Ach Porto! Żywe, głośne, nieprzewidywalne, uroczo tajemnicze miasto położone na północy Portugalii, przedzielone rzeką Duero, przycupnięte u wrót Oceanu Atlantyckiego. Dom dla najbardziej rozpoznawalnego portugalskiego wina – Porto, miasto od którego wyewoluowała nazwa całego kraju. Starsze niż cały kraj, skrywające w sobie budynki pamiętające rzeczywistość z XIII wieku. Dlaczego ja dopiero teraz tam wylądowałam? Co zobaczyć w Porto jeśli masz tylko dwa dni?
Posejdon, co zamieszkuje Porto i zaklina deszcz | Felgueiras Lighthouse
Oddalona od centrum, jednak nie aż tak żeby do niej nie wstąpić nawet jeśli akurat pada deszcz, latarnia Felgueiras kusiła mnie od dawna. Chciałam zobaczyć i usłyszeć jak z rykiem na latarnię nacierają wściekłe, białe bałwany morskie. Udało się nie do końca. Zobaczyłam jedynie jak bałwany pożerają łapczywie nieodpowiedzialnie wystające nad powierzchnię wody skały i z gracją przelewają się przez molo. Usłyszałam także jak ocean gra na wysokich tonach, kiedy nagle na pustym molo znikąd pojawił się portugalski Posejdon.
Za nic miał sobie szalejący wiatr wykrzywiający parasole, bo parasola nie posiadał. Nie chował się przed deszczem, nie uciekał przed falami rozbryzgującymi się o brzeg molo, nie chował szyi w kołnierzu. Szedł przez molo jakby było jego własnym i niby przypadkiem, ale wierzę, że wcale nie, zatrzymał się tam gdzie z siostrą walczyłyśmy z podmuchami wiatru próbując zrobić chociaż kilka zdjęć. Posejdon pierw pomedytował nad oceanem, deszcz na moment ustał, a on zaczął skakać z płyty na płytę i usłyszałyśmy jak ocean gra. Dziwny dźwięk to był. Jakby nagle woda zawrzała w dziesiątkach czajników. Albo jakby ktoś odetkał wielki kurek na dnie oceanu i woda zawirowała. Albo jakby w głowie zapiszczało po nieprzewidzianym upadku. Posejdon skończył grać, zaczął znowu padać deszcz. Widok na Porto pogrążył się w gęstej mgle, a my, przemarznięte do kości, pobiegłyśmy na kawę.
Tłuste jedzenie, lekkie wino – równowaga kulinarna w Porto
Dawno temu byłoby tak, że blogerka podróżnicza poleciłaby czytelnikom co zobaczyć i co zjeść w Porto. Teraz bywa tak, że to blogerce podróżniczej czytelnicy podrzucają ciekawe miejsca i piszą co koniecznie trzeba zjeść. Takim sposobem trafiłyśmy z siostrą na bifany do Conga – Casa das Bifanas. I wiesz co? Zamówiłyśmy coś zupełnie innego niż danie, z którego to miejsce słynie – bifany. Żeby to lepiej zobrazować, to tak jakbyśmy poszły do pierogarni i zamówiły schabowego, a jak wiadomo, schabowy w pierogarni dobry nie będzie. Kolejnego dnia, mądrzejsze, wróciłyśmy po bifany, czyli prosty, portugalski fast food. Buła z ociekającym tłuszczem mięsem wieprzowym. Na ostro. Bez grama warzyw. I wino. Vinho verde dokładnie, moje na zawsze ulubione, lekkie, gaszące pragnienie, działające tak, że nie zdążysz się zorientować kiedy nagle uderzy do głowy. Bifany w domu sama raczej nie przyrządzę, ale miejsce polecam między innymi przez atmosferę. Nawoływania, lekki harmider, dużo ludzi, a jak przychodzisz kolejny raz, to kelner wita Cię szerokim uśmiechem i łamanym angielskim mówi, że poznaje i że dobre było skoro znowu jesteś.
Zabawa w kotka i myszkę ze street artem w Porto
Porto to jedno z tych miast (obok Tirany czy Łodzi), którego atrakcyjność turystyczna bierze się miedzy innymi ze street artu. Przechadzając się uliczkami Porto co chwilę napotykałyśmy piękne, zabawne, albo zupełnie przypałowe ślady działalności artystów ulicznych. Nawet jeśli sztuka uliczna ani Cię ziębi, ani grzeje, to w tej grze, wygrywa kot – street art, a Ty jesteś myszą. Murale są wszędzie, nie uciekniesz. Na fasadach budynków, koszach na śmieci, metalowych skrzynkach o niewiadomym zastosowaniu, murach grodzących prywatne posesje od ulicy.
