Koronawirus zbiera żniwo nie tylko w liczbach zakażonych i zmarłych. Epidemia to długi, wąski, zimny palec, który bezlitośnie i szybko spycha kolejne jednostki w gospodarczą otchłań. Plany, marzenia, biznesy lecą na łeb na szyję pozbawiając tysiące ludzi stabilności, przewidywalności, dochodu. W obliczu sytuacji, której konsekwencje zaskakują nas codziennie można zaobserwować skrajnie różne postawy i zachowania. Jedne są piękne i napawają nadzieją. Inne wzbudzają we mnie agresję. Myśl Szymborskiej, że tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono, znowu staje się jaskrawo aktualna. O tym wszystkim co koronawirus namieszał w moim życiu, czego ja się dowiedziałam o sobie i jak sobie radzę lub nie radzę w obecnej sytuacji przeczytasz w tym wpisie. Jestem pewna, że moje przemyślenia nie są odosobnione. Z niektórymi zgodzisz się być może i Ty.
Zanim jednak przejdziemy do mojego rollercoastera, przywołam na arenę kilka faktów abyś lepiej zrozumiał moje emocje.
Spis Treści // Table of Contents
- 1 Koronawirus – kilka faktów
- 2 Koronawirus i moje życie
- 3 8 marca, niedziela – Normalność
- 4 9 marca, poniedziałek – Jaki tu spokój, nananaa….
- 5 12 marca, czwartek – Dotarło. I sparaliżowało mnie.
- 6 13 marca, piątek – Paraliż bardziej
- 7 14 marca, sobota – Dochodzi jeszcze frustracja
- 8 15 marca, niedziela – Zawsze może być gorzej
- 9 18. marca, środa – Stres powoli puszcza, wraca mi czucie
- 10 22. marca, niedziela – Pojawiają się też plusy
- 11 24. marca, wtorek – Chujowo, ale stabilnie – to sinusoida i to minie
- 12 Co mnie wkurwia w tej sytuacji
- 13 Niespodziewane plusy życia w kryzysie
- 14 Co Ty możesz zrobić aby pomóc sobie i innym?
Koronawirus – kilka faktów
19 marca w Polsce zanotowano 355 przypadków zakażonych koronawirusem. Tydzień później, 26 marca, mamy już 1221 przypadków. Dobowa liczba nowych zakażeń wzrasta o 150-170, a jesteśmy dopiero na początku drogi. Mając w pamięci wykres, że jedna osoba przenosi wirusa na kolejne trzy lub cztery, te przenoszą na kolejne i domino leci, można mniemać, że za kilka dni przyrost dobowy sięgnie tysiąca.
Co więcej, w Polsce na 1 MILION mieszkańców wykonuje się szacunkowo zaledwie 596 testów. Reszta zakażonych albo pozostaje w nieświadomości i zakaża dalej (bo przechodzi bezobjawowo lub skąpo objawowo) albo domyśla się, że coś może mieć, ale nic nie może z tym zrobić. Mamy żenująco niewiele testów, laboratoriów, które mogą analizować wyniki i ludzi, którzy jeszcze są na siłach aby robić tę pracę. Polska aktualnie nie ma warunków aby wdrożyć model koreański, czyli testować masowo obywateli, izolować zakażonych i osoby starsze i jednocześnie nie zamykać knajp, siłowni, parków chroniąc tym samym gospodarkę przed zapaścią.
Są niestety kraje, które wypadają gorzej. Na Ukrainie wykonuje się zaledwie 17 testów na milion mieszkańców.
Nadal wierzysz, że w połowie kwietnia pójdziesz grillować nad rzekę i wszystko wróci do normy?
Koronawirus i moje życie
Zazwyczaj jestem odważna. Najczęściej jestem zadaniowa. Lubię też adrenalinę i wyzwania.
Mimo takiego oręża cech charakteru, kilka dni spędziłam sparaliżowana strachem. Nastąpiło to dokładnie w momencie kiedy uświadomiłam sobie łańcuch konsekwencji szalejącej obecnie epidemii. Istnienie wirusa, który nie jest jeszcze całkiem zbadany i nie wiadomo jakie są długofalowe skutki jego bytności w organizmie u osób teoretycznie zdrowych i młodych to pierwsza rzecz, która mnie przestraszyła.
Drugą było wizualizowanie sobie skutków długotrwałej izolacji społecznej, a co za tym idzie, zamknięcia kawiarni, knajp, siłowni, bibliotek, urzędów, sklepów. Nie dlatego, że ja bez tych miejsc nie wytrzymam. Wytrzymam. Dlatego, bo w każdym z tych miejsc są ludzie, którzy muszą jakoś się utrzymać. Pokażę Ci to na bardzo prostym przykładzie.
