Czerwiec to jedyny miesiąc w roku, kiedy jestem skłonna porzucić siłownię bez żalu na konto spędzania czasu w mieście. Przełykam gorzką świadomość, że moja forma idzie w pizdu, ale po prostu szkoda mi lata na siedzenie pod dachem. W tym roku, zresztą podobnie jak w poprzednich latach, czerwcowałam na rowerze, nad jeziorami, na lodach, na festiwalu Malta, na placu Wolności. I w wielu innych miejscach. Uwaga, uwaga, będzie tu dużo zdjęć!
Jak już szaleć, to na całego, czyli o jednym wschodzie słońca
Tak sobie nieśmiało pomyślałam, że chciałabym zobaczyć wschód słońca chociaż raz w to lato. W zimie widziałam je prawie codziennie, w czerwcu chyba nigdy. Teraz już wiem dlaczego. W pierwszy weekend czerwca podrzuciłam ten karkołomny pomysł jedynej osobie, której byłam pewna, że nie odpuści. I tak oto, po bardzo krótkiej nocy, budzik zadzwonił o 3:30, ubrałam się, wsiadłam na rower i z Nieśmigielską pojechałam nad Wartę. Wschód był z drugiej strony niż ta, po której jechałyśmy, ale! Spotkałyśmy dzika, lisa i sarnę, więc tak czy owak SPOKO. Jak już się tak wyspałam i widziałam kolejny wschód słońca, tym razem w Norwegii (ale wtedy po prostu nie poszłam spać!) to mam ochotę na kolejny taki raz. KTOŚ CHĘTNY?
Cegły, piwo, PKP, i pies na dyskotece czyli Nocny Targ Towarzyski
W Poznaniu od tego roku działa Nocny Targ Towarzyski. Coś jak łódzki OFF, ale mniejsze, niemniej całkiem z klimatem. To takie miejsce, gdzie co weekend zjeżdżają się przeróżne foodtracki, organizowane są koncerty, stand-upy itd., a wszystko odbywa się na terenach PKP. Wchodząc do hali czuć intensywny zapach wszelkiej maści smarów i żelastwa. Na suficie wisi kula dyskotekowa, na podłodze rozłożono babciny dywan, a bar wygląda jak wycięty z tropików. Ja miałam wrażenie, że czego nie dotknę, to na palcu zostanie kurz. Przekonanie mylne, ale ten zapach to robi.
Nocny Targ Towarzyski to alternatywa do ogródków i pubów. Gdzie idą turyści w Poznaniu? Najpewniej na stary rynek. Gdzie idzie reszta? Na NTT albo do Kontenerów.
Rowery byle nie miejskie
Uwielbiam jeździć na rowerze, ale nie po mieście. Mieszkam 3 minuty pieszo od jednego z ładniejszych parków w Poznaniu i 10 minut spacerem od jeziora Rusałka, które jest niejako początkiem szlaku trzech jezior. Nałogowo jeżdżę trasą liczącą około 18 kilometrów, przez Rusałkę nad jezioro Strzeszyńskie i z powrotem. W tym roku dodaliśmy z Wojtkiem jeszcze jezioro Kierskie robiąc ładną pętlę 30 km.
To co w Poznaniu najlepsze – Festiwal Malta
Nie da się ukryć, że swą zajebistość czerwiec zawdzięcza w sporej mirze festiwalowi Malta. Rok temu przegapiłam moment sprzedaży karnetów, nie mówiąc już o odbiorze darmowych wejściówek. Strasznie tego później żałowałam. W tym roku miałam ustawione przypomnienie w telefonie. Karnet kupiłam, wejściówki zarezerwowałam, spieszyłam się tak bardzo, że kompletnie zapomniałam, że dwa wydarzenia przypadają na dni, kiedy jestem w Łazach i fotografuję z Lucyną ślub. A później okazało się jeszcze, że nie zawsze tak wnikliwie sprawdzano te wejściówki. Niemniej jednak komfort ich posiadania był na tyle spory, że za rok też się o nie postaram.
