Kwartalna Wszystkość – po co, o czym, dla kogo?
Wieki temu, zanim nawet zaczęłam marzyć o rzuceniu pracy i przejściu na swoje, a czas dzieliłam na ten fajny (w podróży) i ten mniej fajny (w zwykłym życiu), publikowałam tutaj krótkie podsumowania mijających miesięcy. Wtedy podsumowania pomagały mi chronić mijające dni przed zlaniem się w jedną mętną plamę. Odkąd prowadzę własną działalność, korporacje odwiedzam tylko na sesje zdjęciowe i mam swobodę robienia tego co chcę w sposób jaki mi odpowiada, także mój typowy dzień zaczął wyglądać zupełnie inaczej niż kiedyś. Przeglądając jakiś czas temu swój kalendarz, uderzyło mnie jak wiele ciekawych rzeczy teraz robię, ilu ludzi poznaję, jak często podróżuję, jak komfortową mam rzeczywistość, choć daleką od usłanej różami. Na tyle jednak wartościową i być może inspirującą, że postanowiłam wrócić do starego zwyczaju publikowania podsumowań i opowiedzieć Ci trochę więcej o tym, jak to jest być fotografem.
Wiem też, że czytają mnie osoby, które także mają kreatywną zajawkę i chciałyby spróbować pracy na swoim, ale niekoniecznie wiedzą jak się za to wszystko zabrać. Chociaż polska skromność kazałaby mi teraz napisać coś w stylu „chociaż nie jestem ekspertem, blablabla”, to rozsądek i silna niechęć do ściemy każde mi napisać, że dobrze wiem jak się za to zabrać i jeśli mogę komuś pomóc, to chętnie to zrobię. Last but not least, chyba wszyscy już wiemy, że to nie jest typowy blog podróżniczy i poszerzenie tematyki naturalnie pasuje do tego, jak chcę to moje internetowe poletko prowadzić.
Poza tym lubię pisać.
A zatem…
Jak to jest być fotografem? Blaski i cienie życia na freelansie.
Czy możliwe jest na dłuższą metę robić to, co się lubi? Wstawać rano z energią i niecierpliwością, żeby zacząć robić rzeczy zaplanowane poprzedniego dnia? Chodzić na siłownię wtedy, kiedy ciało jest najbardziej wypoczęte i głodne silnego treningu, a nie wtedy kiedy akurat znajdzie się na to chwila wolnego? Mieć czas na robienie zdrowych posiłków i jedzenie w spokoju? Od kilku miesięcy mi się to udaje. Nie codziennie, ale przeważająco często. Ogromnie polubiłam tą moją rutynę i jestem aktualnie na takim etapie, że gdyby ktoś zaproponował mi powrót do „starego życia” za jakąś kosmicznie wielką kasę, to bym odmówiła.
Praca z domu
Kiedy jeszcze pracowałam na etacie, wyobrażałam sobie, że praca z domu to musi być smutny obowiązek: brak ludzi dookoła, brak motywacji żeby z tego domu wyjść, co niechybnie prowadzi do chodzenia cały dzień w piżamie i zerowej produktywności. I pewnie są na świecie ludzie, którzy właśnie tak „pracują z domu”, ale mnie taki scenariusz ominął. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że jestem w stanie tak wydajnie pracować, spędzać tak dużo czasu w skupieniu i mieć tak czyste myśli. W poprzedniej pracy rozpraszały mnie niechciane dźwięki, zimno lub duchota. Teraz rozpraszają mnie maile lub wiadomości na messengerze, ale nie czuję też przymusu, żeby na nie od razu odpowiadać, jeśli akurat robię coś innego. Co ciekawe, nie dotyczy mnie także całodniowe chodzenie w piżamie. Lubię się ogarnąć jak do wyjścia od razu po wstaniu i z taką energią siadać do pracy.
Jeśli zaś chodzi o aspekt społeczny, to również nie narzekam. Jestem introwertyczką (chociaż na pierwszy rzut oka może się wydawać inaczej) i dopiero pracując sama odczułam jak bardzo odpowiada mi to, że nie muszę się z nikim konsultować. W końcu moja osobowość INTJ* ma pewne preferencje, które teraz w końcu spełniam. Sama podejmuję decyzje dotyczące mojego biznesu, a rady dostaję tylko kiedy sama o nie kogoś zaufanego poproszę. Team work bywa świetny, ale tylko wtedy kiedy sam możesz ten team wybrać, a nie jest ci on z góry narzucony, nieprawdaż? Nadal utrzymuję kontakt ze znajomymi ze starej pracy, ale nie da się ukryć, że przeważająca większość moich znajomych to osoby samo zatrudnione robiące różne kreatywne rzeczy. Lub osoby na etacie, które poza pracą zajmują się kreatywnymi rzeczami. Fotografowie, filmowcy, blogerzy, graficy, architekci – mamy podobny rozkład dnia i nagle śniadania w tygodniu w fajnych kawiarniach są o wiele bardziej dostępne niż kawa po 17:00.
