„Podnoszenie ciężarów” jest nudne i monotonne, nie to co rower czy zumba. Tylko koksy i puste laski chodzą na siłownię. Od ciężarów robią się babochłopy. A mężczyźni tracą szyję. No i trzeba wpierdalać białko, rano, wieczór, we dnie w nocy, daj mi białko do pomocy.
To zaledwie garstka mylnych przekonań odnośnie treningu siłowego i tego, co się na siłowni dzieje. Nie wymyśliłam tego – sami napisaliście mi na Instagramie. Tymi mitami zajmę się w następnym poście. Teraz pokażę Ci jak wiele DOBREGO dał mi trening siłowy, jak wpłynął na mój styl życia, priorytety, psychikę, postrzeganie siebie, a także wygląd. Jestem przekonana, że swoją historią mogę wpłynąć na to, jak postrzegasz trening siłowy i mam nadzieję, że zainspiruję Cię do wypróbowania tego na własnej skórze.
Nie ukrywam, że siłka kręci mnie od dłuższego czasu. Oprócz wielu zmian na lepsze, znalazłam także coś, co ogromnie lubię robić i co pomaga mi zachować równowagę w moim szalonym życiu. Dawna ja nigdy nie podejrzewała, że będę radośnie przewalać ciężary i z satysfakcją spoglądać na odciski na dłoniach. A jednak.
Jak to się zaczęło? Skrócona historia mojego związku z siłownią
Na siłownię chodzę od wiosny 2016 roku. Od tamtego czasu miałam kilka większych przerw (najdłuższa ponad pół roku!) i przechodziłam bardzo różne etapy. Zaczynałam od zajęć grupowych i bardzo szybko przekonałam się, że machanie nogami na zumbie mnie po prostu wkurwia, a spinning śmiertelnie nudzi.
Podejmowałam próby ćwiczeń na maszynach i bez ładu i składu chodziłam na te, które akurat były wolne i w miarę łatwe do ogarnięcia. Oczywiście omijałam wszystko, co miało związek z górnymi partiami ciała. Potem zaczęłam się interesować treningiem siłowym i dosłownie wszystkiego uczyłam się z You Tube’a. Co zobaczyłam, testowałam na siłce, nadal jednak ćwiczyłam sam dół. Potem miałam półroczny epizod współpracy z trenerem online, skończył się on niezbyt dobrze: byłam zniechęcona i słaba (pro tip: jak masz dietę 1400 kcal i trening 4x/tydz to znaczy, że to nie jest dobry trener i trzeba szybko uciekać). Wtedy zaliczyłam strasznie długą przerwę od siłki – brakowało mi tego, ale musiałam dojść do siebie.
Wróciłam do treningów w listopadzie 2018, ćwiczyłam sama w oparciu o to, co pamiętałam z Internetu. Ostatni rok był przełomowy i bardzo systematyczny, między innymi dlatego, że odpuściłam bycie Zosią Samosią i opiekę nad sylwetką powierzyłam trenerowi. Koniec końców jestem tu: cała, zdrowa, ogromnie podjarana tym co robię, w końcu wiem co, jak, dlaczego, po co. I nadal strasznie mnie to kręci.
Trening siłowy był pierwszym klockiem długiego domina zmian. Większość z nich zadziała się w mojej głowie, chociaż ciało też wygląda teraz inaczej. Właśnie o tych zmianach dzisiaj Tobie opowiem.
RAZ: Nie ćwiczę, bo chcę schudnąć. Ćwiczę, bo chcę być silniejsza.
Ta zmiana nadeszła niespodziewanie i długo nie zdawałam sobie z niej sprawy. Zadziała się w mojej głowie, w tym jak postrzegam siebie i skąd czerpię motywację do ćwiczeń i zdrowego, aktywnego życia.
Kiedy zaczynałam chodzić na siłownię, zawsze miałam jakiś cel z wyraźną datą ukończenia. Poprawić kondycję przed trekkingiem na Islandię. Schudnąć przed świętami. Szybciej biegać przed Botaniczną Piątką. Znowu schudnąć. I tak dalej. Kiedy cel został ukończony, malała także moja motywacja do chodzenia na siłownię. Co ciekawe, mimo „sukcesu” i przyjemności jaką czerpałam z ćwiczeń siłowych, czułam się wtedy pogubiona, a konieczność wymyślenia nowego celu powodowała we mnie niezadowolenie.