Zamknięcie kawiarni na miesiąc to brak wypłaty dla kelnera na śmieciówce, zero napiwków, które ratowały jego budżet, brak hajsu na czynsz, konieczność wyprowadzki do rodziców, ograniczenia wszystkich innych kosztów, w tym usług. W tym potencjalnie moich usług, co uruchamia kolejne domino, moje domino. Zamknięta kawiarnia to nie tylko konieczność odwołania wakacji, wesela, innych planów. To problem ze spłatą kredytu inwestycyjnego lub czynszu za lokal. Miesiąc utrzymania kawiarni zatrudniającej kilka osób względnie w centrum Poznania kosztuje prawie 20 tysięcy. Wielu właścicieli takich przytulnych kawiarni tego kryzysu nie przeżyje, bo od kilku tygodni nie generują żadnego dochodu. I to jeszcze potrwa, dłużej niż do 15 kwietnia.
Moje domino też istnieje. Utrzymanie jednoosobowej działalności kosztuje, w naszym kraju sporo. Nie mam o to problemu, wiedziałam na co się piszę. Jestem też przygotowana na przetrwanie kilku miesięcy, ale wiemy już, że epidemia nie skończy się w kilka miesięcy. Istnieje szansa, że z całego sezonu ślubnego, na który zawsze czekam z ekscytacją, odbędzie się tylko niewielki procent zleceń. Kwietniowe współprace już wyleciały w kosmos. Maj wisi na włosku, to nadal będzie lockdown. Trzymam kciuki za czerwiec, który miał być bogaty w wesela, a może być bogaty w otchłań.
Dochodzi do tego inflacja, która, patrząc na stan naszej gospodarki i na próby rządu aby cokolwiek ratować nie mając kompletnie hajsu w budżecie, jest nieunikniona.
Nawet jeśli pandemia ustanie w ciągu najbliższych miesięcy, wielu małych przedsiębiorców nie będzie miało do czego wracać. Skutki gospodarcze dotkną nas wszystkich bez wyjątku. Czy jesteś samo zatrudnionym, czy etatowcem nie ma w tym momencie znaczenia. Nigdy tak dotkliwie jak teraz nie czułam, że wszystko i wszyscy są ze sobą połączeni i efekt motyla dzieje się właśnie teraz.
8 marca, niedziela – Normalność
Jest słoneczny, rześki poranek. Pakuję do auta wypchany do granic plecak fotograficzny, butelkę wody, statyw i energicznie odpalam silnik mojej Białej Strzały. Za kilkadziesiąt minut rozpocznę IV Edycję Fotograficznego Dnia Kobiet i czuję jak igiełki ekscytacji oplatają mi brzuch. Ulice są pustawe, ale to norma w niedzielę. W Polsce zanotowano już pierwszy przypadek koronawirusa. Na bieżąco śledzę wszystkie informacje, ale w Polsce na razie jest raczej bezpieczna. Może znowu nas coś ominie?
9 marca, poniedziałek – Jaki tu spokój, nananaa….
Na siłowni ruch jak zwykle w poniedziałki o 10:00 – niewielki. Żadnych oznak jakiegokolwiek zagrożenia, sama też niezbyt o tym myślę. Trening wchodzi jak złoto, lubię się tak zmęczyć. Robię niewielkie zakupy, piję popołudniową kawę i słuchając podcastu “Śledztwo Pisma” obrabiam niedzielne portrety.
12 marca, czwartek – Dotarło. I sparaliżowało mnie.
Powietrze gęstnieje. Informacje o kolejnych zakażonych brzmią jak metal trący o metal, próbuję się od nich odganiać jak od roju wściekłych os. Nie czuję się z tym komfortowo, ale strasznie chcę poćwiczyć, idę więc na siłownię. Ruch taki jak zawsze w czwartki o 10:00, niewielki. Recepcjonista ma rękawiczki, na ścianach wisi więcej karteczek o konieczności dezynfekowania sprzętu, pierwsze przypadki pojawiły się już w Poznaniu. W damskiej szatni jedna kobieta próbuje odkręcić wodę łokciem. Robię trening, ale czuję się jak hipokrytka. Czuję, że powinnam była zostać w domu.
