Kjerag – góra położona nad Lysefjordem znana głównie z kamienia zaklinowanego między dwiema skałami. Oprócz Preikestolen i Trolltungi, Kjerag to jeden z najsłynniejszych norweskich szczytów w fiordach zachodnich. Kamień wiszący na wysokości 984 m przyciąga śmiałków spragnionych silnych wrażeń, którzy za kultowe wręcz zdjęcie na Kjeragbolten płacą adrenaliną. Kjerag w Norwegii upodobali sobie także base jumperzy i slack linerzy z całego świata. Wypadki się, a jakże, zdarzają.
A Suleskard? Czy ktoś tu słyszał o Suleskard? Może to ja jestem ignorantką, ale zanim moje nogi zachwycone wdrapywały się na kolejne skały w pogoni za widokami, nie miałam pojęcia co to jest (i że w ogóle jest!) Suleskard. A szkoda, bo Suleskard to zajebiście malowniczy płaskowyż przez który prowadzi droga na parking skąd rozpoczyna się szlak na Kjerag. Płaskowyż nie byle jaki, bo będący norweską tundrą. Jeziora, skaliste pustynie, kolorowe jeziorka, osiedla domków porośniętych trawą, pastwiska owiec są tłem na krętej i wąskiej drodze prowadzącej na parking, skąd wielu zaczyna swą wyprawę na Kjerag. My pokonaliśmy 1/3 szlaku na Kjerag więc jeśli interesują Cię tylko informacje dotyczące stopnia trudności i warunków na trasie, możesz przewinąć dalej. Ale ominą Cię wtedy obłędne krajobrazy.
Road trip w Norwegii – niespodzianki
W całym swoim 27-letnim życiu zaliczyłam dobrowolnie tylko jeden road trip – w poprzednim roku w Rumunii. Road tripy nigdy mnie jakoś szczególnie nie kręciły, może przez to, że nie posiadam prawka, może dlatego, że mam bzika na punkcie aktywnego spędzania czasu i naturę wolę odbierać wszystkimi zmysłami, nie tylko wzrokiem. Niemniej jednak, wycieczka autem jaką zorganizował nam Wiktor z Nordtrip.pl miała zalety road tripu (jazda tempem pozwalającym na przyglądnięcie się widokom, częste przystanki na zdjęcia, możliwość decydowania co, jak i gdzie), a nie miała wad, jakie kojarzyłam z wypadu do Rumunii (ja: zatrzymajmy się na zdjęcia, reszta: eee, po co). Niemniej jednak, trochę mnie ta Norwegia zadziwiła.
Po pierwsze, częstotliwość i stopień krętości norweskich dróg. Zakręt w zasadzie gonił zakręt. Punkt kulminacyjny nastąpił kiedy zjeżdżaliśmy wąską i pokręconą jak jelito cienkie drogą z parkingu pod szlakiem na Kjerag do Lysebotn. Ta droga była tak kręta, że czuliśmy hamulce (w sensie: nosem. One się chyba paliły?). Ja mam raczej mocny żołądek, a przez te kilkanaście minut jazdy zamknęłam oczy i dosłownie zesztywniałam, bo czułam, że jak tylko spojrzę za okno albo się poruszę, to zwrócę wszystko co zjadłam.
Po drugie, liczba drewnianych domków położonych w absolutnie randomowych miejscach – przynajmniej według mojej polskiej logiki. Głaz? Jeszcze większy głaz? Las? Pomost? Wyspa? A postawmy sobie tam dom, pomalujmy na jakiś uroczy kolor i jeszcze posadźmy cały trawnik na dachu. Brzmi jak świetny plan. Jeszcze stadko owiec jako final touch i można mieszkać. Powiem tak: pod koniec pobytu w Norwegii już mnie to przestawało dziwić. Ale nie przestawało zachwycać.
Po trzecie, stacje benzynowe. Spod mojego bloku mam trzy stacje benzynowe oddalone co najwyżej o 20 minut piechotą. TRZY STACJE. W Norwegii można było jechać i jechać, wypatrywać tej stacji i trzymać zwieracze, a stacji nie było. To akurat zdarzyło się w inny dzień niż opisywany w tym poście, ale jadąc na lotnisko, trzymając zwieracze i wypatrując stacji, prawie się z Beatą posikałyśmy. Skończyło się na cebulę – czyli w krzakach. Nadal uważam, że lepiej tak, niż na siedzeniu.
Po czwarte i najważniejsze – krajobraz. Do pewnego momentu Norwegia była „milutka”. Wiesz, domki, lasy, pomosty, statki i te sprawy. Aż skręciliśmy w Suleskard i zaczęła się tundra. Zero drzew. Skały. Jeszcze więcej skał. Jeziora – o różnych kolorach. ŚNIEG. I przedziwne kopczyki usypane przez kogoś, choć ja wierzę, że to trolle, które jak głosi legenda, nie zdążyły schować się nim nastał dzień i zamieniły się w kamienie.