Od dłuższego czasu, można powiedzieć, że ćwiczę BEZ CELU. Nie mam daty końcowej, nie ćwiczę „do wakacji”, nie mam w planach żadnego trekkingu, który wymagałby super kondycji. Ćwiczę, bo kręci mnie fakt, że staję się coraz silniejsza.
I to jest moją największą motywacją, która – o dziwo – się nie wyczerpuje. Stawiam sobie teraz cele innego rodzaju. Aktualnie jest to 150 kg na hip thrustach, podciąganie na drążku bez gumy, martwe ciągi na 80 kg i żeby kiedyś zrobić przysiad na 60 kg (a tu mam lekką blokadę psychiczną, którą trzeba rozłupać). Droga do tych cyferek jest dla mnie celem samym w sobie. Kręci mnie to, kocham chodzić na siłkę, podnosić to żelastwo, przesuwać swoje limity. Nie muszę mieć w kalendarzu daty ukończenia, bo nie chcę kończyć. Treningi na siłce są stałym elementem mojego życia (nie obowiązkiem!), dokładnie tak samo jak czytanie książek, praca nad kreatywnością, rozwijanie się w różnych innych dziedzinach życia.
Rosnąca siła, tak namacalnie odczuwalna w codziennym życiu, to także ogromnie wyzwalające uczucie. Daje mi jeszcze więcej pewności siebie, sprawia, że w pierwszej kolejności ufam sobie, a dopiero potem innym ludziom, że odczuwam wdzięczność za to wszystko, co mogę robić mając silne, zdrowe ciało. Pisząc wprost: poczucie psychicznej niezniszczalności wzrasta wprost proporcjonalnie do rosnącej siły w mięśniach. To jest niegasnąca i bardzo silna motywacja do dalszych ćwiczeń. Nie pamiętam kiedy ostatnio pomyślałam, że muszę schudnąć. Pewnie rok temu. Teraz myślę tylko o tym, że chcę być po prostu silniejsza.
DWA: Priorytety
Czas jaki poświęcam na ćwiczenia to dla mnie priorytet, bo w taki sposób dbam o swoje zdrowie, o swoją kondycję w przyszłości. Ustawiam treningi, wpisuję w kalendarz pole dance i dopiero wokół tego planuję inne spotkania. Tu nie chodzi wyłącznie o trening tylko o szacunek do samego siebie i dbanie o własne potrzeby przede wszystkim. Może się właśnie pukasz w czoło, wszak to strasznie egoistyczne z mojej strony, nie? No właśnie nie.
To ze sobą zostaniesz do końca życia. To przede wszystkim za siebie jesteś odpowiedzialny i za swój stan zdrowia za kilkanaście lat i czy będziesz samowystarczalny czy będziesz potrzebować leczenia lub asysty w podstawowych czynnościach. Jeśli sama o siebie nie zadbam, nie zrobi tego nikt inny bo – uwaga, uwaga – NIE MUSI. Chcę być sprawną staruszką, nie schorowanym człowiekiem zależnym w pełni od innych. Wiadomo – nie przewidzę tego i nie mam kontroli nad wszystkim, ale moje decyzje teraz mają wpływ na to, w jakim stanie będę za kilkanaście lat.
Zauważyłam także pewną zależność. Im bardziej jestem zadowolona z siebie, ze swojego życia, tym bardziej zarażam tą radością innych. Nie wierzysz? Zapytaj mojego chłopaka. Ma świetne porównanie jaka byłam kilka lat temu, jaka jestem teraz i jakie on ma z tego korzyści.
TRZY: Pewność siebie
Silniejsze ciało to silniejsza głowa. Dla osób uprawiających sport to stwierdzenie jest prawdopodobnie tak oczywiste, że nie ma sensu go nawet tutaj umieszczać. Piszę o tym, ponieważ zanim zaczęłam ćwiczyć nie miałam świadomości, jak ogromny wpływ silne i zdrowe ciało ma na psychikę i samopoczucie. Nie chodzi tylko o lepszy humor po treningu i satysfakcję, że zrobiło się coś produktywnego.
