Jakie jest Kowno? Czy jest tam coś oprócz rzeki znanej wszystkim Polakom z pewnej książki? Czy ktoś jeszcze oprócz mnie czytał w szkole wszystkie lektury? Łyknęłam nawet „Nad Niemnem” i co więcej – podobało mi się (w większości:P). A szczególnie fragmenty rustykalne, dziejące się nad Niemnem. Jadąc do Kowna miałam więc radar ustawiony na Niemen i… street art! Nie napiszę tutaj co warto zobaczyć w Kownie, bo szczerze mówiąc – widziałam niewiele – przynajmniej z głównych atrakcji Kowna. Wpadliśmy tam z Wojtkiem na jeden dzień i chodziliśmy jak bezpańskie koty – tam gdzie akurat nam się zachciało. Mam dzięki temu album pełen zdjęć kowieńskich uliczek, murali i tajemniczych postaci przechadzających się ciemnymi zaułkami. :)
Pierwsze wrażenia z Kowna
Zimno, pochmurnie, dżdży. Drogi pociągiem z Wilna do Kowna nie pamiętam, bo jak tylko usiadłam w nowoczesnym, czystym i bardzo niemieckim pociągu i wypiłam podwójną kawę z McDonalda, zapadłam w głęboki sen. Nawet kawa nie jest w stanie mnie utrzymać przy świadomości jeśli tego dnia zmuszona byłam wstać o tak nieludzkiej porze jaką jest 4:30 rano.
Pierwsze dwie sekundy po wyjściu z pociągu mnie jednak mocno otrzeźwiły. Pizgało złem. Droga z dworca kolejowego do hostelu była banalnie prosta – trzeba było przejść kawałek ulicą Vytauto i skręcić w aleję Wolności (Laisvės alėja). Minęliśmy straszący brzydotą sowiecki budynek i dwie ultra nowoczesne, hipsterskie kawiarnie. Mignął mi jeszcze drewniany domek parterowy, który świetnie pamiętał dawne dzieje i park, który był bardziej cmentarzem. Chodnik, nienaturalnie czysty, urozmaicony był obluzowanymi płytami, pod którymi bulgotało błoto. Minęły nas dwa, może trzy czerwone, mocno wysłużone trolejbusy, które swoją obecność manifestowały głośnym pierdnięciem przy ruszaniu i hamowaniu. Recepcja naszego ultra nowoczesnego hostelu położona była w budynku z rozpadającą się elewacją. Droga do recepcji prowadziła przez błotne bajoro, na którym ktoś uprzejmy poukładał płyty chodnikowe. Na ulicy wszystkie ważne rzeczy załatwiali głównie starsi ludzie, okutani w kożuchy i uszanki, idealne na syberyjskie mrozy. Raz wyprzedziła nas dziewczynka na hulajnodze.
Kowno – garść informacji
Kowno jest obecnie drugim największym i najbardziej licznie zamieszkanym miastem na Litwie. Jest też bardzo „litewskim” miastem – Litwini stanowią 90% całej ludności. Dla porównania, w Wilnie jednie lekko ponad 62%. To prężny ośrodek przemysłowy i miejsce z dużym potencjałem turystycznym. Miasto mniejsze od Wilna, za to – moim zdaniem – bardziej alternatywne i odpowiednie dla osób, które niekoniecznie mają ochotę zwiedzać w tłumach zagranicznych turystów. Leży na skrzyżowaniu dwóch głównych litewskich rzek: Niemna i Wilii. W dwudziestoleciu międzywojennym Kowno było stolicą Litwy. Z Kownem wiele wspólnego miał także Adam Mickiewicz (a jakże!), który spędził tam część swojego życia jako nauczyciel. I z tego co wyczytałam, bardzo mu to nie odpowiadało i podobno nudził się śmiertelnie. A więc – jakie jest Kowno? Co w nim jest, że może warto tam pojechać?