W Porto napatoczyłyśmy się przypadkiem na pracę Bordalo II, portugalskiego artysty, który zasłynął tym, że tworzy trójwymiarowe instalacje z przypadkowych rzeczy znalezionych na ulicy. Na rogu jednego z budynków w Villa Nowa de Gaia (nie sposób go nie zauważyć), siedzi królik jego autorstwa. Jedna część instalacji jest pomalowana, kolorowa, druga zaś przedstawia rzeczy w takim stanie w jakim Bordalo II zebrał je z ulicy. Podziwiam jego prace, są wyjątkowe. Trzeba się jednak liczyć z tym, że, przynajmniej w Villa Nowa de Gaia, będzie tam sporo ludzi robiących sobie, a jakże, zdjęcia na tle królika.
Innym muralem, który zapadł mi w pamięci jest portret starszej kobiety, „Mira” Daniela Eime. Motywy starszych ludzi dość często przewijają się przez jego twórczość, a mi osobiście podoba się fotograficzny detal, dokładność z jaką oddaje spojrzenie i oszczędne podejście do koloru. Ten mural przedstawia, podobno, jedną z mieszkanek dzielnicy Miragaia, o której jeszcze za moment wspomnę (dzielnicy, nie mieszkance).
Idąc z dworca São Bento w kierunku najbardziej orientacyjnego punktu w całym mieście – mostu Ponte Luis I, zobaczyłyśmy z siostrą kilka przedziwnych malowideł ściennych. Coś jak starożytne runy ale zrobione przez współczesne dziecko z przedszkola (no offence). A chwilkę później, kiedy podziwiałyśmy widok na rzekę Duero z mostu próbując nie stracić głowy, bo tak wiało, dojrzałam malowidło, które już muralem można nazwać. Mowa o AN.FI.TRI.ÃO – twarzy starszego mężczyzny, rzekomo dziadka autora muralu, Frederico Draw.
Schody biegnące w okolicy mostu Ponte Luis I równolegle z kolejką również są bogate w murale. W tym taki, który wygląda dla mnie jak próba namalowania Królowej Śniegu kredą. Po imprezie, albo na kacu, albo przez kogoś takiego jak ja – kto nie umie narysować nawet psa.
Street art panoszy się także na Rua Miguel Bombarda. Mnóstwo tam wklejek, dokładnych, drukarskich obrazków. Jeśli kiedyś jeszcze znajdę się w Porto, to pójdę na tą ulicę ponownie, bo akurat tamtejsze obrazki dość szybko się zmieniają. Porównywałam sobie zdjęcia Rua Miguel Bombarda sprzed kilku lat do tego co jest teraz i wielu murali już tam nie znalazłam.
W ścisłym centrum, przy Rua dos Caldeireiros siedzi też niebieski kot. Jest ogromny, a żeby go zobaczyć trzeba wysoko zadrzeć głowę. Wtedy spotyka się jego przenikliwy, jaskrawo żółty wzrok. Kot trzyma coś w pyszczku, ale nie powiem Ci teraz co – sam sprawdź. Kot powstał na bocznej ścianie budynku w uliczce, która według mnie jest najmniejszą uliczką jaką skrywa w sobie Porto. Możliwe, że to zabieg celowy. Patrząc z zadartą głową w żółte ślepia kota nie sposób nie poczuć się niewielkim. A nawet lekko przestraszonym, że gdyby ten kot zechciał na moment ożyć, to byłabym dla niego myszą.
Jezus w dżinsach, papież z odkurzaczem
Czy to przypadkiem w Porto święte obrazki wystają z mokrych spodni? Czy ktoś nie zauważył obrazu papieża, kiedy parkował przed nim wiekowy odkurzacz? Czy naprawdę właściciel sklepu nie widzi morza martwych much leżących na wystawie piw rzemieślniczych? (A może one tylko spały?) Dlaczego ktoś suszy plastikowe reklamówki na drewnianych kijkach poustawianych pozornie przypadkowo przed pralnią miejską, gdzie pranie robi się nadal ręcznie? Czy tylko mi się wydaje, że te manekiny stoją tak, jakby ze sobą rozmawiały? A stado gołębi wygląda tak jak grupa ludzi robiących wszystkiemu ciągle zdjęcia? Czy ja mam z głową coś nie tak, że tak to widzę?
