Grudniowa niedziela, godzina 11:00. Na plaży przy jeziorze Rusałka panuje wzmożony ruch – za moment rozpocznie się wspólne morsowanie. Mimo, że pochmurne niebo i niska temperatura nie zachęcają do przebywania na dworze, ludzi jest mnóstwo. Harmider i wrzawa, ludzie przebrani za mikołajów, wszyscy w strojach kąpielowych. Gładka jeszcze tafla jeziora za moment powita śmiałków, którzy teraz energicznie podskakują i śpiewają. To rozgrzewka. Atmosfera przypomina czerwcowy weekend znacznie bardziej niż grudniowe przedpołudnie. Z głośników zaczyna dudnić dobrze wszystkim znana nuta, „wszyscy mamy źle w głowach, MORSUJEMY…” i wszyscy na raz dają nura do lodowatego jeziora. Wchodzę i ja. W dodatku, mam z tego wszystkiego niezły ubaw. Jak to się stało, że zostałam morsem?
Morsowałam regularnie całą zimę. Jak morsowanie wpłynęło na moją kondycję, zdrowie i psychikę? Czy morsowanie naprawdę ma tyle zalet? Jak zacząć morsować? Co zabrać na morsowanie? Ile minut być w wodzie i dlaczego niektórzy nie zanurzają rąk? Dlaczego rozgrzewka wcale NIE jest konieczna? (już słyszę te głosy oburzenia) Na te i inne pytania odpowiadam w tym niepoprawnym (a jakże!) przewodniku po morsowaniu.
Dlaczego zaczęłam chcieć morsować?
Aż do zeszłego roku żywiłam zerowe zainteresowanie morsowaniem i nie sądziłam, że może mieć ono jakiekolwiek pozytywne skutki.
Kropla drąży skałę, a moje zainteresowanie ekspozycją na zimno wydrążył Wojtek. Na początku jesieni, Wojtek zainteresował się Wimem Hoffem, jego metodą oddychania i dobrodziejstwami zdrowotnymi wynikającymi z lodowych kąpieli. Ja pozostawiałam ten temat w szufladzie „niemożliwe do zrobienia” i ze zdziwieniem (a także dumą) powitałam Wojtka, który wracał z zimowych wejść W SZORTACH na Śnieżkę i Babią Górę (tutaj nawet ze mną, aczkolwiek ja w ubraniu). A że wracał szczęśliwy, zdrów i towarzyszyła mu aura skandynawskich Wikingów, to zainteresowałam się tematem. Z wszystkich żeńskich bohaterek, najbardziej wszak lubiłam Lagerthę.
Cały październik chodziłam z Wojtkiem nad jezioro i patrzyłam jak wchodzi do coraz chłodniejszej wody. W niektóre dni stał zanurzony po szyję, innym razem nurkował. Nigdy mnie nie namawiał, wiedział, że to nic nie da. Miesiąc tak z nim chodziłam i podpatrywałam, aż nadszedł dzień, kiedy pozazdrościłam i zechciałam sama wejść.
Problem był jeden: nie znoszę zimna. Szybko marznę. Czy ja się nadaję na morsa?
Zechciałam sprawdzić jak daleko mogę przesunąć własne granice (klasyk) i czy uda mi pokonać strach przed zimnem. Także wizja przeistoczenia się we współczesną Lagerthę bardzo mi odpowiadała.
Poprawa odporności to kolejny powód. Zwykle chorowałam trzy razy do roku, najczęściej w okresie jesienno-zimowym. W zeszłym roku solidnie zadbałam o swoje zdrowie sportem, dietą i stylem życia. Morsowanie miało być wisienką na torcie, kolejnym etapem na drodze do głębszego zrozumienia mojego ciała i poprawy własnej kondycji – także psychicznej.
Jak straszne jest pierwsze morsowanie?
Wizja wejścia do lodowatej wody jest bardziej przerażająca niż… wejście do tej wody. Pamiętam marsz nad jezioro w dzień, kiedy zapowiedziałam, że that day was the day. Szłam tak zestresowana, że na zmianę popadałam w posępne milczenie lub rzucałam niewybrednymi bluzgami. Całą energię pożytkowałam na próbach wymyślenia wymówki, żeby jednak z morsowania się wymigać. Na plaży moje przerażenie osiągnęło apogeum i niewiele brakowało, żebym się poddała.