*INTJ (Architekt) to kod składający się na typ osobowości według testu MBTI. Rzetelny, dużo wyjaśniający, jeśli nie robiłeś jeszcze, to polecam. Ja robiłam 3 razy w różnych odstępach czasu, na różnych etapach życia i zawsze wychodził ten sam wynik, z ang. introversion, intuition, thinking, judging. Kod ten wyjaśnia nasz sposób myślenia. Ja akurat mam najrzadszy typ osobowości jaki występuje, a już w ogóle ledwo spotykany wśród kobiet, cechujący się silnie strategicznym i analitycznym myśleniem i niechęcią do pokazywania emocji mimo ich głębokiego przeżywania (bliscy znajomi coś o tym wiedzą). Opis jest grubo gęstszy, jeśli cię to interesuje, to odsyłam tutaj. Jeśli test zrobiłeś, podziel się swoim wynikiem, bardzo jestem ciekawa!
Czy bycie fotografem to tylko robienie zdjęć?
Fotografowanie to tylko ułamek tego, czym się teraz zajmuję. Praca z ludźmi na sesjach to jedno, selekcja i obróbka to drugie. A cały ogrom obowiązków administracyjnych (księgowość, płatności, załatwianie spraw urzędowych, planowanie budżetu) i marketingowych (aktywność na kanałach społecznościowych, prowadzenie strony, spotkania z klientami i innymi osobami z branży kreatywnej, ustalanie zasad współpracy, planowanie strategii rozwoju firmy, itd.), to ta część prowadzenia działalności, o której się zazwyczaj w historiach „rzuciła korpo aby żyć z pasji” nie mówi.
Jedni tych obowiązków nie znoszą. Ja przechodzę etap fascynacji tym wszystkim wynikającej z ciągłej nauki, jak niektóre rzeczy funkcjonują (lub nie funkcjonują), a wydarzenia jak telefon do działu informacji w urzędzie po to, aby usłyszeć, że nikt nic nie wie i może jutro ktoś coś będzie wiedział, traktuję na razie jako zabawną niedogodność, a nie powód do frustracji.
Do tego dochodzi jeszcze samorealizacja, coś z czego nie jestem w stanie zrezygnować nawet jak obowiązków mam tak dużo, że ciężko wyrobić na zakręcie. Fotografowanie dla przyjemności, wydarzeń lub osób, które albo mnie inspirują albo są mi w jakiś sposób bliskie daje mi niewiarygodnie dużo spełnienia i bardzo lubię ten stan, kiedy robiąc coś absolutnie dla siebie, korzystają na tym też inne osoby.
O ile do tej pory moje dni mijały w dość kontrolowany sposób, to mam też świadomość, że niedługo czas zaczynie przyspieszać. To jest też nierozłączna część pracy fotografa: są okresy, kiedy dzieje się relatywnie niewiele. Są też miesiące, kiedy nie mam czasu nawet na porządny sen. Zaliczyłam taki etap w zeszłym roku i w tym nie chcę już popełnić tych samych błędów.
Randomowe korzyści z bycia freelancerem
- Efektywność. Praca w godzinach, kiedy jestem najbardziej produktywna, a nie wtedy, kiedy wymaga tego pracodawca.
- Wolność wyboru z kim wchodzę we współpracę, a z kim niekoniecznie.
- Robienie zakupów w godzinach, kiedy sklepy świecą pustkami. Zero kolejek, oszczędność czasu.
- Podróże! Wtedy i na tak długo jak chcę i mogę sobie pozwolić.
- Praca w dużym stopniu zdalna. Z moim laptopem zdjęcia mogę obrabiać gdziekolwiek.
- Dywersyfikowanie dochodów i bezpośredni wpływ na to, jak dużo zarabiam. Tutaj rachunek jest prosty – więcej pracy, więcej kasy. Na etacie zazwyczaj tak nie było. ;)
- Autonomia. Realny wpływ na to, jak rozwija się moja firma. Nie muszę czekać na żadne „approvale” jak to bywa często w korporacjach.