Po powrocie dochodzą do mnie informacje o wprowadzeniu stanu zagrożenia epidemicznego, planowanym zamknięciu kawiarni, basenów, siłowni i innych miejsc, które przyciągają duże skupiska ludzi. W zasadzie odczuwam ulgę, cieszę się z tej decyzji, nie będzie mnie kusiło. Liczby zakażonych rosną szybko, a artykuł analizujący przypadek Wuhan nie daje mi spokoju. Też powinieneś to przeczytać. Liczba oficjalnie zakażonych nijak się ma do nosicieli wirusa, którzy są realnym zagrożeniem. We Włoszech już nie dają rady, w Hiszpanii jest coraz gorzej, bliska mi osoba właśnie straciła dochód na kilka miesięcy (pracuje w turystyce). Ja dostaję pierwsze zapytania co z reportażami ślubnymi, co jeśli będzie konieczność odwołania ich lub przeniesienia?
Rozmawiam z prawnikami, ich analizy nie napawają mnie optymizmem. W najlepszym wypadku moje zlecenia zostaną przeniesione na bliżej nieokreśloną przyszłość. W najgorszym wypadku być może będę musiała zwracać zadatki i zostanę bez pracy na kilka miesięcy. Strach ma okrągłe, czarne, świdrujące spojrzenie i właśnie pierwszy raz czuję na sobie jego zimne spojrzenie. Mam gęsią skórkę na rękach, zimna, metalowa pętla coraz ciaśniej zaciska mi się na brzuchu. Siedzę bez ruchu, a mam czoło zlane potem.
Na domiar złego dostaję informację, że na siłowni prawdopodobnie była kobieta, u której stwierdzono koronawirusa. Dzwonię na numer alarmowy. Młody głos odbiera po kilkunastu minutach i podaje mi dwa inne numery kontaktowe. Nie działają, a to numery do sanepidu. Czekam na połączenie 120 minut, po czym samo mnie rozłącza. Dzwonię na trzeci numer, który sama znalazłam w internecie, prosto do szpitala zakaźnego. Mówię, że mogę być zakażona, co mam w związku z tym robić. Słyszę piskliwy głos mówiący, żebym przypadkiem nie przyjeżdżała do szpitala, “bo apokalipsa” i oni mi i tak nie pomogą. Mam siedzieć w domu i nie wychodzić. Jak mnie coś będzie bolało, to mam łyknąć paracetamol. To tyle z naszej służby zdrowia.
Jestem w szoku, bo nikt nawet nie zapytał mnie o adres zamieszkania ani adres gdzie mogłam mieć kontakt z zakażoną. Skoro nie mają tych danych, siłownia dalej może działać, a jeśli ja byłabym nieodpowiedzialnym chujem, mogłabym chodzić i zakażać. Nie było też mowy o możliwości zrobienia testu na obecność wirusa. Musiałabym mieć widoczne objawy i potwierdzony kontakt z kimś zakażonym. We Are All Fucking Doomed. Z taką myślą idę spać, ale, jak się domyślasz, nie mogę zasnąć.
Czuję duszności, ale to raczej stres i panika ujawniają się takimi objawami. Niemniej jednak, w tym momencie to nie pomaga.
13 marca, piątek – Paraliż bardziej
Co za ironia losu. Piątek trzynastego, ledwo spałam, od rana przeżuwam gorzkie informacje i obracam w dłoniach cierpkie scenariusze. Dociera do mnie, że nie tylko ja mam przejebane. Oprócz producentów mydła, makaronu i papieru toaletowego, każdy ma przejebane tylko jeszcze o tym nie wie. Pandemia uruchamia domino, które roztrzaskuje biznesy tysięcy osób.
Na pierwszy ogień leci gastronomia. Wszyscy młodzi ludzie dorabiający w kawiarniach albo zostali albo zostaną zaraz bez pracy. Kiedyś sama tak dorabiałam i nie mam cienia wątpliwości – nikt im nie pomoże, a śmieciówki dają pracodawcom możliwość szybkich redukcji w zatrudnieniu. Nie można jednak obwiniać pracodawców. Właśnie zostali pozbawieni możliwości generowania jakiegokolwiek dochodu. Prawdopodobnie będą mieli trudności w opłaceniu czynszu, kredytów inwestycyjnych, innych zobowiązań, a do tego dochodzą wypłaty.
Studenci już wiedzą, że przez kolejny miesiąc nie pojawią się na uczelni. Czy ma sens wynajmowanie mieszkania? Jak mają zapłacić czynsz, jeśli nie mają z czego? Jak mają zapłacić, jeśli prawdopodobnie właśnie jadą przeczekać okres pandemii u rodziców? Właściciele mieszkań mają jednak swoje zobowiązania, domino leci dalej.
Na łeb na szyję leci cały sektor usług. Szkolenia, wydarzenia, koncerty, festiwale, prelekcje podróżnicze, biegi grupowe, szkoły tańca, fryzjerzy – każdy zaczyna odczuwać skutki pandemii, nawet jeśli jest młodym, zdrowym człowiekiem i w dupie ma zdrowie innych. Moja koleżanka, którą świetnie znasz ze wspólnych wyjazdów właśnie dostała informację, że firma dla której miała pracować w Norwegii zrywa umowę. Z powodu pandemii będą mieli znikomy ruch turystyczny, nie potrzebują pracowników.