Jak Suleskard powitał nas śniegiem – lato w Norwegii
O dziwo, w Norwegii na przełomie czerwca i lipca było naprawdę ciepło. Zimniej mi było po powrocie do mokrego i szarego Poznania. Tym bardziej zabawne jest, że kiedy zatrzymaliśmy się na widok wielkiej góry śniegu, nie zakładałam na siebie nawet kurtki. (Aha, kurtkę to ja tak w ogóle zostawiłam w mieszkaniu Tati i Michała z Poszli-Pojechali.pl, a w Norwegii miałam kurtkę pożyczoną – całe szczęście – od Agi, czyli drugiej połowy teamu Nordtrip.pl). Myślę, że nawet jak będę miała 70 lat, to na widok śniegu będę reagować w podobny sposób. Chcę dotknąć i posłuchać jak chrupie pod nogami. Wszyscy chcieliśmy.
Co potrzeba żeby bloger podróżniczy piszczał na road tripie w Norwegii?
.
.
.
Owcę.
Właściwie mogłabym na tym zakończyć ten akapit. :D Jak skończyła się pierwsza atrakcja (czytaj: śnieg), to zaczęła się druga atrakcja (czytaj: owce). To jak Tati z Ibazelą reagowały na owce do teraz przywołuje mi uśmiech. A właściwie to chichot. :D To był taki nieskrępowany, radosny pisk, jakiego dawno nie słyszałam. W pewnym momencie całe stado owiec szło albo przed autem albo obok i trochę się wtedy obawiałam, czy dziewczyny zaraz nie wyskoczą z auta, dosiądą jakąś owcę i pognają tam, gdzie wzrok nie sięga. Ewentualnie nie wezmą owcy na kolana i nie zagłaskają na śmierć.
Jak w Norwegii pokonać kilkanaście kilometrów autem w godzinę? -Normalnie. Czyli jak się robi road trip w Norwegii.
Road trip w Norwegii to nie jest coś, co się robi szybko. Road trip w Norwegii oznacza zatrzymywanie się co chwilę. Wystarczy jechać przez płaskowyż Suleskard ze znajomymi, którzy CZAJĄ DLACZEGO ZDJĘCIA SĄ WAŻNE. <3 Było ładnie, to się zatrzymaliśmy. I pochodziliśmy to tu, to tam. Ibazela zrobiła sesję zdjęciową swoich Totoro, ja zrobiłam szybką sesję Beacie. Brewie… no cóż, Brewie prawie też. ;-) A i Michał się tu i ówdzie załapał.
Norwegia, trolle i Suleskard
Zobacz pierwsze zdjęcie pod tym akapitem. Nie przypomina Ci czegoś? A drugie to już w ogóle.
Wyliczanie miejsc wartych zobaczenia w Norwegii jest bez sensu. Jest ich za dużo. Jak już nacieszyliśmy oczy widokami w randomowym miejscu 1, ukazywało się randomowe miejsce 2. I tam też się zatrzymywaliśmy. Dojechaliśmy do czegoś, co można nazwać skalistą pustynią, gdyby nie fakt, że poprzetykana była małymi jeziorkami. Niektóre z nich nie wychylały się z szeregu i były normalnie niebieskie. Inne zaś migotały nawet na pomarańczowo. To był właśnie płaskowyż Suleskard w całej okazałości. Ale to jeszcze nic.
Ta skalista pustynia usiana była kamiennymi kopczykami. Niby ludzie usypywali tam te kopczyki – z różnych powodów. Podobnie jak na szczytach, kopczyki mają symbolizować „byłem tu”. Ale tutaj nie było żadnego szczytu. Kiedy Brewa i reszta puszczali drona, ja wypuściłam się na dłuższy spacer. Te kopczyki się nie kończyły. Im głębiej w płaskowyż, tym więcej kopczyków. (No bo przecież nie drzew skoro to tundra, hehe). Legenda mówi, że to trolle zamieniły się w te kamienne kopczyki i chyba tą opcję do wierzenia wybieram.
Największa atrakcja Norwegii – Lysefjord
Lysefjord to jedna z największych i najpiękniejszych atrakcji Norwegii. Żeby zobaczyć Lysefjord trzeba się jednak trochę nacierpieć. Pisałam wyżej o krętości norweskich dróg. Apogeum, szczyt, climax, przyszedł kiedy zjeżdżaliśmy krótką acz krętą drogą z parkingu gdzie zaczyna się szlak na Kjerag do Lysebotn – malutkiej osady z której widać Lysefjord. Widok zdecydowanie warty tej katorgi jaką dla mnie było wysiedzenie w aucie kiedy mój żołądek szalał. Ale tego już nie pamiętam. Pamiętam tylko widoki i chłopaczka, który w nosie te widoki miał, bo siedział pod pomostem, dyndał nogami i liczył pająki. To jest dopiero alternatywne podejście do podróży!