To kwestia rosnącej pewności siebie w sytuacjach i kontekstach kompletnie nie związanych z siłownią czy sportem. To także asertywność w sytuacjach biznesowych, zdrowy egoizm nakazujący pierw zastanowić się czy jakaś propozycja jest dobra i odmówić, jeśli czuję, że nie. Bardziej świadome i łatwiejsze stawianie granic znajomym. Znacznie większa wewnątrz sterowalność niż kiedykolwiek wcześniej. Możesz mi coś doradzać, komentować, krytykować – jeśli sama nie uznam, że mam ochotę Cię posłuchać, to na próżno strzępisz język.
To także wewnętrzny luz. Nie czuję potrzeby porównywania się z innymi, nie zazdroszczę, bardziej stanowczo odcinam się od negatywnych ludzi. Patrząc na innych staram się inspirować ich dokonaniami i postawami, nie chce mi się marnować czasu na plotki, szczególnie jeśli słyszę jak jedna kobieta próbuje dojebać innej kobiecie.
Nie jestem biolożką ani chemiczką aby Ci dokładnie wytłumaczyć genezę tej zmiany i wszystkie stojące za nią hormony, jest ona jednak namacalna i jej początek prowadzi na siłkę. Pamiętam jak miałam psychiczną blokadą przed 100 kg na hip thruscie. Dosłownie to było tak, że jak wiedziałam, że mam 100 kg na sztandze, to od razu malały mi siły. Z czasem blokada zaczęła maleć. Zawsze w wymagającej sytuacji w innym kontekście niż sportowy, przypominam sobie te 100 kg i myślę, że to po prostu kwestia oswojenia. I zazwyczaj tak właśnie jest.
CZTERY: Satysfakcja
Satysfakcja łączy się bezpośrednio z pewnością siebie. O ile większą pewność siebie widzę w każdym aspekcie życia, to satysfakcję odczuwam po treningu lub po pole dance i jest ona źródłem mojego późniejszego dobrego samopoczucia.
Satysfakcję czerpię z każdego powtórzenia, a najbardziej z tych końcowych, kiedy mam wrażenie, że pracuję już tylko siłą umysłu. Odczuwam ją kiedy palą mnie barki, kiedy coraz lżej podciągam się na drążku, kiedy wciskam pięty w podłogę i energicznie podnoszę dwukrotność własnej wagi w hip thrustach. Kiedy patrzę na siebie w lustrze – też. I kiedy porównuję siebie z marca 2020 do siebie z marca 2019 i widzę jak duży zrobiłam postęp. Szczerze? To jest zajebiście smaczna satysfakcja.
Aha. Odczuwam satysfakcję także kiedy bez problemu wrzucam swój bagaż na półkę w PKP, śmigam długie szlaki po górach i nawet niezbyt odczuwam potem zmęczenie lub kiedy biegam na reportażu ślubnym obwieszona sprzętem, który waży kilka kilogramów, a później spędzam długie godziny pracując przed kompem i nie bolą mnie plecy.
Zaufanie sobie, pewność siebie, satysfakcja, wdzięczność własnemu ciału – to wszystko przychodzi w pakiecie. Z początku nawet nie zauważałam tych zmian, teraz mam ich świadomość i jestem za to gigantycznie wdzięczna, bo wiem jak długą i wyboistą drogę musiałam przejść, aby być w takim stanie fizycznym i mentalnym jak teraz.
PIĘĆ: Akceptacja
Akceptacja własnego ciała takim jakie ono teraz jest i wsłuchiwanie się w sygnały, jakie mi daje – to moja strategia. Co innego akceptować swoje niedociągnięcia i jednocześnie pracować nad polepszeniem własnej kondycji, co innego mieć po prostu wyjebane na to, w jakim stanie zdrowia się jest, jak ten stan zdrowia manifestuje się w naszym wyglądzie i udawanie, że nie ma problemu.
Moja akceptacja własnego ciała polega na tym, że dbam o siebie przez ruch, jedzenie, sen. Mam świadomość tego, co można by poprawić, ale w życiu nie zrezygnowałabym z czegokolwiek z powodu kompleksów. Rezygnacja z chodzenia w krótkich spodenkach lub stroju kąpielowego latem, wstyd przed rozebraniem się do naga w saunie lub na plaży nudystów, nie próbowanie różnych aktywności lub sportów tylko z obawy, że się coś nie uda – to brzmi jak kosmiczny absurd, a jednak jest rzeczywistością dla mnóstwa dziewczyn i kobiet. Niestety.