Kto mnie zna, ten wie, że mimo wszystko łatwo się nie wycofuję. Policzyłam w myślach do trzech i zdecydowanym krokiem przecięłam gładką taflę lodowatego jeziora. Pierwsze kroki można porównać do przyjemnej rześkości. Gdy woda sięgała mi już do pasa zaczęła się prawdziwa impreza. Ogłuszyło mnie dudnienie własnego serca, które wściekle pompowało krew. Na skórze skakały ostre szpikulce, tak lodowate, że mnie PARZYŁY. Oddychałam łapczywie, drobnymi porcjami, za cholerę nie mogłam złapać głębokiego oddechu. Najbardziej pierwotne reakcje obronne mojego organizmu przebudziły się po latach uśpienia i poczułam co tak naprawdę znaczy potężny zastrzyk adrenaliny.
Wojtek uprzedzał mnie, że tak się stanie i wytłumaczył jak się wtedy zachować. Resztką przytomności skupiłam się na oddychaniu: równomiernym i wolnym, zupełnie jak w medytacji czy jodze. To wtedy ciało zaczęło się uspokajać. W miejscu rąk i nóg czułam wielkie NIC. Organizm ratuje to, co jest najważniejsze, czyli serce, ograniczając do minimum krążenie w kończynach. Poczułam nawet jak brzuch zassał mi się do kręgosłupa. Po kilku ogromnie długich sekundach wyszłam z wody i…. dostałam napadu śmiechu. Nie mogłam ruszać dłońmi, w miejscu stóp czułam drewniane kołki. Tak mnie to rozśmieszyło, że to Wojtek mnie wytarł i ubrał. Ja dosłownie nie byłam w stanie.
Kolejne morsowania nie były już takie odjechane, niemniej jednak to pierwsze zawsze najbardziej się wspomina.
Swoją drogą, czy to nie fascynujące jak umysł sobie z nami pogrywa? Wizja wejścia do jeziora w zimie przeraża niemal każdego, z kim rozmawiałam na ten temat. Podróże solo? Żaden problem. Prowadzenie biznesu? Jasne! Chodzenie nocą po niepewnych dzielnicach? Mogę. Wejście zimą do jeziora? PANIKA. A to ostatni punkt jest najbardziej bezpiecznym z wszystkich, które wymieniłam.
Co się dzieje w organizmie podczas morsowania
W całym artykule odnoszę się morsowania rozumianego jako całe zanurzenie się w wodzie: od stóp do szyi. Bez czapki, bez rękawiczek. Stanie po pas w wodzie nie ma większego sensu, podobnie jak ubieranie się w neopreny i odzież, która ma chronić przed zimnem. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Zanurzenie w lodowatej wodzie powoduje w pierwszej kolejności aktywację współczulnego układu nerwowego. To wtedy „odcina” krążenie w kończynach wskutek znacznego zwężenia naczyń krwionośnych. Na skórze czuć ostre igiełki, mięśnie się napinają, oddech przyspiesza. Przemiana materii zwalnia, krążenie koncentruje się w okolicy naszego centrum aby chronić serce. Ograniczone zostaje funkcjonowanie wszystkiego, co nie jest konieczne do przeżycia. Ciekawostka: układ rozrodczy nie jest konieczny do przeżycia. Panowie czasem ze zgrozą, czasem z rozbawieniem orientują się co chwilowo zostało im w spodniach. Dziewczyn to też nie omija i chwilowego uczucia zmrożonej cipki nie polecam nikomu, aczkolwiek jest to niska cena do zapłaty za zdrowie i długowieczność.
Organizm za wszelką cenę chroni serce. W morsowaniu chodzi o to, aby w wodzie pobyć na tyle długo, aby uaktywnić przywspółczulny układ nerwowy. Jeśli morsujesz poniżej 15 minut to nie grozi ci ani hipotermia ani inne odmrożenia. Po około 2 minutach morsowania napięcie mięśni się luzuje, naczynia krwionośne powolutku się rozszerzają, oddech się uspokaja. Zimno przestaje być tak dotkliwie odczuwalne, w okolicy serca i klatki piersiowej wytwarza się ciepło. Oddech jest kluczowy. W momencie zapanowania nad tempem oddychania, panujemy w zasadzie nad całym ciałem. Zasada jest prosta: wciągasz powietrze powoli nosem, wypuszczasz dwa razy wolniej, najlepiej też nosem.
Po wyjściu z wody niektórzy ludzie zaczynają się bardzo trząść. To normalne zjawisko, zachodzi wtedy termogeneza drżeniowa. Są to mimowolne skurcze mięśni, które tak wytwarzają ciepło. Organizm jest zdeterminowany aby powrócić do stanu homeostazy, że tego ciepła wytwarza nawet pięciokrotnie więcej niż w normalnych warunkach.