- Poznaję o wiele więcej ludzi niż wcześniej. I są to zazwyczaj bardzo interesujący ludzie.
- Nie marnuję czasu na bezsensowne czynności – czytaj: miliony bezproduktywnych spotkań.
- No właśnie – spotkania! W końcu mają sens i po każdym czuję, że sprawy poszły do przodu.
- Eksperymenty. Kręci mnie ogromnie, że mogę próbować najróżniejszych rzeczy i decydować, które wprowadzam do własnej firmy, a które nie.
- Praca w takich warunkach, w jakich mi dobrze. Nikt mi nie napierdala „na callach” za uchem, nie muszę się ogłuszać muzyką, żeby wyeliminować niechciane dźwięki.
- Okna się otwierają i nie muszę w końcu dusić się w klimatyzowanych pomieszczeniach.
- Nie jadam już rzeczy z mikrofalówki!
- Chodzę na siłownię rano, kiedy mam najwięcej energii, a siłownia jest relatywnie pusta.
To tak na szybko. Możliwe, że napiszę o tym osobny wpis. Daj znać w komentarzach, czy tematyka pracy na swoim i prowadzenia własnej działalności Cię interesuje równie bardzo, co moje podróże.
Dlaczego zawsze noszę ze sobą aparat? Wygrana w konkursie Pix.house „Poznań – Ludzie – Miasto”
Jeśli znasz mnie poza blogiem, to wiesz, że niemal zawsze mam ze sobą aparat. Siłownia, zakupy i spotkania biznesowe to w zasadzie jedyne okoliczności, kiedy tego aparatu ze sobą nie biorę. Wyjścia ze znajomymi i spacery traktuję jak okazje do ćwiczenia oka i dokumentowania tego, co mnie akurat w tym momencie życia otacza. Zdarza mi się ulotnić do robienia zdjęć nawet na domówkach czy imprezach (a szczególnie jeśli są one na Kontenerach lub Nocnym Targu Towarzyskim) i właśnie podczas takiej zwyczajnej okazji zrobiłam zdjęcie, które wygrało w marcu konkurs fotografii dokumentalnej organizowanej przez Miasto Poznań i Pix.house.
Był to pierwszy konkurs na jaki wysłałam swoje zdjęcie. Pierwszy szok przeżyłam dostając maila, że moje zdjęcie przeszło dalej z puli prawie 300 innych zdjęć, jest wyróżnione i zawiśnie na wystawie na Wolnym Dziedzińcu w Poznaniu. Na otwarciu tejże wystawy miało także nastąpić rozstrzygnięcie konkursu. Dawno już nie byłam tak zdziwiona i zarazem zadowolona, kiedy okazało się, że moje zdjęcie, razem z czterema innymi, wygrywa konkurs i otrzymam nagrody rzeczowe i pieniężną. Nie o nagrody mi jednak chodziło, a fakt, że wygrana w tym konkursie to potwierdzenie, że droga fotograficzna którą obrałam ma sens i warto abym nią dalej podążała, nawet jeśli zdjęcia, które w konsekwencji powstaną, nijak się będą miały do kolorowej, wyidealizowanej rzeczywistości mediów społecznościowych.
Jak boli tatuaż na żebrach?
Bardzo, ale nie aż tak, żebym go miała sobie nie zrobić. Od zawsze wiedziałam, że kiedyś dam się wydziarać. „Kiedyś” miało nastąpić we wrześniu 2019 u artystki, której prace ubóstwiam. Ale w międzyczasie zobaczyłam prace Bianki Szlachty (dzięki Ela, że mogłam Ci towarzyszyć!). Jej prace z początku mnie rozbawiały, a następnie zaczęły mi się autentycznie podobać. Potem zobaczyłam, że Bianka będzie znowu w Poznaniu i pomyślałam, że kot z cipeczką robiący low bar squat to jest totalnie to, co chcę mieć wytatuowane na ciele. Albo Bianka jest ultra delikatna, albo ja mam jakąś niebywałą odporność na ból (raczej się posądzałam o kompletny brak odporności na ból!) ale to się dało znieść. Najbardziej bolały mnie talerze od sztangi wytatuowane zaraz pod piersią. Cała reszta – spoko. Zdziwiło mnie jednak to, że tatuowanie czuć jak głębokie krojenie nożem, a nie jak wbijanie igieł. Tatuaż się już ładnie zagoił i ilekroć patrzę na siebie w lustrze jaram jak pochodnia, że go sobie zrobiłam.