Taki stan rzeczy jest zajebiście ciężko zmienić, ale siłownia w tym autentycznie pomaga. Kiedy z tygodnia na tydzień obserwujesz rosnącą kondycję, a Twoje ciało zaczyna się zmieniać (bo zmieni się na pewno, to kwestia czasu i jako takiej konsekwencji), myśli o tym, żeby się zakrywać nawet gdy jest lato odchodzą w niebyt.
Aż dochodzisz do momentu kiedy akceptujesz się tak bardzo, że kompleksy gdzieś wyparowują, w głowie jest lżej, życie jakoś bardziej smakuje.
SZEŚĆ: Wgląd w siebie
Wiesz, że jak nie koncentrujesz się na wykonywanym właśnie ruchu, to masz gorsze efekty? Że jak odczuwasz głód, to prawdopodobnie w pierwszej kolejności chce Ci się pić? A pragnienie oznacza, że już jesteś odwodniony? To, ile masz siły jest ściśle powiązane z dniem cyklu lub ilością snu, a blokada psychiczna może bardziej Cię ograniczać niż własne mięśnie? Odkrycie jak istotne na siłce jest muscle-mind connection przeniosłam na body-mind connection w życiu i znacznie bardziej wnikliwie przyglądam się temu, co próbuje przekazać mi moje ciało.
Aż mam ciarki wstydu jak o tym piszę, ale dopiero w zeszłym roku dotarło do mnie jak ważny jest sen. Niestety nie wpadłam na to sama, zwrócił na to uwagę mój trener, kiedy kolejny raz poniedziałkowy trening szedł mi wyraźnie gorzej niż, na przykład, czwartkowy. W soboty zawsze byłam na maksymalnie pełnych obrotach z powodu reportaży ślubnych. Kocham tę pracę, ale jest mocno stresująca (nie ma żadnych szans na powtórkę, muszę być gotowa na wszystkie scenariusze i myśleć do przodu) oraz fizycznie wykańczająca (12 godzin biegam ze sprzętem i odwalam różne figury byle tylko złapać wymarzony kadr). Sen z soboty na niedzielę to najczęściej nieśmieszny żart – kładę się spać między drugą a trzecią, jeśli w domu – to spoko, przynajmniej jest cisza. Jeśli na miejscu wesela, to zasypiam najczęściej wtedy, kiedy kończy się wesele, czyli między 5 a 6 nad ranem. Śpię do 8-9, po czym jadę do domu. I od razu siadam do robienia back upów. I potem się dziwię, że w poniedziałek ćwiczę jak trup.
Odkrycie, że sen jest tak ważny i dbanie o to, aby się wysypiać wpłynęło także na to, że lepiej się regeneruję i… mam mniejszy apetyt. Kiedy notorycznie nie dosypiałam, znacznie częściej miałam ochotę na słodycze lub zupełnie niezdrowe żarcie typu fryty z burgerem z macka. Teraz mam ochotę na takie jedzenie zazwyczaj… znowu kiedy się nie wyśpię. Może to brzmi jak nic istotnego, ale jak zastanowisz się nad tym jak sam się czujesz w ciągu dnia, czy masz przejrzystość myśli czy nie, czy czujesz sytość po posiłku, a potem przeanalizujesz ile godzin śpisz, to może się okazać, że deficyt snu jest odpowiedzialny za wiele z Twoich problemów.
Cellulit? To sygnał od ciała, że coś nie gra, nie powód aby nie chodzić w szortach. Rozwiązaniem nie są tabletki na mniejszy apetyt lub magiczne herbatki, a zastanowienie się jaka jest jego przyczyna. Zbyt duża tkanka tłuszczowa w stosunku do mięśniowej, nadwaga? Czy zbyt dużo wody w organizmie? W każdym przypadku to sygnał, że coś się dzieje i trzeba zbadać co. Może problem z krążeniem i dobrze się tym zająć zanim problem się nasili?
Pamiętaj, proste rozwiązania są najczęściej najbardziej skuteczne. Nie tabletki na wszystko i szukanie drogi na skróty, ale uczciwa analiza swojego stylu życia i zmiana nawyków (i często priorytetów).
W trakcie moich „badań” okazało się także, że jestem absurdalnie wręcz wkurwiona i markotna jak się nie wyśpię. Maslow miał rację.