Odwoływane są także loty, rezerwacje hotelowe, wycieczki. Nie chodzi o to, że ktoś musi zrezygnować z zaplanowanych wcześniej wakacji. Anulacje rezerwacji poważnie zaburzają płynność finansową mnóstwa podmiotów, fala się zbiera, za kilka tygodni lub miesięcy jej skutki poczują nawet osoby, które teraz radośnie tkwią na swoich etatach.
Praca na etacie jest równie niestabilna co wolny zawód. Nie raz, nie dwa widziałam jak korporacyjni bożkowie z dnia na dzień tracili rzekomo nieruszalne stanowiska. W przeciwieństwie do nieświadomych jeszcze zatrudnionych, zdaję sobie sprawę ile kosztuje utrzymanie pracownika, a doświadczenie z poprzedniego etatu podpowiada mi, że w dobie kryzysu los jednostek ludzkich będzie ostatnim priorytetem. Smutna prawda jest taka, że wszyscy tkwimy w tym bagnie po uszy. Pytaniem jest, kto się do nowej sytuacji najszybciej przystosuje.
14 marca, sobota – Dochodzi jeszcze frustracja
Odpalam instagram, a tam jeden z moich niegdyś ulubionych twórców video radośnie pierdoli do kamery, że on treningów na siłowni nie przerywa. Piszę do niego, chłopie, masz tyle obserwujących, daj dobry przykład, to nie są żarty. Dowiaduję się, że mam iść na swoją stronę płotu, że mam się ogarnąć i nie srać ogniem, że od grypy ginie więcej ludzi i jak chcę, to mam go sama w tym domu zamknąć. Jestem w szoku bo uświadamiam sobie boleśnie, że nie można łączyć artysty z jego dziełem. Ktoś, kto tworzy jakąś sztukę, nawet jeśli mi się podoba (ta sztuka), może być człowiekiem-chujem. Piszę do gościa, żeby się opamiętał, nazywa mnie prowincjonalną. Tracę nadzieję, blokuję go, przestaję oglądać jego filmy.
Udostępniam filmik Szczygła na swoim Facebooku, w którym dziennikarz nawołuje do zostawania w domu pomimo sprzyjającej pogody. Komentuje to daleki znajomy. Pisze tak:
“Ja też wychodzę przynajmniej dwa razy dziennie na spacer, zaglądam do sklepów gdzie sprzedają znajomi, wszędzie posiedzę i pogadam. Jak spotkam kogoś znajomego przypadkiem to też pogadamy, a jeśli on chce mi podać rękę to mu tą rękę podam. Możliwe, że przez to się zarażę i będę później żałował, ale równie możliwe, że zarażę się w jakiś prozaiczny sposób w sytuacji, której nie byłem w stanie uniknąć. Bardzo mi miło, że są osoby siedzące 24h w domu, że są osoby chodzące w rękawiczkach i maseczkach, że są osoby trzymające się dystansu iluś tam metrów, ale każdy z nas ma swoją własną granicę przypału i swój własny bilans ryzyka. (…) Poza korona wirusem jest też wiele innych zagrożeń życia, do których wielu z nas ma mocny dystans. Pijemy, żremy cholesterol, ćpamy całą tablicę Mendelejewa, łamiemy ograniczenia prędkości, sikamy na radiowozy, uprawiamy seks z nieznanymi osobami w brudnym kiblu modnej dyskoteki, etc… Na przypale albo wcale, YOLO! Może to głupia maksyma, ale kto bez winy, niech pierwszy kamień rzuci (J 8,8-11).”
Czytam i nie wierzę. Czy naprawdę logiczne łączenie faktów i myślenie dalej niż za czubek własnego nosa jest tak trudne? Chcesz sobie wyrządzić szkodę, go for it, nie mój biznes, nie obchodzi mnie to. Ale nie zakażaj innych!
15 marca, niedziela – Zawsze może być gorzej
Wsiadamy z Wojtkiem do Białej Strzały i jedziemy nad jezioro. Specjalnie za Poznań, żeby siebie i innych nie narażać. Od ciągłego siedzenia w domu i streamowanie memów na IG już mi puchnie głowa. Przejeżdżamy obok parkingów przy jeziorze Strzeszyńskim. Jest tak zapełniony, że igły nie wsadzisz. Patrzę na całe rodziny, grupki nastolatków, frywolnie spacerujących staruszków i szumi mi w uszach. Czy ci ludzie są, kurwa, nienormalni? Mamy w Polsce już sporo przypadków, nowe pojawiają się lawinowo, mamy MAŁO testów. Większość zakażonych nawet nie wie, że zakaża.