Czerwony na światłach jest w Porto tylko sugestią
Zupełnie jak w Neapolu. Co na pewno zobaczysz w Porto, to dynamiczny ruch uliczny. Pajęczyny brukowanych, nielogicznie stromych ulic nie pozostawiają zbyt wiele miejsca na manewry ani samochodów ani rzeki pieszych. Nie ma co czekać i tamować przejścia, jeśli wiesz, że zdążysz. A jeśli nie zdążysz, to auto które właśnie pędzi, uprzejmie się zatrzyma i Cię przepuści. Wszak światła drogowe są tylko sugestią, a policja nie będzie marnować czasu na karanie za jaywalking. Raj, mówię wam, raj.
Kiedy zamarzyło nam się ruszyć nad ocean i pooglądać fale, początkowo chciałyśmy z centrum dojść do latarni piechotą. Zanim doszłyśmy w tym wietrze i deszczu do wniosku (czyli na przystanek autobusowy), że to jest niemądry pomysł, szłyśmy wzdłuż Rua de Monchique, a raz po raz, z głośnym łomotem wymijał nas maluteńki wagonik tramwajowy. Za każdym razem ciągnęła się za nim chmura zapachu mokrej, przeżartej rdzą blachy i przeróżnych smarów. Chcesz wiedzieć jak pachnie metal? Polecam spacer Rua de Monchique.
Czerwone światło to jedno, a parkowanie na uliczkach stromizną swoją przeczących zasadom fizyki to drugie. Dobrze, że na co dzień mieszkam w płaskiej jak stolnica Wielkopolsce. Nie wyobrażam sobie wchodzić w ciasne, wąskie zakręty i jednocześnie ogarniać ruszanie pod górkę, która wygląda jakby była pionowa. Wyobrażasz sobie co by było, gdyby ktoś tam zapomniał zaciągnąć ręczny?
Koty teleportują się w Porto ze Średniowiecza
Porto jest bardzo stare. Oglądałeś kiedyś Pocahontas? Była tam Babcia Wierzba. Ogromna, mądra, wiekowa. Porto to Dziadek Wierzba w mojej wyobraźni. Poczułam to w pierwszych kilku minutach po wyjściu z dworca autobusowego. Pod koniec jazdy Uberem do naszego AirBnB byłam już przekonana, że w tym mieście panoszą się duchy historii, a mosiężne klamki ozdabiające grube, stawiające opór drzwi pamiętają dotyk wielu bardzo różnych dłoni. Kręte, ciemnawe (czy to ta pogoda tylko?), strome jak diabli uliczki najstarszych dzielnic Porto takich jak Miragaia i Sé pamiętają czasy Średniowiecza. Raz po raz pojawiają się na nich koty. Chodzą niespiesznie, czasem zmierzą Cię pogardliwie wzrokiem. Kiedy już chcę zrobić zdjęcie, nagle kota nie ma. Rozpłynął się w powietrzu?
Niektóre ulice sięgają XIII wieku i nazwami w pewnym sensie nawiązują też do minionych czasów, np. Rua Escura (Ciemna ulica, the Dark Street). Widać ją jak na dłoni z dziedzińca przed Katedrą w Porto. Skąd nazwa? Pewności nie mam, ale prawdopodobnie ze względu na wysokie budynki, które w przeszłości stały wzdłuż sąsiadującej Rua de Pena Ventosa. Inną taką ulicą jest chociażby Rua da Bainharia, która była skupiskiem rzemieślników specjalizujących się w produkcji pochew na białą broń sieczną. Jak sobie o tym wszystkim pomyślisz chodząc po uliczkach Porto, to naprawdę to miasto zacznie Ci się kojarzyć z mrocznym średniowieczem i duchami. A przynajmniej u mnie ten proces nastąpił.
Te koty na pewno teleportowały się ze Średniowiecza.