Co mnie w tym wszystkim najbardziej kręci, to fakt, że absolutnie nikt na ziemi nie ma i nie będzie mieć identycznego tatuażu. To nie jest wzór wybrany z katalogu. Bianka nie powiela też swoich pomysłów i jest niewiele (o ile w ogóle) artystów, którzy mają tak charakterystyczny styl. Ten tatuaż ma dla mnie ogromne znaczenie symboliczne i zrobienie go sobie było w pewnym sensie zapieczętowaniem, zamknięciem i uhonorowaniem pewnego etapu w moim życiu. Co tu dużo pisać, kocham tego kota.
Kroton, przędziorek i monstera – co zaprząta mi głowę oprócz zdjęć, siłowni i podróży
To już trwa od dawna, chociaż dopiero od kilku miesięcy pokazuję życie moich roślin w stories na Instagramie. Mało kto wie, że przez gimnazjum i liceum dorobiłam się olbrzymiej hodowli kaktusów (ponad 100!). Na studiach miłość do zieleni gdzieś się zatraciła, ze względu na relatywnie częste przeprowadzki i podróże. Teraz nadal sporo wyjeżdżam, ale nie przeszkadza mi to w powiększaniu domowej dżungli. Mam mnóstwo roślin, od monstery i maranty zaczynając, przez krotona, starce, paprocie, sansevierie, begonie, oplątwy, na fittoniach i diffenbachii kończąc. Nie liczyłam jeszcze swojego zielonego poletka, ale tylko dlatego, że tracę rachubę po 40 roślince. Jestem teraz na etapie kombinowania jak przemeblować mieszkanie, żeby ograniczyć ilość mebli na rzecz zwiększenia ilości roślin. #crazyplantlady jak nic i dobrze mi tak.
Zraszanie roślin, podlewanie ich, nawożenie, obserwowanie jak pięknie się rozwijają, jak reagują na to, co z nimi robię (mają co jakiś czas wodne spa, czyszczenie listków pod prysznicem, itp.) bardzo mnie relaksuje i – o dziwo – daje mi mnóstwo satysfakcji. Co więcej, przez zajawkę na rośliny, trafiłam do bardzo przyjemnej grupy roślinomaniaków i o ile na większości grup na FB od czasu do czasu leci ostry hejt, to na tej grupie – nie. Ludzie potrafią postować dziesiątki komentarzy zachwytu nad roślinkami, dawać cynk w jakich sklepach pojawiły się nowe rośliny, udzielać porad jak walczyć z przędziorkiem (szkodnik, który wpierdolił mi bluszcza i zafundował miesiąc stresu, kiedy praktycznie codziennie myłam i pryskałam wszystkie swoje rośliny, a przy takiej ich liczbie to już ciężka orka) i po prostu rozmawiać o tym, jak dbać o rośliny.
Jak trening siłowy rzeźbi umysł i ciało – mój trzeci rok na siłowni
Siłownia, a dokładnie połączenie treningu siłowego z wytrzymałościowym to jest najlepsza rzecz, jaką dla siebie robię. Dla swojego zdrowia, kondycji, wyglądu, pewności siebie, kręgosłupa (na co cierpi większość fotografów), metabolizmu, jakości snu, samopoczucia. Długo by te wszystkie korzyści wymieniać, szczególnie mi, bo o siłowni mogę gadać godzinami. Kocham trening siłowy i interwały tak bardzo, że już dawno temu przestałam odczuwać chodzenie na siłownię jako obowiązek. To jak siłownia wpłynęła na moje życie jest nie do pomyślenia. Tak naprawdę, to właśnie rozpoczęcie ćwiczeń siłowych i interwałów jest początkiem łańcucha zmian, który doprowadził mnie do zaufania sobie i zrealizowania tego najbardziej szalonego pomysłu – rzucenia pracy i przejścia na swoje.
Aktywność fizyczna na dobre zagościła w mojej rutynie w 2016. Przygotowywałam się wtedy do solo trekkingu na Islandii, ale nie spodziewałam się, że po zrealizowaniu swojego celu, tak ochoczo wrócę na siłownię i stanie się to jednym z najprzyjemniejszych, najbardziej satysfakcjonujących elementów dnia. Aktualnie trenuję cztery razy w tygodniu: dwa ciężkie treningi na pośladki i nogi, dwa umiarkowane na górne partie ciała i taki system sprawdza się u mnie najlepiej. Priorytetem są dla mnie pośladki, nogi i plecy i to właśnie w tych partiach najbardziej progresuję.