Z festiwalem Malta było od początku w tym roku ciekawie, możliwe, że coś nawet już o tym wiesz. Festiwal otrzymał dotację z ministerstwa kultury, po czym ją… stracił. A to dlatego, że minister nie mógł przełknąć faktu, że jednym z kuratorów festiwalu jest Oliver Frljić, reżyser „Klątwy”. Nie oddam słowami huku jaki był na placu wolności, kiedy prezydent poznania, Jacek Jaśkowiak, odwołał się do starego polskiego przysłowia. Kto daje i odbiera, ten się w piekle poniewiera!
Na festiwalu byłam praktycznie codziennie i gdyby trwał dłużej, to dalej bym chodziła. Serio, jeżeli zastanawiasz się kiedy przyjechać do Poznania, to przyjedź w trakcie festiwalu. Miasto jest jakieś inne.
Korona Poznania czyli jodłowanie, koncert na dachu, i inne
To jest to, co chciałam zrobić już rok temu, ale przewaliłam terminy odbioru wejściówek. Tym razem udało mi się zaliczyć prawie wszystkie najwyższe budynki w Poznaniu. Nawet ten, w którym codziennie pracuję (yep, na Andersię też wlazłam). Najbardziej cieszyło mnie wejście na Bałtyk – nowo wybudowany wieżowiec przy ulicy Roosevelta w Poznaniu, ale najbardziej podobały mi się widoki z Nobel Tower. Na Okrąglaku brałam z Wojtkiem udział w warsztatach jodłowania. Na początku czułam się strasznie, ale to strasznie nieswojo. Ale kiedy zobaczyłam, że Wojtek śpiewa w najlepsze, to już mi było wszystko jedno. W zasadzie jest to nawet fajne. Wbrew pozorom nie jest to też takie proste, mimo, że „pieśni” nie mają słów a jedynie sylaby. Samogłoskowe śpiewa się nisko, spółgłoskowe wysoko. Bakcyla nie złapałam.
Teatr, performance, schron wojenny
Na tegorocznym festiwalu Malta nie żałowałam sobie wydarzeń. Do top 3 czerwca zaliczam sztukę „The Republic of Slovenia”, którą wystawiono w hali targowej. Sztuka ma trzy akty i co akt, temperatura rosła. Po drugim akcie zrobiono przerwę. Kiedy z Natalią wracałyśmy na widownię, wolontariusze festiwalu prosili, aby pod żadnym pozorem nie wychodzić w trakcie ostatniego aktu. Zaciekawiło mnie to bardzo i szybko przekonałam się skąd ta prośba.
Na „scenę” wjechały na czołówkę auta, zaczęło się regularne mordobicie i wyzwiska. Głośna, rytmiczna muzyka tylko potęgowała uczucie strachu i zagrożenia. Sztuka dotyczyła okresu, kiedy Słowenia zamieszana była w przemyt broni podczas wojny w byłej Jugosławii i na naszych oczach odgrywano możliwe scenariusze. Bardzo realistycznie.
Innym razem poszliśmy z Wojtkiem na performatywne czytanie w ciemnościach. Ciekawa byłam, czy to będzie faktycznie w ciemnościach i tak – było. W dodatku w schronie wojennym w samym centrum miasta. Dziwnie jest, kiedy NIC, ale to NIC nie widać. Z czasem czerń przestaje być czernią, a zaczyna być czernią z ISO milion. You start seeing things, if you know what I mean. W ciągu tych 60 minut w ciemnościach trzy aktorki odczytywały w sąsiednim pokoju historie trzech uchodźczyń, które trafiły do Berlina. Ostatnia historia była najtrudniejsza do strawienia. Kiedy nie masz na czym zawiesić wzroku i słuchasz z detalami o rytualne obrzezania kobiety, wyobraźnia pracuje jak szalona i widzisz to tak bardzo, że aż czujesz.