Dobrodziejstwa morsowania, które doświadczyłam na własnej skórze
Od tamtego listopadowego poranka morsowałam jeszcze kilkadziesiąt (kilkaset?) razy. Czasami dwa razy w tygodniu, czasami cztery. Każde morsowanie było inne, nawet jeśli pewne schematy się powtarzały. Zawsze przed wejściem do wody musiałam pokonać wewnętrzny opór, a po kąpieli czułam się zadowolona i rześka. Jak po zanurzeniu w odmładzającym eliksirze. Raz mogłam siedzieć w wodzie 5 minut i było mi mało. Innym razem 30 sekund mnie pokonywało. Czasami wyraźnie czułam jak chłodna krew podróżuje po moim ciele. Innym razem jedynym doznaniem były lodowate stopy. To była piękna podróż w głębsze zrozumienie ciała i z pewnością ją powtórzę w nadchodzącym sezonie.
Morsowanie i odporność
Czy morsowanie poprawiło moją odporność? Myślę, że tak. Zawsze w okresie jesienno-zimowym bywałam przeziębiona. W tym roku – nie. Mimo, że prowadzę znacznie bardziej aktywny styl życia, ubieram się lżej (mniej warstw), nie miałam nawet lekkiego przeziębienia. Nie twierdzę, że tylko morsowanie miało wpływ na zwiększenie odporności, ale na pewno w tym pomogło. Zdrowe jedzenie, dużo ruchu i do tego regularne morsowanie okazały się moją receptą na zdrowie.
Żyjemy w warunkach, które, chociaż przyjemne i wygodne, osłabiają układ odpornościowy. Centralne ogrzewanie, klimatyzacja, odzież termiczna ograniczają ekspozycję na naturalne warunki środowiskowe, czym odbierają okazję do treningu układu odpornościowego. Ciało jest ekonomiczne. Nie ćwiczysz? Spadają ci mięśnie. Nie robisz kreatywnych rzeczy? Coraz trudniej jest do nich wrócić. Nie wystawiasz się na zmienną pogodę? Układ odpornościowy idzie na wakacje.
Jeśli dodamy do tego ładowanie antybiotyków na byle infekcję, spędzanie czasu z nosem w telefonie zamiast ruszać się na powietrzu, siedzący tryb życia i wysoko przetworzone jedzenie, mamy przepis na to, jak stać się nadwrażliwym, nieodpornym człowiekiem. Ja nie chcę taka być.
Jak morsowanie wpływa na odporność? Wystawiając się na tak gwałtowne działanie zimna, układ odpornościowy (a także krążenia, hormonalny, nerwowy) dostają bardzo mocny sygnał, że coś się dzieje i trzeba działać. Morsując regularnie uczysz swoje ciało aby reagowało na zmienne warunki. Morsowanie pobudza układ immunologiczny do produkcji m. in. limfocytów i monocytów, które są bezpośrednio odpowiedzialne za to, czy jesteś odporny na bakterie i wirusy czy pierwsza lepsza infekcja wysyła Cię na tydzień do łóżka.
Morsowanie, metabolizm, spalanie tkanki tłuszczowej
Regularne morsowanie rozpędza metabolizm porównywalnie do treningu interwałowego. Jak to możliwe? Nieco upraszczając temat, w organizmie mamy dwa rodzaje tkanki tłuszczowej: brunatną i białą. Brunatna tkanka tłuszczowa ma funkcje metaboliczne. To ten „dobry” tłuszcz. Ludzie, którzy częściej eksponują się na zimno i prowadzą aktywny tryb życia mają jej więcej. Głównym zadaniem brunatnej tkanki tłuszczowej jest produkowanie ciepła. Jak? Wskutek spalania białej tkanki tłuszczowej, czyli tego „złego” tłuszczu, który często ludzie próbują spalić spędzając bezsensownie długie godziny na orbitreku. W skrócie: kąpiel zimą w jeziorze pobudza do działania tkankę brunatną, która by ogrzać ciało spala zapasy białej tkanki tłuszczowej. Przecież to jest absolutnie ZAJEBISTE.
Co więcej, po morsowaniu organizm spala mnóstwo kalorii aby powrócić do stanu sprzed morsowania, tj. stanu homeostazy. W tym czasie metabolizm przyspiesza nawet do 350%.