Queima das Fitas – jak przypadkiem znalazłyśmy się na największej imprezie studenckiej w Porto
To mniej więcej było tak. Wróciłyśmy z latarni autobusem 500 do centrum. Droga zajęła niewiarygodnie dużo czasu, jakieś dziwne korki wszędzie były, ale może to wina rush hour? Nigdzie nam się nie spieszyło, więc nie zastawiałam się nad tym. Wysiadłyśmy nieopodal São Bento z zamiarem pójścia do Congi na jedzenie. Ale się nie dało. Ulica wypełniona była wiwatującymi ludźmi i setkami studentów ubranych w czarne, powłóczyste peleryny do kostek (zupełnie jak z Harrego Pottera! mówiłam, że Porto to miasto duchów i magii, prawda? A mówiłam, że to w Porto J. K. Rowling pisała Harrgo Pottera?! Stąd te peleryny!!! I inspiracja ulicy Pokątnej! NA BANK) i różnokolorowe kapelusze. Każdy student w kapeluszu niósł także laskę w tym samym kolorze. W oddali dało się zauważyć, że grupy studentów w tych samych kolorach zbiegają na łeb na szyję wzdłuż ulicy, wrzeszcząc przy tym jakby zdobywali właśnie nowy ląd. Im głębiej w ten tłum wchodziłyśmy, tym bardziej dało się zauważyć, że część studentów siedzi na fantazyjnie ozdobionych wozach i z dumą prezentuje napisy własnych kierunków.
Kawałek dalej, już na innym placu, zauważyłyśmy jednak coś znacznie bardziej osobliwego. Ktoś klęczy trzymając się za kapelusz. Ktoś inny dzierży kolorową laskę i z pietyzmem wali tego klęczącego kilka razy po kapeluszu. Następnie podchodzi do klęczącego, przytulają się, śmieją, czasem całują. Jest taka radość, jakiej dawno na ulicach nie widziałam. Godzina jest relatywnie wczesna, więc radość nie jest jeszcze wynikiem odurzenia alkoholowego. Próbowałyśmy z siostrą zwiedzać Porto tego dnia, ale gdzie nie poszłyśmy, natykałyśmy się na kolejne grupy studentów. Nie wiem ile ich było, ale na moje oko tysiące. Pod Katedrą impreza była tak gruba, że chodnik lepił się od rozlanego alkoholu. Kawałek dalej inna grupa studentów radośnie wskoczyła do fontanny i dała koncert oraz odtańczyła pogo. Ktoś się śmiał, ktoś płakał, ktoś walił laską w murek fontanny. Chodziłam na studiach na Juwenalia, ale czegoś takiego nie widziałam. Uwaga, uwaga – o tym będzie osobny wpis.
Niebieskie Porto, niebieskie azulejos
Co na pewno zobaczysz w Porto nawet jeśli nie chcesz? Azulejos! Czyli ceramiczne płytki pokryte błyszczącym szkliwem. Są obecne w wielu miastach w Portugalii, ale odniosłam wrażenie, że w Porto jest ich nagromadzenie. Fasady kościołów, budynków, wnętrze dworca São Bento, nawet mury odgradzające prywatne posesje pokryte są niebieskimi, najczęściej kwadratowymi płytkami. Często przedstawiają sceny religijne i historyczne, a nawet motywy roślinne lub inne ozdobne. A czasami jakąś dziwną, zdziwioną twarz. Jest to z pewnością coś unikatowego dla Portugalii, w Porto azulejos są najczęściej niebieskie i wygląda to pięknie. Co więcej, ma zastosowanie praktyczne. Azulejos są odporne na wilgoć i w Portugalii wykorzystuje się je także we wnętrzach (np. łazienkach, na klatkach schodowych).
Ps. Jeśli śledzisz moje Instastories, to azulejos pokazywałam także będąc w Hiszpanii, w Grenadzie, a kilka zdjęć było nawet z Alhambry!
Jakie jest to Porto? Co zobaczyć w Porto?
Szalone, chaotyczne, strome, głośne, wiekowe, ciemnawe, momentami nawet brudnawe, tajemnicze, wciągające, instagramowe (ah! zapomniałam napisać, że do instagramowej księgarni Lello & Irmão w Porto są kolejki nawet do wejścia, czekania na kilkadziesiąt minut lekko. Zrezygnowałyśmy), zatłoczone. I ma obdrapane mury, których zdjęcia nadają się na tapety na telefon. Jest mnóstwo miejsc, które warto zobaczyć w Porto i o nich opowiem Ci już w osobnym wpisie ze szczegółami.
Jeśli masz potrzebę nieco bardziej praktycznego podejścia do Porto, zajrzyj tu, do Magdy na wpis co jeszcze warto zobaczyć w Porto.