba mnie podarło.
Kiedyś napadnięto mnie w biały dzień w Gnieźnie pod kościołem (!!!), a teraz sama wlazłam do jakiegoś opuszczonego budynku o kilkunastu piętrach, ciemnych korytarzach i nie wiadomo jakim stanie technicznym. No ideollo, idę! Wzięłam aparat niczym maczugę w jedną rękę, klucze do pokoju między palce w drugą rękę, poszeptałam do bicków żeby mnie w razie czego nie zawiodły i poszłam.
I co?
I nic się nie stało. :) Bo największe jazdy ja mam zawsze we własnej głowie.
Jedynym wyzwaniem było dla mnie chodzenie po schodach, które nie miały barierki. A ja jednak trochę nadal boję się wysokości. Szłam najdalej od krawędzi jak to tylko możliwe i nie patrzyłam na boki, dopóki nie stałam z dala od przepaści. Weszłam na pierwsze piętro, na drugie, na piąte. I tak już prawie miałam schodzić, ale nogi same poniosły mnie na wyższe i wyższe kondygnacje. Przeżyłam, fajnie było. Gadanie na snapczacie (floatingmyboat) w zasadzie pomogło mi trochę okiełznać strach przed wyimaginowanym gwałcicielem/narkomanem/pijakiem/kosmitą dybiącym na moje życie. W zamian dostałam widok na calutkie miasto i kawał dobrego streetartu. Sami zobaczcie.
Co zobaczyć w Mostarze? Najlepszy widok na Stary Most z minaretu meczetu Koski Mehmed Pasha w Mostarze
To już prędzej można nazwać atrakcją turystyczną w Mostarze. Widok na Mostar z meczetu Koski Mehmed Pasha warto zobaczyć – to ten flagowy, pocztówkowy widok na miasto. Nie dość mi było adrenaliny, a szukając knajpki gdzie mogłabym uczcić kolejną wizytę na Bałkanach przez zjedzenie sałatki szopskiej (którą uwielbiam, ale TYLKO jak jestem na Bałkanach, nigdzie indziej tak dobrze nie smakuje) i wypicie aromatycznej czarnej kawy (w Polsce najczęściej dodaje mleka, w podróży nigdy). Zobaczyłam napis „The best view on Stari Most”. Skoro the best, to pasowałoby wypróbować, nie? Szczególnie, że droga na ten widok wiedzie przez minaret. A ja nigdy w minarecie nie byłam.
Weszłam za bramę ogradzającą gwarną ulicę i weszłam na spokojny, zalesiony dziedziniec przed meczetem. Uiściłam opłatę 12 KM i poszłam. Z początku było dokładnie tak jak na każdej innej wieży kościelnej w jakiej byłam. Zawijane kamienne schodki, nie za dużo miejsca.
Ale szybko zaczęło brakować światła. Przecież minaret nie ma okien, a widocznie nikt nie uznał za stosowne dołożenie chociaż kilku żarówek więcej do środka. Nie będę ściemniać, trochę na mnie blady strach padł, bo jednak świadomość bycia w wąskiej kamiennej wieży kiedy nie widzisz nawet gdzie idziesz nie była komfortowa. Na szczęście, egipskie ciemności skończyły się równie szybko co się zaczęły i niedługo później byłam już na szczycie minaretu.
Dzień przyjazdu do Mostaru był dość pochmurny więc i widok nie powalał tak bardzo jak w innych okolicznościach pogodowych. Niemniej jednak, polecam się tam wybrać, bo można zobaczyć dokładnie to, co widać na 99,9% pocztówek z Mostaru. I zdjęciach na blogach. ;) Tutaj niespodzianka dla najbardziej uważnych czytelników bloga. Relacja snapchatowa z Mostaru. Nie spodziewaj się niczego mądrego, pojawiają się słowa niecenzuralne. :P
Stary Most nad Neretwą czyli największa atrakcja turystyczna w Mostarze i jak ją zobaczyć
Dziwny tytuł akapitu, nie? Już mówię o co cho. Widok ze Starego Mostu na miasto jest okej, ale nie padłam z zachwytu, za to widok obok Starego Mostu na prowizoryczną plażę (która bardziej przypomina szutrowe klepisko) i to co ludzie tam czasem wyrabiają jest wielce interesujący. Polecam też przejść się na most naprzeciwko Starego Mostu i stamtąd sobie na niego popatrzeć. Obłędnie błękitna Neretwa w dole, wysoki, dumny Stary Most, kawiarenki, to wszystko tworzy ciekawą mozaikę, którą można podziwiać bez tłumu innych przyjezdnych.
Jak wiesz, nie zawsze piszę tu o samych miejscach, ale tym razem myślę, że warto przybliżyć historię Starego Mostu, bo jest on niejako świadkiem tego, co w ostatnich latach działo się w Mostarze.