Kiedy zaczynałam te kilka lat temu, nie umiałam nawet zrobić poprawnie przysiadu. Martwy ciąg kojarzył mi się z zawałem serca. A o istnieniu hip thrustów nawet nie wiedziałam. Ani o tym, że na plecach też są mięśnie. Teraz przysiad robię ze sztangą 45 kg, martwy ciąg to jedno z ulubionych ćwiczeń i lubię żonglować między klasykiem, rumuńskim i sumo, a odciski na dłoniach traktuję jak trofea, a w hip thruscie podnoszę więcej niż sama ważę (kwiecień 2019 – 70 kg z zapasem). Lubię wiosłować i czuć jak pracują mi plecy, ściągać drążek wyciągu górnego, robić zakroki, wchodzić z kettlem na skrzynie, pocić się przy przysiadzie bułgarskim. Znalazłam aktywność, która mnie autentycznie cieszy i daje mnóstwo satysfakcji. Nie będę Cię namawiać do siłowni, pomimo korzyści płynących z takiego treningu. Ale będę Cię namawiać do ruchu i poszukania takiej aktywności, która oprócz ciała będzie także korzystnie wpływać na Twoją psyche. Korzyści są tak ogromne, że naprawdę dziwię się, że aktywność fizyczna nie jest w mediach tak promowana jak suplementy diety.
Widzę też, że dziewczyny coraz bardziej zaczynają trenować siłowo i mam nadzieję, że mit, że sztangi robią męską figurę niedługo zupełnie upadnie. Prawda jest bowiem taka, że sztangi robią bardzo kobiecą figurę, a żeby wyglądać jak niektóre (zdeformowane) kulturystki, trzeba lat koksowania i treningów. Normalny trening siłowy tylko pomoże w podkreśleniu talii, ujędrnieniu pośladków, wysmukleniu pleców czy brzucha.
Dla mnie trening siłowy to jest też medytacja. Jedni medytują siedząc i wsłuchując się we własny oddech, ja medytuję dbając o dobry muscle-mind connection i odliczając kolejne powtórzenia. Zawsze po treningu wychodzę z zajebiście klarownymi myślami. I dobrym samopoczuciem. Wynika to bezpośrednio stąd, że podczas treningu wydzielają się endorfiny, które neutralizują zgubne działanie kortyzolu – hormonu stresu. Chcesz się wyciszyć i zrelaksować? Idź się poruszać. Co więcej, podczas aktywności fizycznej powstają także nowe połączenia neuronowe w mózgu. Za każdym razem jak ruszasz się w sposób, który dla Twojego ciała jest nieznany (uczysz się tych martwych ciągów), Twój mózg także się rozwija. Co ma wpływ na Twoją kreatywność i umiejętność rozwiązywania problemów.
Last but not least, żadna inna czynność nie wydaje mi się być aż tak namacalna jeśli chodzi o rezultaty. Już nawet nie mówię o tym, że wygląda się po prostu lepiej. Mówię o tym, że jest to ogromnie satysfakcjonujące, że ćwiczenia kiedyś trudne, stają się naturalne. Ciężary będące totalnie poza zasięgiem, zaczynają z czasem wchodzić jak masło. I to się przekłada na codziennie funkcjonowanie: wchodzenie po schodach, dobieganie na przystanek, noszenie zakupów, dłuższe piesze wycieczki z cięższym plecakiem. Nagle nie gubisz wtedy oddechu tylko możesz się po prostu cieszyć daną aktywnością.
Podróże i odwiedziny
Sporo się ich nazbierało. Styczeń to epickie Lofoty zimą z Pauliną i Magdą. I nasz pierwszy raz z zorzą polarną. Tutaj wpisy jeszcze powstają, ale część już jest na blogu.
Luty to dużo spacerów i zdjęć w Poznaniu.
Marzec to głownie Warszawa. Pierw z ziomeczkami ze starej pracy (tymi samymi, z którymi byłam w Rumunii i Budapeszcie).
I Manifa z Magdą i długie, owocne rozmowy. (Magda, jeśli to czytasz, rzucam Ci wyzwanie pokazania się na Instagramie częściej niż raz na dwa lata).