Trening układu krążenia, który ma miejsce podczas morsowania nie jest także bez znaczenia dla skóry. Regularne kąpiele w zimnej wodzie w połączeniu ze sportem i dietą mogą widocznie poprawić kondycję skóry i zmniejszyć widoczność cellulitu. Co najlepsze, to wszystko jest za darmo i wymaga jedynie trochę hartu ducha.
Morsowanie i samopoczucie
Ekspozycja na zimno pobudza układ hormonalny do produkcji endorfiny, dopaminy, adrenaliny i noradrenaliny. Dwa pierwsze odpowiadają za wyraźnie lepsze samopoczucie. To jest wręcz nie do opisania. Nie raz wchodziłam do wody z nastawieniem „meh”, a wychodziłam w tak wybornym humorze, jakbym się, co najmniej, zjarała. Dwa ostatnie hormony pomagają zaś w koncentracji. Muszę przyznać, że zawsze po morsowaniu miałam wzmożone kreatywne moce i przejrzystość myśli. Wiadomo – ten stan utrzymuje się jakiś czas, ale przy regularnym morsowaniu można fundować go sobie znacznie częściej. Dla mnie to znacznie zdrowsza i lepsza opcja na poprawę samopoczucia niż inwestowanie w jakiekolwiek używki.
Morsowanie i hartowanie charakteru
Nie da się ukryć, że po wejściu i wytrzymaniu kilku minut w lodowatej wodzie, człowiek zaczyna czuć się jak Wiedźmin po eliksirze – wszechmocny. A przynajmniej ja miałam takie odczucia. :D Satysfakcja z pokonania własnych ograniczeń jest zajebiście przyjemna. Samoocena i pewność siebie wzrastają, podobnie jak dystans do problemów. Uważam, że to niezły fenomen, biorąc pod uwagę, że nie jest to jakiś wyczyn w porównaniu do innych rzeczy, które robię. A jednak to właśnie wejście do lodowatej wody w zimie dawało mi takiego kopa.
Adaptacja do zimna
Morsowanie jest szczególnie fajną opcją dla osób, które szybko marzną. Od tego roku nieco inaczej odczuwam temperatury. Chodzę lżej ubrana, a jest mi cieplej. Nawet jak siedzę dłużej przed komputerem, to nie marzną mi stopy tak bardzo jak kiedyś. Jest to bezpośredni skutek lepszego krążenia i przyzwyczajenia do zimna.
Jak się przygotować do morsowania?
Sezon morsowy rozpoczyna się w umownie w październiku i trwa do końca marca. Za morsowanie uważa się kąpiel w wodzie poniżej 14 stopni Celsjusza. Im zimniejsza woda, tym więcej dobrodziejstw z morsowania. Najniższa temperatura wody, w jakiej byłam miała 1.5 stopnia, najwyższa około 4. Nie czułam zbyt wielkiej różnicy.
Przed pierwszym morsowaniem warto skonsultować się z lekarzem, szczególnie jeżeli są jakiekolwiek wątpliwości odnośnie stanu zdrowia (niedowaga i bardzo niski poziom tkanki tłuszczowej, padaczka, miażdżyca i inne choroby układu krążenia). Ja jestem w bardzo dobrej kondycji i nie było takiej potrzeby.
Przed morsowaniem dobrze jest zjeść posiłek białkowy. Kiedy morsowałam na prawie pusty żołądek, o wiele trudniej było mi wytrzymać w wodzie. Po solidnym obiedzie nie miałam z tym problemu. Ważne aby posiłek zawierał białko.
Morsowanie to duży wydatek energetyczny dla organizmu dlatego zaleca się nie robić tego przed treningiem lub zaraz po. W dzień beztreningowy jest to super opcja na przyspieszenie regeneracji. W dzień treningowy po prostu się osłabimy.
Na koniec oczywistość: wchodzimy tylko do wody, którą znamy. W każdym większym mieście działają też grupy morsowe i warto tam się zorientować, które zbiorniki są najlepsze do lodowych kąpieli.
Po wyjściu z wody OD RAZU się osuszasz i ubierasz. Prawdopodobnie będzie ci ciepło, a czując się jak Wiedźmin, będziesz chciał paradować rozebrany i chwalić się nowym osiągnięciem. Ale to właśnie wtedy trzeba się jak najszybciej ubrać i zadbać o porządne rozgrzanie ciała. To nie zimna woda może spowodować przeziębienie, a przewianie!