Stary Most w Mostarze, długi na 29 m, wysoki na 24 m łączy ze sobą dwie części miasta: wschodnią (zamieszkaną głównie przez Boszniaków, w czasie wojny to właśnie ta część miasta ucierpiała najbardziej) i zachodnią (zamieszkałą głównie przez Chorwatów). Stary Most, który teraz stoi na rzece Neretwa nie jest oryginałem, który powstał już w XVI wieku. Ten oryginalny most został kompletnie zniszczony podczas bombardowania miasta przez Chorwatów w listopadzie 1993 r. Odbudowę skończono w 2004 i co ciekawe, zrobiono to dokładnie tak jak w XVI wieku. Zero unowocześnień czy uproszczeń – most miał być jak najbardziej zbliżony do oryginału. Aha, Stary Most w Mostarze należy do grona zabytków UNESCO.
Idąc Starym Mostem teraz słychać gwar rozmów, uderzenia sztućców o talerze dobiegające z pobliskich restauracji, śmiechy. Każdy robi sobie selfie na szczycie, większości ślizgają się nogi po gładkich jak szkło kamieniach. Nie dziwię się wcale, że ten most jest tak popularny. Tam jest po prostu pięknie.
Street art w Mostarze
Dawno, ale naprawdę DAWNO, żaden street art tak mnie nie poruszył. Ostatni raz coś wywarło na mnie podobne wrażenie w Łodzi, kiedy oglądałam tamtejsze murale. Mostar street artem stoi. Już na wjeździe do miasta mija się długi pas street artu, a później jest tylko lepiej.
„Zagłębie” całkiem niezłych malowideł znajduje się zaraz przy Wieży Snajperów. Chodząc od obrazu do obraz żałowałam, że nie mam ze sobą modelki, która by mi w tym otoczeniu zapozowała.
Sama wieża snajperów jest też srodze obmalowana, zarówno zewnątrz jak i wewnątrz. Oprócz tego, można przejść się do pobliskiego parku, w którym oprócz dość kiczowatej figury Bruca Lee, ukryte są dwa przepiękne malowidła
O co chodzi z Brucem Lee w parku Zrinjski w Mostarze?
Zaskoczył mnie ten pomnik. Bruce Lee, serio? Postanowiłam podpytać Deniego o genezę powstania tego pomnika. Bruca Lee znajdziesz w parku miejskim Zrinjski w Mostarze, rzut beretem od wieży snajperów. Pomnik, wysoki na 168 cm, wykonany przez Ivana Fijolica stanął w parku w listopadzie 2005 r. Dlaczego? Miał być symbolem solidarności w mieście tak bardzo etnicznie podzielonym. I niedługo po jego odsłonięciu został zniszczony przez wandali. I odnowiony i postawiony ponownie. Na razie ma się dobrze.
Wschodni Mostar i tak zwane życie
No i wracamy do punktu kiedy polecam zobaczyć miejsca, które atrakcjami wcale nie są. I za to właśnie je lubię. Marzec na wyjazd do Bośni i Hercegowiny jest idealny, bo nawet tak popularne miejsca jak Mostar nie straszą tłumami. A jeśli wyjdzie się poza zabytkową starówkę, to już w ogóle można się cieszyć spokojem. Nieważne gdzie jadę, zawsze lubię zobaczyć jak mieszkają ludzie. Jak wyglądają blokowiska, osiedla, czy różnią się w jakikolwiek sposób od tego co znam z Polski.
Im więcej takich miejsc odwiedzam, tym bardziej uderza mnie ich uniwersalność. Bloki wyglądają nieco inaczej, te na Bałkanach są bardzo charakterystyczne. Różnokształtne, dominujące, wysokie bloki, które są czasem tak przytłaczające, że aż piękne. Przynajmniej w moim odczuciu. Zawsze znajdzie się boisko do gry w nogę, osiedlowy sklepik, ławeczka skolonizowana przez lokalnych pijaczków, market z walającymi się tu tam kartonami. Niby wszystko znane, a wygląda jakoś inaczej.
Na ulicach jakby gwarniej, więcej dzieciaków ganiających za piłką niż to obecnie widzę w Poznaniu, słońce jakoś inaczej pada na kremowe, przybrudzone kurzem bloki kąpiąc je w absolutnie złotym świetle. Koty. Dziadki grający na ulicy w szachy. Para namiętnie całująca się za filarem w obskurnej bramie. Silosy na ciecz pordzewiałe tak, że obawiam się czy zaraz nie pękną.
I tylko jedna rzecz w najbardziej niepokojący sposób przypomina mi, że jestem właśnie w Bośni i Hercegowinie.