Marzec to też zlot absolwentów warsztatów fotograficznych u WhiteSmoke Studio w Warszawie. Kocham takie spotkania, gdzie dzięki fotografii, można poruszyć też mnóstwo innych tematów. W dodatku z niektórymi ludźmi na takim poziomie zaufania i bliskości mimo krótkiej znajomości, że to jest aż niesamowite. Zlot zakończyło krótkie wystąpienie i oglądanie zdjęć samego Chrisa Niedenthala. Musiałam być pod wielkim wrażeniem, bo dzień po zlocie wymeldowałam się z apartamentu AirBnB, wrzuciłam klucz do mieszkania do skrzynki na listy i dopiero kilka minut później uświadomiłam sobie, że walizkę zostawiłam w mieszkaniu. Nie wiem jak absent-minded trzeba być, żeby odwalać takie akcje, ale najwyraźniej da się.
W Warszawie miałam też przyjemność zobaczyć wystawę fotografii Tadeusza Rolke i Sonii Szóstak. Uczta. To była uczta.
W marcu wpadła też do mnie z odwiedzinami Roksana z Mateuszem i spędziliśmy razem kilka dni, głównie jedząc i dając się ogrywać Roksanie w Jungle Speed. Ale nie tylko. Odczuwam lekką dumę z dobrze odbytego treningu z Roksaną, podczas którego pokonała pewne swoje limity. ;)
Różne barwy kobiecości
Dawno temu wymyśliłam sobie, że chcę przez zdjęcia w pozytywny sposób wpływać na ludzi, a głównie na kobiety. Uważam, że kobiety są niesamowite jeśli chodzi o ilość rzeczy, które potrafią wziąć na siebie, ale niestety czasem kosztem siebie. Postanowiłam w marcu zorganizować dzień, kiedy przy okazji zdjęć, kobiety będą mogły się zrelaksować przy muzyce i winie i dać mi się trochę zaopiekować.
Zorganizowałam piękną przestrzeń do zdjęć w apartamencie Projektu Piekary, ogłosiłam zapisy i… w dwa dni miałam zabookowane wszystkie dostępne sloty i jeden dodatkowy zapis na późniejszą godzinę. Odzew na portrety i zdjęcia sensualne przerósł moje oczekiwania i czuję się ogromnie zachęcona do powtórzenia takiego dnia. Patrzenie, jak w trakcie sesji kobiety się przede mną otwierają i nabierają coraz więcej i więcej pewności siebie było wspaniałym doświadczeniem. Niech mi teraz ktoś powie, że to tylko zdjęcia… ;)
Więcej zdjęć na kingamadro.com.
Różności
Książka
„Gdyby nasze ciało potrafiło mówić” James Hamblin
Bardzo ciekawa książka, z której dowiedziałam się m.in. czym dla ciała jest tatuaż i dlaczego można go usunąć laserowo, co to właściwie jest swędzenie i dlaczego drapanie jest przyjemne, co się stanie, jeśli się wytnie dziecku połowę mózgu, a co jeśli dorosłemu. I że kiedyś robiło się operacje plastyczne, żeby mieć dołeczki w policzkach. To książka, która fajnym językiem wyjaśnia różne procesy zachodzące w naszych ciałach i tym samym obala pewne mity. Polecam bardzo, super się czyta i można się dużo dowiedzieć.
Miejsce w Poznaniu
Ro_Ślinka, Za Groblą 5
Kawiarnia, która: serwuje pyszną kawę (!), dobre ciasta, jest jednocześnie sklepem z roślinkami i ludzie, którzy ją prowadzą są kosmicznie sympatyczni. UWIELBIAM.
Kawiarnia Święty na Jeżycach (Kraszewskiego 12/2). Plus za dobrą kawę, bajgle i wystrój taki, że chce mi się tam siedzieć. I można w spokoju pracować z laptopem.
Polecam zapoznać się z tym kontem, szczególnie jeśli jesteś kobietą i dążysz do osiągnięcia wyglądu jaki prezentują celebrytki i osoby znane w SM. Prawdopodobnie dążysz do czegoś, co w ogóle nie istnieje.
Kwartalna Wszystkość – podsumowanie
Brawo dla Ciebie, jeśli dotarłeś / dotarłaś do końca tego wpisu. Ciekawa jestem bardzo czy taka treść jest dla Ciebie interesująca i czy warto kontynuować takie kwartalne podsumowania z życia freelancera. Twoja opinia i wrażenia na pewno pomogą mi lepiej prowadzić ten blog, więc daj znać, jak Ci się to wszystko czytało i czy chcesz więcej. Będę wdzięczna. :)