Kowno ma deptak na Alei Wolności (Laisvės alėja)
Najczystsza ulica jaką widziałam w życiu. Nie wiem czy to standard, czy efekt generalnego sprzątania miasta po obchodach sylwestrowych. Wiem tylko, że aleja Wolności w Kownie wyglądała na tak czystą, że można by z niej jeść. Miejsce bardzo przyjemne, bo przeznaczone wyłącznie dla pieszych i rowerzystów. I dla przechadzających się dwornie gołębi. Jeden z najdłuższych deptaków w Europie, gdzie chodziliśmy z Wojtkiem zygzakiem od jednej kawiarni do drugiej. Na jednym krańcu alei Wolności w Kownie jest kościół św. Michała Archanioła – budynek o tyle ciekawy, że na pierwszy rzut oka wyglądał na zupełnie opuszczony. Tylko jedno wejście było czynne, pozostałe wrota zamknięte na cztery spusty i widać, że od dawna nieużywane. Być może dlatego na schodach prowadzących do kościoła św. Michała Archanioła rozpanoszyły się gołębie. I utkały różnokolorowe, pstrokate dywany.
Kowno leży nad Niemnem <3
Z alei Wolności można skręcić w ulicę S. Daukanto, która prowadzi wprost nad Niemen i most. Z mostu rozciąga się widok na największą galerię handlową w Kownie – Akropolis, biurowiec i budynek w trakcie rozbiórki. Pod nogami śmigają auta, a nad brzegiem Niemna w grzecznym rządku stoją rybacy. Fragment Niemna, który widać na zdjęciach nie jest główną rzeką. Most Daukanto prowadzi na wyspę, a główny Niemen jest kawałek dalej. Niestety, z rumieńcem wstydu muszę się przyznać, że wtedy o tym nie wiedziałam i myślałam, że patrzę na pełne koryto Niemna, nie na jego małą odnogę. Wniosek? Punkt z mojej bucket listy do powtórki. I szczerze mówiąc, chętnie to powtórzę. Brzmienie „nad Niemnem” wydaje mi się być tak poetyckie, że nie mogę się temu oprzeć. Już sobie wyobrażam lato i spływ kajakowy. Taki 4-dniowy, z namiotami i nocowaniem na litewskiej wsi. Ktoś chętny?
Kowno ma kozacki street art
Street art w Kownie > street art w Wilnie. W Kownie street art wyskakiwał w najmniej oczekiwanych momentach i co chwilę – nawet niespecjalnie trzeba go było szukać. Na tyłach budynków, na zaplutych parkingach, w bramach, na ogrodzeniach drewnianych domów, na śmietnikach. Wszystkie zdjęcia, które zobaczysz poniżej zrobiłam mniej więcej w ciągu godzinnego spaceru. Wolę nawet nie myśleć, ile zdjęć bym przywiozła gdybyśmy tylko mieli tam więcej czasu.
Os Gemos i ich mural na ścianie galerii w Kownie przy ulicy Donelaičio 16. Ciekawostka: ich charakterystyczny mural zobaczysz też w Łodzi! Jeśli zajdziesz pod Galerię Obrazu w Kownie, to zobaczysz też rozciągające się na chodniku wielkie macki ośmiornicy. Nie wiem skąd trzeba patrzeć na mural ośmiornicy, żeby ja całą objąć wzrokiem, ale tak czy owak, wyglądało to imponująco.
Kowno świeci…
… ale na pewno nie słońcem. :) Kowno świeci obdrapanymi, ciemnawymi latarniami, lampkami świątecznymi, wnętrzem przytulnych kawiarni, fasadą Teatru Muzycznego. Po deszczu odbija światło mokrym asfaltem lub krzywymi kocimi łbami. Świeci też kolorowymi szyldami przy głównych ulicach. Kowno dobrze siadło mi na zdjęcia.