Warto zacząć wchodzić do jeziora już w październiku. Woda nie jest jeszcze wtedy tak lodowa jak w grudniu i można się „bezboleśnie” przyzwyczaić. Zimne prysznice mają również mnóstwo zalet, ale są znacznie trudniejsze i mniej przyjemne niż wejście do jeziora. Wynika to z tego faktu, że strumień wody rozbryzguje się na wszystkie strony i zimno atakuje nierównomiernie. Wchodząc do jeziora granica wody podnosi się równo, z każdym krokiem. Znacznie łatwiej się w takiej sytuacji przyzwyczaić do niskiej temperatury.
Odradzam też liczenie czasu i na siłę przeciąganie czasu spędzanego w jeziorze. To, że koleżanka może zostać 5 minut, a ty 30 sekund nie znaczy, że robisz coś źle. Daj sobie czas i wsłuchuj się we własne ciało. Ono znacznie bardziej precyzyjnie niż stoper powie Ci, czy możesz jeszcze wytrzymać, czy to już czas aby wyjść. Mimo, że morsowanie to raczej bezpieczna aktywność, tu także trzeba zachować zdrowy rozsądek.
Co zabrać na morsowanie?
Strój kąpielowy, klapki, ręcznik lub szlafrok. Nie ma tutaj żadnej magii. Dobrze też zabrać karimatę, aby mokrymi stopami nie oblepiać się w piasku czy ziemi. Część osób brała także buty neoprenowe i rękawiczki. Oraz czapki. O ile czapka jest spoko, to buty neoprenowe są logicznie sprzeczne do morsowania. Wchodzi się do wody właśnie po to, aby wystawić się na działanie zimna, a nie po to, aby się przed nim chronić. Im częściej będziesz morsować bez butów i rękawiczek, tym szybciej przyzwyczaisz całe ciało do niskiej temperatury. Kilka minut w pełnym zanurzeniu zrobi więcej dobrego niż 10 minut stania po pas, w szaliku, czapce, rękawiczkach i izolujących butach na nogach.
Czy rozgrzewka przed morsowaniem to konieczność?
Tak i nie. Wbrew temu, co piszą wszędzie w internecie, rozgrzewka nie ma sensu z fizjologicznego punktu widzenia. Wejście do zimnej wody, jak już pisałam, powoduje zwężenie naczyń krwionośnych. Rozgrzewka powoduje rozszerzenie naczyń krwionośnych. Czy rozszerzanie naczyń krwionośnych tylko po to, aby je za moment gwałtownie zwęzić ma sens? Niektórzy twierdzą, że tak. Rozgrzewka ma sens wyłącznie psychologiczny. Będąc rozgrzanym, jest po prostu łatwiej wejść do zimnej wody. Ja na początku przygody z morsowaniem robiłam krótkie rozgrzewki, potem zupełnie tego zaniechałam i… zupełnie nic się nie stało.
Będę jednak powtarzać, że jeśli masz średni dzień, nie dojadłeś, jesteś zmęczony i ogólnie masz średnie samopoczucie, to może warto tego dnia dać sobie spokój z lodową kąpielą. Przy takim dniu nawet rozgrzewka nie pomoże.
Ile czasu spędzić w zimnej wodzie?
Poniżej 15- 20 minut to bezpieczna granica, kiedy nie grozi hipotermia. Warto pamiętać, że to granica umowna, bo wszystko zależy od stanu zdrowia i aktualnego samopoczucia i warunków. 5 minut w wodzie, która ma 1 stopień będzie większym wyzwaniem niż w wodzie, która ma 10 stopni. Stanie zanurzonym po pas będzie znacznie łatwiejsze do wytrzymania niż stanie po szyję. Ja zawsze zanurzałam się po szyję i stopniowo zwiększałam czas. Od zaledwie kilku sekund doszłam do około 5 minut. W przyszłym roku chcę przekroczyć 10 minut, oczywiście w pełnym zanurzeniu. Stanie po pas ciężko mi szczerze mówiąc zakwalifikować jako morsowanie. :P
Czy można zanurzyć ręce? Dlaczego niektórzy morsują z rękami na głowie?
Tłumy ludzi z rękami na głowie to widok dość powszechny kiedy wybierzesz się na spotkanie morsów. Ludzie często nie zanurzają rąk dlatego, że to właśnie z nich oraz z nóg najszybciej ucieka krążenie. Kończyny są pierwsze do „odcinki’ kiedy organizm koncentruje wszystkie siły na ogrzaniu serca. Ja na początku morsowałam z rękami zanurzonymi. Raz tak mocno odpłynęło mi z nich krążenie, że przez minutę nie mogłam ruszać palcami. Z rękami nad głową mogłam wytrzymać w wodzie dłużej, aczkolwiek w przyszłym roku chcę się odważyć i zanurzać te dłonie za każdym razem.