SIEDEM: Decyzje
Powyższy punkt łączy się z tym, o czym napiszę teraz. Wraz ze wzrostem umiejętności wyłapywania sygnałów jakie daje mi ciało znacznie łatwiej jest mi podejmować decyzje, które kiedyś wydawały się nie do przejścia. Dla przykładu: po smażonym, panierowanym schabowym umieram na śpiączkę i jakieś otumanienie mózgowe. Kiedyś jadałam schabowe znacznie częściej więc nie miałam świadomości skali problemu. Teraz znacznie chętniej rezygnuję z takiego jedzenia, bo wiem, że będę się po nim źle czuła.
Jeśli mam wybór między zarwaniem nocki przez netflixa, a snem, to zawsze wybieram sen. Jeśli mam czas, to idę na zakupy czy gdziekolwiek indziej piechotą, nie jadę autem. To są małe rzeczy, ale jakiś czas temu w ogóle nie miałam takich spostrzeżeń.
OSIEM: Samopoczucie
Wiem, że zawsze (serio ZAWSZE) po treningu poprawia mi się humor. Dlatego nawet przy najgorszej pogodzie, tak czy owak idę na siłkę. Chociaż szczerze mówiąc, odkąd zaczęłam morsować, pogoda przestała mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie, a wyjście z domu w totalną pluchę jest okej. Odkąd regularnie ćwiczę, mam też znacznie więcej energii. Dawno temu, zawsze po południu brała mnie senność. W zasadzie to nawet o poranku nie czułam się rześko. Teraz nie mam tego problemu, chce mi się działać praktycznie cały czas. Chociaż to też jest kwestia diety.
Pod koniec 2019 roku na kilka dni dosłownie zawalił mi się świat. Poszłam do ginekologa na rutynową kontrolę, w trakcie której okazało się, że coś może być ze mną bardzo, bardzo źle. To był póki co jedyny raz kiedy byłam tak zrozpaczona, że popłakałam się w samochodzie i ledwo wróciłam do domu (musiałam prowadzić samochód niestety). Kolejny dzień był turbo zjebany i zupełnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Wojtek był wtedy akurat na wyjeździe więc nie miałam też żadnego fizycznego wsparcia, co tylko pogarszało sytuację. Poszłam jednak na trening, mimo że spotkanie z innymi ludźmi, konieczność jakiegokolwiek kontaktu to była ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę. Wytyrałam się na tej siłce i chociaż mój problem nadal pozostawał nierozwiązany, udało mi się zyskać do niego dystans i ostudzić emocje.
Wiadomo, że w ciężkich przypadkach siłka czy ruch nie załatwią wszystkiego, ale zdecydowanie pomagają poczuć się lepiej. To nie jest czcze gadanie – lepsze samopoczucie jest wynikiem wydzielających się w trakcie treningu endorfin.
W postawie jaką teraz mam bardzo dużą rolę odegrała też świadomość drogi jaką przeszłam. Była bardzo wyboista, bo jako osoba bardzo wrażliwa ale trawiąca wszystko w środku, uskuteczniałam w przeszłości różne, czasami szkodliwe sposoby odreagowywania emocji. Miałam epizody zaburzeń odżywiania, depresji (nigdy o tym nie pisałam, jednak uważny czytelnik między wierszami dałby radę wykminić szczególnie w podsumowaniu 2015, 2016). Teraz stres i negatywne emocje wypacam na siłce. Polecam każdemu – znacznie bardziej bezpieczne i ma mnóstwo pozytywnych stuków.
DZIEWIĘĆ: Styl życia
Efekt kuli śniegowej ma zastosowanie nie tylko w finansach. W stylu życia także. Zaczęło się dość niewinnie, od treningów na siłowni. Potem doszło do tego zainteresowanie tym co jem i czy jest to dla mnie dobre. Później eureka ze snem. Nim się obejrzałam, byłam jedną z tych dziwnych osób, które radośnie wchodzą zimą do wody aby wzmacniać układ odpornościowy i poprawiać krążenie. Od przysiadów na siłce do morsowania, nieźle co? Potem doszedł jeszcze fizjoterapeuta i teraz uskuteczniam w domu rozciąganie i rolowanie – coś, co jeszcze rok temu było nie do pomyślenia jest teraz codzienną rutyną. Nie zmuszam się do robienia tych wszystkich rzeczy, one po prostu są, tak jak picie porannej kawy.