Wzięłam też udział w performansie/eksperymencie Kate McIntosh. W starym kinie Olimpia na Łazarzu poproszono mnie o wybranie przedmiotu bez zdradzania po co. Wzięłam kaktusa. Z przezorności. Miałam podpisać zgodę, że nie pozwę festiwalu jeśli coś mi się stanie i od razu wyobraziłam sobie escape room, z którego nie umiem wyjść. A kaktusa się szybko niszczy. W osobnym pokoju miałam wszystkie możliwe narzędzia do niszczenia. Rozwaliłam doniczkę, z bólem rozkroiłam kaktusa. W drugim pomieszczeniu stały pudełka z rzeczami zniszczonymi przez innych uczestników. Trzeba było je złożyć. Zobaczyłam pudełko wypchane najbardziej ze wszystkich. Rozkrojona rękawica bokserska i worek. A właściwie to dwie rękawice i worek. Długo mi zajęło szycie i klejenie tego. A jak wyszłam, dałam znak Eli, jak było i co się okazało? Naprawiłam przedmiot, który ona rozwaliła. W trzecim pokoju powoli powstawała wystawa z wszystkich zniszczonych i naprawionych przedmiotów. Dziwnie się czułam niszcząc tego kaktusa, niszczenie rzeczy raczej nie jest moją cup of tea.
Dachy i kamienice
Uwielbiam kamienice i tak sobie myślę, że jak miałabym kiedyś kupić mieszkanie, to chyba właśnie w kamienicy. Uwielbiam te przestrzenie, wysokie sufity, skrzypiące podłogi i historię, która jest praktycznie wyczuwalna w powietrzu.
Mieszkałam 3 lata w kamienicy w samym centrum miasta i do pewnego czasu bardzo dobrze wspominam ten okres. Minusem były zawsze zimy. Mieliśmy piece kaflowe elektryczne. Jak się później okazało (jak już się wyprowadziliśmy) – niesprawne. Między innymi dlatego było tam TAK ZIMNO, a rachunki za prąd wynosiły nierzadko tyle, co czynsz. Bosz.
I boiler. Boiler, z którego kiedyś wysypało się wiadro kamienia. Jak trzeba było w nim grzać wodę, to ze dwie godziny przed pójściem do wanny, bo inaczej byłaby chłodna. W tej kamienicy przeżyliśmy wymianę pionów (i chodzenie przez dwa dni do wc do Starego Browaru), Euro 2012 i dzikie imprezy Irlandczyków. W pewien poranek, kiedy jeszcze pracowałam jako kelnerka w jednej z knajp, wychodząc z klatki o 7 rano natknęłam się na rudego jegomościa śpiącego na schodkach. Ubrany był TYLKO w tshirt. Przeżyliśmy tam sklep z dopalaczami i pielgrzymki naszprycowanych małolatów. I włamanie – na szczęście nie do nas, no ale i tak. Ciekawy to był czas.
Ale ja oddryfowałam od tematu. A miało być tym razem krótko i na temat. Tak się fajnie złożyło, że kolega Wojtka ma dostęp do całkiem niczego sobie dachu. I strychu. A jak dostęp ma, to trzeba iść, nie? W dwupaku z dachem była też wizyta w Atelier D., czyli nowo otwartej galerii sztuki. Albo fotografii. Albo czego chcesz (mi się podobały roślinki w dużych donicach). Jedyny minus? Atelier czynne jest tylko wtedy, kiedy właściciel posprząta (czytaj: raz w roku i ten jeden raz już był).
Teraz uwaga, ogłoszenie parafialne. Jeżeli jesteś dziewczyną, masz partnera, kochacie się i lubisz swoje ciało, odezwij się. Jeżeli jesteś dziewczyną i nie masz partnera, albo masz ale chcesz mieć zdjęcia sama, odezwij się. Na tym strychu i na tym dachu marzy mi się zrobienie sesji. Pomysł mam, modeli mi trzeba.
Piknik
Moja firma obchodzi w tym roku dziesięciolecie w Poznaniu. Musiało być hucznie. Bez wchodzenia w szczegóły, odwołam się do kilku słów/haseł kluczy: jedzenie, alko, dmuchane zamki, trampoliny, babeczki, baloniki z helem, muzyka, robienie koszulek (i mydła!), budowanie bud dla psów. A wszystko w jeden wieczór.