Włochy, Wielka Brytania, Francja, Hiszpania już nie wyrabiają z przyjmowaniem nowych chorych do szpitali, w Polsce powoli zaczynają się głosy, że brakuje sprzętu, maseczek, kombinezonów, środków odkażających. A ci ludzie mają to w dupie, bo jest niedziela i muszą, kurwa, muszą iść na ten jebany spacer akurat nad to jezioro, gdzie chodzą wszyscy. Z domu widok nie lepszy – mieszkam przy parku. Niby nieco mniej ludzi niż zazwyczaj w taką pogodę, ale nadal TŁUMY. Patrzę i nie rozumiem, jak można być tak krótkowzrocznym ignorantem?
Dzisiaj uczę się także, że zawsze może być gorzej. Moja Biała Strzała aka. Polo Zapierdolo, jedyne drzwi do świata w aktualnej sytuacji, podupada na zdrowiu. Nie dziwi mnie, to prawie 18 lat, a w aucim życiu to jak prawie 100 w ludzkim. Silnik rzęzi, trzęsie się, wciskam gaz w podłogę, a Strzała ledwo ciągnie. Opadła z sił. Umawiam nas na wizytę do mechanika, na szczęście to tylko cewka, quick fix, moje drzwi do świata zewnętrznego nadal pozostają otwarte. Przynajmniej na razie.
18. marca, środa – Stres powoli puszcza, wraca mi czucie
Zaczynam funkcjonować normalnie. Spisuję rzeczy do zrobienia na dany dzień. Ćwiczę z gumami i hantlami, które, o ironio, 10 lat temu kupiłam Wojtkowi na urodziny i od tego czasu leżały nieużywane. Teraz jest ich czas. Do tej pory gardziłam ćwiczeniami w domu, teraz nawet skaczę na skakance z zawziętością jakbym uciekała przed mordercą w głuchą noc. Od tej izolacji chce mi się tworzyć. Pisać, fotografować. I SPRZĄTAĆ. Przesadziłam i wykąpałam większość swoich roślinek. Odkurzyłam całe mieszkanie. Segreguję szafę.
Znowu idziemy z Wojtkiem biegać. Śmieję się, że jak tak dalej pójdzie, to zamienię ciężary na bieganie (nie no żart). Nie da się jednak ukryć, że biegnę z przyjemnością. Chłodny wiatr delikatnie drażni mi skórę, w płucach czuję miętową rześkość, w mięśniach wyczuwam subtelne oznaki pierwszego zmęczenia. Czuję, że mam spocone czoło, w końcu! Kiedyś nienawidziłam biegać, uważałam, że to najnudniejsza czynność pod słońcem. Teraz moje ciało jest tak spragnione wysiłku i ruchu, że samo domaga się biegania.
Boję się tego, co przyniesie weekend. Msze pełne ludzi, przepełnione parki, młodzież szwendającą się chmarami po mieście? Czy ja mam stać z procą na balkonie i w nich wszystkich strzelać? Oglądam relacje influenserów na instagramie, widzę co się dzieje w parku za oknem i myślę, że to cud, że nasz gatunek jeszcze egzystuje. Jak to możliwe, że człowiek buduje maszyny, które ważąc kilkaset ton potrafią latać i jednocześnie nie rozumie prostego przekazu, że #zostańwdomu znaczy zostań w domu? Zmieniam opinię o kilku znajomych i osobach znanych z internetu. Nie wiem czy będę chciała się z nimi znać jak to się wszystko skończy.
22. marca, niedziela – Pojawiają się też plusy
To dziwne, ale ta izolacja ma też pozytywne skutki. Więcej rozmawiamy z Wojtkiem, więcej się śmiejemy. Próbowałam dzisiaj stać na rękach, Wojtek trzymał mnie za nogi, ja wisiałam z głową przy ziemi i zanosiłam się śmiechem. Tak to się skończyło. Pojechaliśmy też za miasto w ciągu dnia. Wojtek wynalazł jakiś staw do połowu ryb. Nie spotkaliśmy tam żywej duszy. Można? Można. Trzeba tylko podjąć wysiłek i zażywać słońca nie w najbardziej popularnych miejscach w mieście. Pomijając, że nie robię teraz zakupów, nie chodzę na siłownię i nie mam sesji indywidualnych, moje życie wygląda podobnie jak w niskim sezonie. Zaczynam powolutku odzyskiwać równowagę i doceniać plusy tej sytuacji – o dziwo, takie są i wypunktuję je niżej.