DZIESIĘĆ: Wygląd
Celowo umieszczam to na końcu listy, już tłumaczę dlaczego. Tak długo jak moim priorytetem była zmiana wyglądu, nie do końca czerpałam radość z ćwiczeń i dbania o siebie i znacznie częściej coś mi się nie udawało (w diecie, w systematyczności). W momencie kiedy zmieniło się źródło mojej motywacji (wygląd -> chęć bycia silniejszą), mój wygląd tak czy owak się poprawiał. Schudłam ponad 8 kg od czerwca do teraz (to dużo, ale gubiłam te kilogramy bardzo, bardzo powoli!), spadła mi tkanka tłuszczowa, mam całkiem wyraźnie zarysowane mięśnie brzucha, pleców, barków, łydki, zaokrągliła mi się pupa. Poprawiła się kondycja skóry, ubrania lepiej leżą. To są zajebiście przyjemne skutki uboczne tego, że mam lepszą kondycję i znacznie więcej siły niż wcześniej.
Zanim złapałam bakcyla na ćwiczenia siłowe, zwracałam znacznie większą uwagę na to, jak wyglądam. Teraz hit: przez większość życia (i niestety całe nastoletnie) niezbyt lubiłam swoje biodra (mówiąc dyplomatycznie). Mam bardzo wąską talię (64 cm) która jeszcze optycznie poszerza biodra, moją figurę można porównać do klepsydry. Teraz zajebiście mi się to podoba, uważam to za bardzo estetyczne (i w pewnych kontekstach zmysłowe) i mam ochotę to podkreślać, zupełnie nie wiem, jak mogłam kiedyś tego w sobie nie lubić. Tyle w kwestii stereotypów, że po siłowni kobiety wyglądają jak faceci.
Przejmowałam się też kiedyś tymi cechami, które mainstreamowo uważane są za wady, mimo, że ma je prawie każdy. Teraz mam na to wszystko, mówiąc wprost, absolutnie wyjebane. Nie mam problemu z pokazaniem swojego ciała takim jakie jest. Nie wyobrażam sobie zrezygnować z czegokolwiek (krótkich spodenek, sukienek, czegokolwiek) z powodu wyglądu. Marzę o tym, aby znowu polecieć na Ada Bojanę i przez kilka dni swobodnie hasać nago po plaży (o tym też muszę napisać, bo to doświadczenie to game changer w akceptacji siebie). Od ponad roku nie chodzę w staniku pomijając zawodowe sytuacje i nie mam najmniejszego zamiaru wracać do starych nawyków.
Nie obchodzi mnie to czy ktoś pomyśli, że mam „zbyt” umięśnione plecy, „niekobiecego” bicka lub że na cholerę dodałam zdjęcie w opinających pupę leginsach. Mięso na plecach, zarysowane pośladki, widoczne mięśnie na brzuchu to widoczne efekty mojej systematyczności, gigantycznej podjarki, codziennych wyborów, stylu życia oraz wewnętrznej siły. Kocham to wszystko i nie mam najmniejszego zamiaru udawać że jest inaczej i chować się żeby przypadkiem ktoś nie poczuł się urażony.
Jak do tego doszło? Skupiam się na sobie, nie na innych. Porównuję się wyłącznie ze sobą sprzed kilku lat lub miesięcy, nigdy z kimś innym. Jeśli widzę osobę, która wymiata w jakiejś dziedzinie, to patrzę z podziwem i staram się tą osobą lub jej/jego zachowaniami zainspirować. Nie oceniam kogoś po wyglądzie i wkurwia mnie kiedy słyszę jak kobiety sobie dosrywają. Wygląd naprawdę NIE MA znaczenia. Liczy się to, czy jesteś zdrowy, czy cieszysz się życiem, czy masz pasję i zainteresowania, czy jesteś spoko człowiekiem, a nie człowiekiem-chujem. A jeśli przy tym wszystkim masz super ciało – TYM LEPIEJ.
To by było na tyle. Na Instagramie dostałam sporo wiadomości od innych ćwiczących ludków. Bardzo mnie to uradowało, cieszę się z tych relacji, nawet jeśli część z nich jest tylko internetowa. Dbajcie o siebie dalej, wspierajmy się. Niech moc będzie z wami.