Dziury. Takie o średnicy kilku centymetrów. I kilkunastu. I kilkudziesięciu. W elewacjach nowszych budynków. W asfalcie. W murach starych, rozpadających się już budowli. W parkingach naziemnych. W niewyremontowanych, niewyburzonych a zapomnianych i porzuconych sklepikach. W malutkich budynkach, będących domem dla rodzin i wielkich niegdyś dostojnych gmachach. Dosłownie wszędzie. O ile w Sarajewie śladów wojny trzeba poszukać, o tyle w Mostarze bardzo trudno od nich uciec jeśli tylko wyjdzie się poza gwarną, kolorową i zadbaną starówkę.
Co zobaczyć w Mostarze KONIECZNIE? Zachód słońca nad Mostarem i niezadowolone barany
Zachód słońca nad Mostarem oglądałam w towarzystwie Deniego (tego samego od hostelu) i Jonathana, jeszcze jednego gościa, który zatrzymał się w tym samym hostelu. Deny zna zarówno Mostar jak i Hercegowinę jak własną kieszeń, o czym przekonał nas w ciągu dnia, kiedy robiliśmy objazdówkę po naprawdę fajnych miejscach w Hercegowinie (o tym napiszę innym razem). Na zachód pojechaliśmy na wzgórze w Mostarze, to na którym widnieje napis BiH Volim Te (Kocham cię BiH).
Oprócz epickiego zachodu słońca, z naszego wzgórza widać jak na dłoni jak bardzo Mostar nadal jest podzielony. Z „naszego” wzgórza, należącego do Boszniaków, widać kolejne wzgórza otaczające Mostar. Na jednym z nich, po stronie zachodniej, widnieje wymalowana flaga chorwacka. Na jeszcze innym stoi biały krzyż.
A za naszymi plecami pasterze właśnie zaganiali owce i barany do zagrody. I strasznie nas to ubawiło. Tych owiec były tam setki i każda prędzej czy później wydawała z siebie TAKI dźwięk. Przypominało mi to jęk zawodu niezadowolonego Polaka. I nie mogłam przestać się śmiać. ;-)
Poranek w Mostarze – bazar Kujundziluk i Stary Most w Mostarze tylko dla siebie
Bałkańska kawa jest inna od tej importowanej do Polski. Tutaj mogę wypić kubek kawy o 17, nawet 18 i nadal mogę iść normalnie spać. W Mostarze ostatnią kawę wypiłam około 15:00 i pół nocy wierciłam się na łóżku. A byłam po nieprzespanej nocy. Nie narzekam jednak, bo miałam dwuosobowy pokój tylko dla siebie. I balkon. Z widokiem na góry. I dachy, na których harcowały koty. I latarnię, która świeciła mi prosto w okno, dopóki nie ściągnęłam rolety zostawiając tylko wąskie prześwity.
Mimo nieprzespanej nocy chęć zobaczenia miasta kiedy jest jeszcze puste i dopiero budzi się do życia była silniejsza niż zmęczenie. Poszłam poszukać śniadania. Normalnie nie jem pieczywa, ale na Bałkanach to inna historia. Poszłam do pekary, których w Bośni pełno. Może nie aż tyle ile Żabek w Polsce, ale można być niemal pewnym, że na każdej ulicy jest chociaż jedna. Kupisz tam burki, krosanty z czekoladą, pieczywo, nawet bułkę z parówką i coś co wygląda jak mini pizza. I zapłacisz bardzo niewiele.
Kupiłam śniadanie, przeszłam się po mieście, znalazłam kota. Kot wygrzewał się w słońcu na kamieniach, którymi wybrukowany jest bazar Kujundziluk. Dzień wcześniej inny kot mnie podrapał, ten za to chciał ewidentnie się skumać. Pochodziliśmy tak razem po bazarze, porobiłam trochę zdjęć i kiedy brzuch zaczął mi burczeć, wróciłam do hostelu. Rooms Deny położony jest jakieś 3 minuty od bazaru więc daleko nie miałam.
W hostelu zrobiłam sobie kawę. Dwa kubeczki. Usiadłam na tarasie. Przede mną rozpościerał się widok na góry i czerwone dachy, tak charakterystyczne na Bałkanach. Na dachu garażu naprzeciwko mojego balkonu leżały koty. Na ulicy powoli wzrastał ruch.
Jakie to było przyjemne, wygrzewać się w słońcu, być w miejscu, gdzie czułam się absolutnie swobodnie, jeść najzajebistrzego krosanta z czekoladą (miał czekoladę w trzech miejscach, ona się niemal wylewała) i pić kawę. I wiedzieć, że czeka mnie kolejny super dzień. Może to proste, może to płytkie, że takie przyziemne rzeczy sprawiają mi radość, ale nic mnie to nie obchodzi. To był jeden z absolutnie idealnych momentów.
A później? Później pojechaliśmy z Denim i Jonathanem na wycieczkę po Hercegowinie.