24. marca, wtorek – Chujowo, ale stabilnie – to sinusoida i to minie
Promienie słońca migoczą na ścianie, zza okna dobiegają mnie urywane klaksony i szum jadących aut. To mój 14 dzień kiedy prawie nie wychodzę z domu. Morawiecki właśnie ogłosił zakaz zgromadzeń powyżej 2 osób i kolejne ograniczenia. W końcu, szkoda że tak późno, szkoda, że bez oficjalnego ogłoszenia stanu wyjątkowego. Wiadomo, to zaburzyłoby majowe wybory. Łudzę się jednak, że jeszcze jest nadzieja, że w czerwcu zaczniemy wracać do względnej normalności i rozpoczniemy proces mozolnej odbudowy wszystkiego, co teraz wali się z hukiem.
Za chwilę wsiądę do auta i pojadę do lasu żeby pobiegać. Ruch, rześkość wdychanego głęboko do płuc powietrza, widok jasnego, wiosennego nieba i oplatające całe ciało nitki zmęczenia przynoszą mi w ostatnich dniach ulgę, głównie psychiczną. Jak zrezygnuję z tego, to prawdopodobnie dostanę fiksum-dyrdum.
Co mnie wkurwia w tej sytuacji
Po zastanowieniu stwierdzam, że najbardziej w tej sytuacji wkurwia mnie krótkowzroczność, ignorancja i nieodpowiedzialność innych ludzi. Postawy, które według mnie są koniecznością, okazują się “szerzeniem paniki” i “przesadzaniem” w ustach innych dorosłych. Denerwuje mnie, że nie widzą jak lekceważenie zagrożenia przyczynia się do pogarszania sytuacji i wydłużania epidemii.
Wkurwia mnie, że niektórzy influenserzy mają w dupie dawanie dobrego przykładu i beztrosko relacjonują spotkania ze znajomymi na grillu, wyjścia “po błyszczyk” do drogerii lub na siłkę (piszę to JA, a kocham siłkę!).
Ciskam piorunami kiedy czytam nagłówki, że ktoś ZATAIŁ kontakt z zakażonym narażając tym samym setki innych ludzi i służbę zdrowia. Tu znajdziesz przykład, który mnie poraził. Przez jedną głupią babę, zamknięto CAŁY ODDZIAŁ w szpitalu.
Nóż mi się w kieszeni otwiera, kiedy widzę ludzi, w sile wieku, masowo wykupujących wszystko co się da i zgiętą w pół, ledwo chodzącą staruszkę, która bierze trzy przedmioty na krzyż, bo na więcej jej nie stać. Szczerze mówiąc, to w takich sytuacjach chce mi się po prostu wyć i tracę siłę na cokolwiek.
Mam ochotę zdzielić przez łeb faceta, który pcha się na mnie w sklepie mimo wywieszonych wszędzie kartek ZACHOWAJ (kurwa) ODSTĘP, bo on musi teraz sięgnąć po parówki, bo jeśli poczeka 3 sekundy aż się z tamtego miejsca oddalę, to na pewno te parówki znikną i już nigdy nie wrócą.
Wkurwia mnie hipokryzja rządu, który jednocześnie zakazuje spotkań powyżej 2 osób (dobrze), ale nie wprowadza stanu wyjątkowego, bo musieliby przenieść wybory (źle). Wkurwia mnie to, że mieli informacje, że koronawirus to cholerstwo, którego nie można lekceważyć i dokładnie to zrobili. Nie kumam jak można przeznaczyć 2 mld na gównianą propagandę i jednocześnie jojczyć, że w szpitalach nie ma maseczek, środków do dezynfekcji, sprzętu medycznego ani ŁÓŻEK.
Śmieję się przez zaciśnięte zęby kiedy muszę załatwić sprawę w urzędzie i w teorii mogę zrobić to online. W praktyce platforma nie działa, a moje pytanie jest gorącym ziemniakiem przerzucanym od pani Bożeny do pani Krystyny do pani Marysi aż pani Wiesia mówi, że ona widzi tylko maile i proszę wrzucić podanie online ale do urny w urzędzie stacjonarnym. Nie obwiniam tych pań. Kuleje cały system, a to paniom z pierwszej linii frontu się obrywa.
Chwytam się za głowę (chociaż nie powinnam, hehehe) kiedy widzę memy o przewoźniku, który nowe rozporządzenie o dostępności jedynie 50% miejsc w autobusach rozumie tak, że pół autobusu jest odgrodzone, a na drugiej połówce w ciasnocie siedzą ludzie.