Kjerag – trekking na Kjeragbolten (którego nie zobaczyliśmy)
Byłam bardzo chętna na trekking na Kjeragbolten ale niefrasobliwie podeszłam do tematu wejścia na Kjerag. Witkor pisał przecież, że wystarczą normalne buty, więc to chyba żaden wyczyn? No żaden, jeśli nie masz lęku wysokości. U mnie działa to tak – im zwyklejsze buty, tym większy lęk wysokości. Pół drogi na Kjerag (te pół zanim wjechaliśmy na płaskowyż Suleskard) zastanawiałam się czy ja tam dam radę wejść, biorąc pod uwagę, że są łańcuchy, a na internecie pisali, że stromo.
No więc tak. Na szlaku na Kjerag są łańcuchy i jest stromo, ale do zrobienia. Nawet taki chicken jak ja dał radę – chociaż muszę tu zaznaczyć, że weszliśmy tylko na jedną trzecią szlaku. Czyli – według tego co piszą w internetach – pokonaliśmy w zasadzie najtrudniejszą część szlaku na Kjeragbolten.
Jest stromo, ale kiedy jest sucho, skały mają dobrą przyczepność i w zasadzie nie ma się czego bać. Mój apetyt na Kjerag został tylko połechtany i akurat tego, że tam wrócę jestem pewna. Czy wejdę na głaz – nie wiem, ale na szczyt, na pewno.
Widoki ze szlaku na Kjerag – trekking w Norwegii
Już nawet z pierwszego z trzech szczytów na szlaku na Kjerag widoki wynagradzały każdą wylaną kroplę potu.
Złota godzina i road trip w Norwegii
W drodze powrotnej do domu Wiktora odczuliśmy silną potrzebę zjedzenia kolacji. To jest fajne w road tripie, że można robić co i kiedy się chce. A już tym bardziej w Norwegii. Wiktor to taki człowiek orkiestra – zawiezie Cię w super miejsce i jeszcze zorganizuje jedzenie i picie. Ty po prostu chillujesz i podziwiasz widoki. W torbie Wiktora znalazły się sery, kiełbaski, różnego rodzaju smarowidła, chleb, kawa, herbata i – nie pamiętam już dobrze, ale znając go już trochę i wiedząc jak dba o gości – mogę się założyć, że wino lub piwo w tej torbie było też.
Z samochodu zauważyliśmy uroczy domek stojący na polanie, a przed domkiem stół i dwie ławy – idealnie na krótką przerwę w długiej drodze. Gdyby sam fakt, że słońce na czas kolacji przechodziło akurat fazę złotej godziny i cała polana wyglądała obłędnie, to było za mało, przyszły do nas jeszcze owce.
Road trip w Norwegii i widoków ciąg dalszy
Przez resztę drogi widoki dopisywały. Chciałabym napisać, że „dopóki się nie ściemniło”, ale w czerwcu w Norwegii nawet noc jest jakaś taka granatowa. Do domu Wiktora i Agi zjechaliśmy chyba o 3 nad ranem. Myśleliśmy, że pójdziemy od razu spać – nawet bez prysznica. A tu niespodzianka – w drzwiach czekała już na nas Aga z ciepłym posiłkiem. A jak już zasiedliśmy do stołu, to trochę nam się tak jakby odechciało spać. Znowu na stół oprócz jedzenia wjechały rozmowy i ani się spostrzegliśmy, z tarasu widać było obłędną tęczę, a z drugiej strony domku – różowy wschód słońca. Była chyba czwarta nad ranem i czułam, że w zasadzie niepotrzebny mi ten sen. Jedynie myśl, że kolejny dzień miał również być intensywny wygnała mnie do łóżka.
Kiedy ja zaczynam przy ludziach robić moją flagową minę czy „zęby” (podwijasz górną wargę i pokazujesz zęby), to znaczy, że czuję się już zajebiście swobodnie, a z tymi ludźmi mogę jeździć (a ja naprawdę rzadko to mówię). No i tak zrobiłam tą swoją minę, że przeszła na innych. <3
Norwegię odkrywałam z Nordtrip.pl – organizatorem niedrogich i mega aktywnych wycieczek do Norwegii. Jak myślisz, że Norwegia musi być droga, to zobacz ich cennik. ;-)
A niezastąpionymi kompanami podróży byli: (w linkach możesz zobaczyć ich materiały z tego wyjazdu)
Tati i Michał z Poszli-Pojechali.pl
Sandoya – norweska wyspa bez ruchu drogowego za to z bardzo rustykalnym klimatem
Relacja z południowej Norwegii
Piotr (aka. Brewa) i Beata z Jedź, BAW się
Beautiful Norway – film z najpiękniejszymi miejscami jakie widzieliśmy w Norwegii
oraz Ibazela z Love Traveling
Mikrowyprawy, czyli slow life dla warszawskich mieszczuchów.