Drewno, kwiaty i kapusta – wesele w Łazach
Zdradzę Ci coś. Jeżeli chcesz, żeby coś się nie wydało, to nie mów o tym. Brzmi logicznie, nie? No nie dla wszystkich. :D W czerwcu miałam ogromną przyjemność fotografować wesele Magdy i Jakuba, w duecie z Lucyną. Zarówno ceremonia jak i wesele były przepiękne i pomimo bycia tam w pracy, bawiłam się przednio. Zanim jednak do tego doszło, miała miejsce zabawna sytuacja – zabawna z perspektywy czasu.
Przyjechałyśmy z Lucyną na miejsce, czyli uroczy drewniany zajazd nad jeziorem, około godziny 10:00. Na miejscu zastałyśmy tak typową dla wesel krzątaninę. Kiedy Lucyna plotła wianek z polnych kwiatów dla Magdy, ja wypuściłam się na mały foto-obchód. Mijając zaplecze kuchni, moją uwagę przyciągnęły uchylone drzwi, oraz władcza noga stojąca za skrzynką z kapustą. Zrobiłam zdjęcie. Oh, gdybym ja wiedziała, jakie to będzie mieć konsekwencje! Właścicielka nogi, czyli kucharka, naskarżyła managerowi, manager mnie, co by tu obwijać w bawełnę, opierdolił i przekazał pouczenie, że jego zajazd to nie remiza, ja jestem tylko gościem i powinnam się pytać, zanim zrobię zdjęcie. Przejęłam się tym tylko dlatego, bo nie chciałam, żeby para młoda miała dodatkowy stres. Panem managerem nie przejęłam się wcale, bo widocznie nie wiedział co to znaczy „reportaż”. :) Gdyby nie zrobił z tego zdjęcia tak wielkiego halo, to bym je najprawdopodobniej usunęła, bo wybitne nie jest. A tak? Będzie w repo, bo stanowi już historię. :D
Pomijając to, wesele się pięknie udało. Szacunek dla Magdy i Kuby, że tyle serca i czasu włożyli w organizację – mnóstwo rzeczy było zrobionych przez nich. Dekoracje, za które normalnie płaci się krocie, Magda zrobiła SAMA bazując na własnej kreatywności i pomysłach.
#nordtripadventures czyli jak blogerzy polecieli do Norwegii, a Wiktor musiał to przeżyć
Pod koniec czerwca poleciałam do Norwegii. Wyjazd jak na mnie trochę nietypowy, bo w towarzystwie. Tym razem jednak dopasowanym: z blogerami, a co za tym idzie, ludźmi rozumiejącymi dlaczego MUSZĘ zrobić to zdjęcie. I gdzie „muszę” wynika bezpośrednio z „chcę”. Wyjazd nietypowy też dlatego, bo zorganizowany. Nocleg, transport, wyżywienie ogarnął Wiktor z Nordtripa i chwała mu za to. Zwiedzaliśmy sobie Norwegię tak, jakbyśmy to tak czy owak robili, a po męczącym dniu w drodze, zamiast pakować się do ziemnego namiotu, kończyliśmy w drewnianym, przytulnym domku przed kominkiem.
Nie mogę też narzekać na brak przygód. Byliśmy na bezludnych wyspach i takich trochę zamieszkałych, ale aż nierealnie pięknych. Weszliśmy na Preikestolen w słońcu, zeszliśmy w gęstej mgle. Poszliśmy na ryby i okazało się, że w tym może być dużo adrenaliny. Wędziliśmy ryby. Pływaliśmy łodzią, widziałam FOKĘ. Bardzo, bardzo takiego odpoczynku potrzebowałam. O tym co tam się działo (a było tego sporo!) będą jednak osobne wpisy. ;) Towarzyszyli mi Ibazela z Love Travelling, Tati i Michał z Poszli-Pojechali, oraz Brewa z Jedź, BAW SIĘ i jego Beatka. <3
Piękny to był czerwiec. Teraz wiesz co, nie? Z górki, aż do grudnia.