Jeśli zanurzysz się po szyję z rękami nad głową, to wyciągniesz mnóstwo korzyści z kąpieli w zimnej wodzie. Jeśli zanurzysz się po pas, to nie ma to większego sensu. Co z tego, że wytrzymasz w wodzie nawet i 15 minut, jeśli woda nie dotknie nawet twojego tułowia. Brunatna tkanka tłuszczowa zlokalizowana jest głównie w okolicy serca i dlatego tak ważne jest, aby zanurzyć się co najmniej NAD serce. Główne receptory temperatury znajdują się zaś na karku, dlatego tym lepiej, jeśli zanurzysz się po szyję.
Etykieta morsowania (i saunowania)
Na spotkaniach morsów atmosfera jest gorąca. Wszyscy śpiewają, biegają, rozmawiają i to jest super. Na każdym niedzielnym morsowaniu o 11:00 w Rusałce miałam gigantyczne przypływy mocy i znacznie łatwiej było mi wejść do wody niż jak morsowaliśmy wieczorem we dwójkę z Wojtkiem lub w malutkim gronie znajomych. Jeśli boisz się morsowania, to dołączenie do grupy morsowej może okazać się strzałem w dziesiątkę. Kiedy widzisz dziesiątki ludzi wchodzących z uśmiechem na ustach to wody, to naprawdę ciężko się powstrzymać i samemu nie wejść.
O ile morsowanie grupowe traktuję jak imprezę i okazję do spotkania, to morsowanie solo traktuję jak wycieczkę w głąb siebie. To czas na wyciszenie się i koncentracje wyłącznie na byciu tu i teraz, na oddechu i czyszczeniu głowy. Kiedy morsowałam, nie sądziłam że jest to aż tak zbliżone do medytacji.
Jeśli zaś chodzi o saunę, którą także uwielbiam w połączeniu z morsowaniem, to według mnie, najważniejsze jest aby zachować względną ciszę. Kilka razy zdarzyło się, że w pełnej saunie grupy znajomych prawie się przekrzykiwały na różne tematy i było to okropnie niekomfortowe. To jest miejsce wyciszenia, nie imprezy. Jak masz chęci na imprezę w saunie, to polecam wynająć ją na wyłączność.
Łączenie seansu w saunie z kąpielą w jeziorze to moje odkrycie minionej zimy. Fundowaliśmy sobie takie spa co weekend i zupełnie bez ściemy, była to jedna z najprzyjemniejszych i najbardziej relaksujących rzeczy jakie robiłam w życiu. Cykl trzech seansów w saunie przeplatanych kilkoma minutami w lodowatej lodzie i jesteś wychillowany jak po wakacjach, masażu, dobrym śnie i innych miłych rzeczach. ;)
Morsowanie – podsumowanie i przydatne źródła
Jestem wdzięczna, że dałam się wciągnąć w morsowanie. Szczególnie Wojtkowi, że rozbudził we mnie zainteresowanie tematem, ale do niczego nie namawiał. Głównie dzięki morsowaniu i weekendowemu wyjeżdżaniu na saunę nad jezioro Strzeszyńskie ta zima była lajtowa. Nie dłużył mi się czas tak jak zwykle to bywało. Odkurzyliśmy też kilka zaniedbanych znajomości. Morsowanie i saunowanie są super okazją do spędzenia czasu ze znajomymi. Wzmocniłam też odporność i własną psychikę. Pokonałam pewne bariery i spróbowałam zrobić coś, co wcześniej mnie przerażało. Co najlepsze, zaczęło mnie to kręcić i nie mogę się doczekać aż znowu o 11:00 będę w rytm „wszyscy mamy źle w głowach, moooorsuujeeeemy” wchodzić do jeziora, a popołudniami wygrzewać pupeczkę w saunie.
Masz jakieś doświadczenia z morsowaniem? Napisz o nich w komentarzu!
Wojtek i jego zimowe ekspedycje górskie w szortach
Kanał Wima Hofa i jego metody oddychania
Zimna Siła – Dawid Dobropolski
Co nas nie zabije – Carney Scott
Zimowe wejście na Śnieżkę – akcja charytatywna dla Oskara
Chcesz zobaczyć więcej zimy, śniegu i nurkowania w potoku ze zdjęcia powyżej? Zapraszam do Wojtka. :D