Mam ochotę puścić pawia jak dzbanoinfluencer mówi do milionowej widowni na swoim Instagramie, że wirus umiera w 27 stopniach i nie pamięta o tym, że ludzkie, kurwa, ciało ma 36.6, a w gorączce nawet 40 i nadal “żyje”!
Myślę sobie ze smutkiem i rezygnacją nad hienowatością ludzi, kiedy widzę jak rośnie fala cwaniaczków próbujących zarabiać na cudzym nieszczęściu.
To wszystko bez ustanku kotłuje mi się w głowie. Odciążam myśli głupotkami na instagramie, treningami domowymi, memami. Zastanawiam się jak będzie wyglądało życie po epidemii. Mam tylko nadzieję, że z tego gówna wynikną jakieś pozytywne skutki.
Niespodziewane plusy życia w kryzysie
Na tym etapie pandemii jestem już względnie spokojna, a paraliżujący stres zjawia się falami, co kilka dni. Najczęściej wtedy, kiedy wystawię się na zbyt wiele informacji i analiz jak będzie wyglądała przyszłość. Spisałam co muszę zrobić w nadchodzących tygodniach, ze zdziwieniem obserwuję jak izolacja wpływa na moją pomysłowość. Moja rutyna jeszcze się nie ustabilizowała, zaliczam sporo potknięć na drodze produktywności. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że nowa rzeczywistość jest mocno nietypowa i muszę ją dopiero oswoić.
Zamiast chodzić na siłownię, ćwiczę w domu. Zamiast chodzić na spacery, przemykam do auta i jeżdżę do oddalonych od miasta lasów, żeby pobiegać. Obie czynności są nowością i ze zdziwieniem odkrywam, że lubię je robić. A przed pandemią nie brałam ich w ogóle pod uwagę.
Zamiast robić małe zakupy codziennie, planuję każdy posiłek na kilka dni do przodu i nie wychodzę z domu jeśli absolutnie nie muszę. I zbieram plastikowe dinozaury z zezem rozbieżnym z Lidla. Oszczędzam czas i mądrzej wydaję pieniądze.
Zamiast robić sesję wizerunkową dla jednej z zaprzyjaźnionych korporacji, piszę bloga i robię porządki w szafie. Zawsze robiłam “ważniejsze” rzeczy niż blog i sprzątanie, teraz mam na to czas.
Zamiast uskuteczniać Slavic squat na naturalnych sesjach rodzinnych, ćwiczę pisanie na kursie Oli Makulskiej i, ze zdziwieniem, odkrywam w sobie słowa, myśli i zdania, o które się wcześniej nie podejrzewałam. Pisanie zaczyna dawać mi ogromnie dużo przyjemności i porządkuje chaos w głowie..
Zamiast się izolować, odnawiam wirtualnie kontakty z dawno nie widzianymi znajomymi. Zamiast odhaczać kolejne rzeczy z Trello, częściej i dłużej rozmawiam z bliskimi.
Z nieukrywanym zdziwieniem odkrywam, jak niewiele potrzebuję do życia. Rzeczy, które jeszcze miesiąc temu uważałam za koniecznie, bez żalu odstawiam na dalszy plan. Nigdy nie miałam ciągotów do kupowania ubrań czy butów, teraz widzę, że mogę funkcjonować z 1/10 mojej i tak skromnej garderoby. Subskrypcje, abonamenty, które brałam za usługi pierwszej potrzeby, odcinam bez mrugnięcia okiem. Z jednej strony to dobrze, z drugiej – zastawiam się z czego jeszcze mogę zrezygnować, co teraz uważam za standard.
Zamiast zarabiać na sesjach w terenie, przygotowuję strategię przeniesienia działalności w świat online. Myślałam nad tym od dawna. Zawsze jednak wygrywała bieżąca praca.
Zamiast chodzić na siłownię, odkrywam nowe ścieżki w pod poznańskich lasach i autentycznie zachwyca mnie budząca się do życia natura. Jestem w szoku, że bieganie może sprawiać mi przyjemność i działać jak medytacja.
Jestem wdzięczna za to co mam. Mam turbo kochającego mężczyznę w domu, który umie mnie poskładać jak się rozsypuję. Mam wsparcie małego ale oddanego grona przyjaciół, jedzenie, mieszkanie, czas żeby oglądać memy. Inni ludzie mają gorzej. Lekarze, pielęgniarki, służby porządkowe, lista się praktycznie nie kończy. Mimo niepewności i stresu jaki ona we mnie generuje, mogę powiedzieć, że jest chujowo, ale do dramatu jeszcze dużo brakuje.