Kowno porywa czyli uprowadzeni funikularem
Zmierzchało. Wiedziona ciekawością co to za malutki pociąg stoi u podnóża małej górki w miejskim parku, pociągnęłam Wojtka pod kowieński funikular (kolejka linowa brzmi zdecydowanie mniej tajemniczo i przygodowo, a że zostaliśmy uprowadzeni, zostanę przy słowie funikular). Wagonik malutki, niepozorny, słabo oświetlony w środku wyglądał jakby właśnie szedł spać. Nic nie wskazywało na to, co wydarzyło się później. Podeszłam wyżej zobaczyć przód wagonika, zajrzałam w okienko i wtem…! Wagonik przemówił kobiecym głosem. Przemówił oczywiście po litewsku, bo to wszak litewski funikular. Ledwo skończył przemawiać, z hukiem otwarły się drzwi. Weszliśmy. Jeszcze nie zdążyłam się zastanowić, czy na pewno chciałam tam zostać, a drzwi z hukiem się zatrzasnęły i funikular począł sapać i wspinać się pod górę. No nieźle – na pewno zostaliśmy uprowadzeni, ale żeby przez litewski funikular?
Sądząc po prędkości i dźwiękach wydawanych przez biedny wagonik, nielekko jechało mu się pod górę. Po ledwie dwóch, może trzech minutach wagonik zatrzymał się na szczycie torowiska, drzwi ponownie rozwarły się z hukiem, a my przestaliśmy się łudzić, że to może prawdziwe i magiczne uprowadzenie. Pozostało nam jedynie zapłacić za bilet.
Kowno jest panoramiczne – widok z kościoła Zmartwychwstania Pańskiego
Pan obsługujący kolejkę linową w Kownie pobrał od nas opłatę i zapytałam go na migi, czy można stąd zobaczyć panoramę miasta. Pan pokiwał przecząco głową i zrobił bardzo strapioną minę. Kiedy już oddaliliśmy się od kasy, pan wybiegł za nami machając rękami i wskazał na kościół przed nami, po czym przytknął dłonie do oczu w geście lornetki.
Tym sposobem powzięliśmy decyzję, żeby zobaczyć kościół Zmartwychwstania Pańskiego w Kownie i jego taras widokowy. Jeśli bardzo nie lubisz chodzić po schodach, to możesz zapłacić lekko ponad 2 Euro i wjechać windą na szczyt. Ale szczerze mówiąc się to nie opłaca. Mimo iż budynek wygląda jakby był nieziemsko wysoki, na taras widokowy idzie się raczej krótko i przyjemnie. Widok zdecydowanie wart zachodu i powtórzę się z poprzedniego wpisu o Wilnie – szkoda, że byliśmy tam przy dość wszawej pogodzie i już po ciemku.
A z ciekawostek – sam kościół Zmartwychwstania Pańskiego w Kownie wygląda jakby dopiero co skończono go budować. Nic bardziej mylnego – wybudowano go w latach 1932-1940. Więc to już w zasadzie zabytek.
Kowno jest urocze
Szczególnie na początku Alei Wolności, jeszcze przed kościołem Michała Archanioła.
Z Kownem miałabym same miłe wspomnienia gdyby nie to, że raz na jakiś czas, muszę w podróży zaliczyć nieprzespaną noc. To jest już tradycja, od tego nie ucieknę. Tym razem godziny wieczorne i nocne „umilał” nam wyjący bez ustanku alarm samochodu zaparkowanego nieopodal hostelu. Mieliśmy pokój na parterze. Jak się możesz domyślić, akurat wtedy nie spakowałam zatyczek do uszu. I okazało się, że okno w pokoju w hostelu, w którym się zatrzymaliśmy nie jest do końca szczelne. A właściwie to się nie domyka (a czy ja wspominałam, że to był hostel świeżo po remoncie, pięknie umeblowany, i generalnie zero zastrzeżeń?). Zasnęłam dopiero jak wetknęłam w uszy słuchawki Wojtka, a że on je ze sobą wziął, przypomniało mi się dość późno (a właściwie wcześnie rano). Plus sytuacji? Żeby się postawić na nogi, testowaliśmy następnego dnia dużo kawiarni. ;P