Dla odmiany, w tym roku na wakacje wybrałam się z kumpelą. Muszę przyznać, że miałam pewne wątpliwości, czy wspólny wypad nie zamieni się w totalną katastrofę. Zwykle podróżuję sama i mam kilka preferencji, które sprawiają, że czuję się w podróży dobrze. Kompromisy już dawno wyleciały z wachlarza moich upodobań.
Na szczęście obyło się bez dramatu i pomimo niewielkich różnic w podejściu do podróży (ja – spontan, Asia – zarezerwujmy już te hostele!) wyjazd był bardzo udany. Po spokojnym locie do Glasgow, już na lotnisku byłyśmy świadkami zabawnego wydarzenia.
W informacji miejskiej, przemiły Szkot w kwiecie wieku (60? 70?) niezwykle ochoczo poinstruował nas, jak dostać się do naszego hotelu. W pewnym momencie był tak zaaferowany, że nie zauważył, jak obrotowe krzesło na którym siedział, nieznacznie się oddaliło. Kiedy przekazał nam mapę z zaznaczonymi miejscami w Glasgow, opadł wdzięcznie na swoje krzesełko, którego… tam wcale nie było. Szkot z niemałym wdziękiem wylądował na podłodze, zachowując się przy tym tak, jakby nawet nie zauważył, że znalazł się nagle na podłodze. Ciągle rozmawiając z nami, pozbierał się w kilka sekund, poprawił poduszeczkę i płynnie przeszedł do omawiania mapy. Kiedy wracałyśmy z Asią do Polski tydzień później, miałyśmy nadzieję spotkać tego Pana ponownie, ale w budce z informacją miejską siedziała jakaś pani w średnim wieku.
Pierwszy poranek w Szkocji był równie zaskakujący. Ledwo zdążyłyśmy zjeść śniadanie, w hotelu rozległ się ostry alarm przeciwpożarowy, na korytarzu słychać było tupot ludzkich stóp i pokrzykiwania. Pierwsze kilkadziesiąt sekund zgodnie ignorowałyśmy alarm, sądząc, że na pewno zaraz się wyłączy. Nic na to nie wskazywało, a ruch na korytarzu znacząco się wzmagał. Alarm pulsował nie tylko na korytarzu, ale czułam go we własnych skroniach. Szybko się spakowałyśmy i wyszłyśmy przed budynek, przed którym tłoczyło się już kilkudziesięciu gości hotelowych. Była godzina 10:00. Wiedziałyśmy, że o 11 odchodzi Megabus do Edynburga i zdecydowałyśmy nie czekać na odwołanie alarmu, tylko udać się na dworzec.
Gdyby nam przyszło do głowy narzekać na monotonię, jak tylko ruszyłyśmy, z nieba spadła na nas gęsta mżawka, a ja poczułam, że nie mogę przełykać śliny. Czułam lekki ból gardła już dzień wcześniej, ale teraz wisiało nade mną widmo anginy.
Na głównym deptaku w Glasgow, pełnym wszelkiej maści sklepów, kilkadziesiąt metrów od dworca zaliczyłam spektakularną glebę. Zupełnie jak Szkot z poprzedniego wieczora, z impetem wylądowałam na chodniku. Niestety, przytłoczonej sporej wielkości plecakiem, zupełnie brakowało mi wdzięku, a zamiast podtrzymywania konwersacji, zajęta byłam łapaniem oddechu między salwami śmiechu.
Świetny start podróży, nie ma co. :-D A potem było już tylko ciekawiej…