Uświadomiłam sobie także jedną ogromnie ważną rzecz. Nawet jeśli teraz sytuacja jest niestabilna, to ani przez moment nie żałowałam, że prawie dwa lata temu rzuciłam etat. Gdyby w obliczu kryzysu ekonomicznego i absolutnego zera zleceń przyszło mi szukać pracy, to nadal szukałabym jej w wolnych, kreatywnych zawodach i na swoich warunkach.
Mam też w sobie ogromnie dużo wdzięczności za ten czas jaki przeżyłam po swojemu, czerpiąc GARŚCIAMI z wolności jaką daje mi fotografia, podróże i własna działalność. Odkryłam także, że mam już inny mindset niż na etacie. Zamiast siedzieć i czekać na zbawienie, szukam rozwiązań, tworzę, nie jestem bierna (po tym jak puścił mnie kilkudniowy paraliż). I wiesz co? Świadomość, że nawet jak wszystko jebnie to i tak sobie poradzę daje mi teraz dużo siły. Uwierz mi, nawet ja tej siły i wsparcia teraz potrzebuję.
Później niż prędzej ALE przyjdą dobre czasy. Po długim czasie odmawiania sobie wszystkiego, rezygnowania z wyjść i przyjemności, nadejdzie odbicie. A przynajmniej taką mam nadzieję.
A żeby zakończyć ten post w miarę optymistycznie, bo w sumie chcę Cię zostawić z nadzieją w sercu, napiszę jeszcze jedno moje spostrzeżenie.
Żadna konferencja klimatyczna, żadne rezolucje europejskie nie zrobiły dla klimatu i planety tyle dobrego, co pandemia koronawirusa. Choć daleka jestem od snucia teorii spiskowych, to wybieram wierzyć, że nic nie dzieje się bez przyczyny, a koronawirus jest znakiem STOP od Ziemi dla ludzkości. Nie działały prośby i negocjacje, zadziałał wirus.
Co Ty możesz zrobić aby pomóc sobie i innym?
Dbaj o siebie. Nie jedz niezdrowego comfort food. Zamiast tego spisz swoje emocje i pozwól sobie je przeżyć. Jeśli ta sytuacja kompletnie wytrąciła Cię z równowagi, to pamiętaj, że nie jesteś jedyną osobą. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie większość ludzi na świecie ma teraz ogień w gaciach. Możesz też uzyskać online pomoc psychologiczną i jeśli czujesz, że nie udźwigniesz nowej rzeczywistości, warto z tej pomocy skorzystać.
Ruch naprawdę koi nerwy. Jeśli do tej pory nie uprawiałeś sportu, to teraz masz idealną okazję. Zaręczam, że sport pomaga zachować równowagę psychiczną w tych niepewnych czasach. Spacer w lesie z dala od ludzi nie jest (jeszcze) przestępstwem, a wspaniale działa także na odporność.
Uzupełniaj witaminki (nie suplementy diety!). Ja biorę wit. D, C i magnez z potasem. Witamina D naprawdę robi różnicę w tym jakie mam samopoczucie.
Zapisuj zadania do zrobienia, odhaczaj małe sukcesy nawet jeśli będzie to wstać, ogarnąć się i przeżyć.
Pomyśl o zrobieniu dawno odkładanych porządków w domu, oddaj lub sprzedaj nienoszone ubrania i książki. Jeśli możesz, wspieraj małych przedsiębiorców – też mają teraz ciężko.
Chcesz mi pomóc? Udostępnij moje zdjęcia ślubne lub portretowe na Facebooku, powiedz o nich koleżance lub znajomym z pracy, którzy planują ślub. Napisz mi opinię na Facebooku, poleć mój profil na Instagramie. Zarezerwuj sesję na czasy “po pandemii” jeśli od dawna chodzi Ci po głowie, ale nie było do tej pory wystarczającego bodźca aby to zrobić. Chcę dać coś ekstra uważnym czytelnikom, dlatego na hasło “sinusoida 2020” masz 15% rabatu na dowolną sesję z terminem realizacji do końca marca 2021. Lub podeślij mi dobre słowo – to też jest ważne i też pomaga.
Kochasz dalekie podróże? Kup przewodnik po Sri Lance Hani z Plecak i Walizka. Epidemia kiedyś ucichnie, a czas izolacji można wykorzystać na planowanie podróży.
Jesteś kawoszem? Pomóż ekipie z Brismana wydać książkę i utrzymać się na powierzchni. Prowadzą właśnie zbiórkę na Polak Potrafi.
Chcesz mieć własną dżunglę i mieszkasz w Poznaniu? Kup roślinki z Roślinki. Dostaniesz je “na wynos” – bezpiecznie.
Możesz też dołożyć cegiełkę do posiłków, które Whisky In the Jar przygotowuje dla szpitali.