Ta decyzja, która musiała zostać podjęta. Wyzwania, pot, piękne chwile z cudownymi ludźmi, dużo zdjęć, eksperymenty, radość na 301 procent, stres, zwątpienia, kurwica, inspiracje, jeszcze więcej zdjęć, spotkania. Kwiecień był dla mnie dobry.
Ale po kolei.
1 kwietnia mijały DWA lata odkąd dołączyłam do firmy, w której teraz pracuję. To najdłużej odkąd jestem w jednej pracy na etacie. Zdążyłam w ciągu tych dwóch lat zmienić stanowisko na wyższe. Rok temu 1 kwietnia chodziłam wkurwiona jak zakalec (wiem, że zakalce nie chodzą, ale tak mi tu pasuje), w tym roku chodziłam zadowolona. A właściwie biegałam.
A biegłam, bo…..
Z Elą Morelą Nieśmigielską (tak naprawdę nie morelą, ale nie mogę się powstrzymać, żeby tak do niej nie mówić), zrealizowałyśmy szatański plan wzięcia udziału w biegu. Takim wiesz, że zapisujesz się, płacisz, dostajesz pakiet startowy i biegniesz na czas z chipem przy bucie. Dystans niby niedługi, bo zaledwie 5 km, ale…. JA NIE BIEGAM. Nie biegam nic oprócz interwałów (15 minut, kiedy minutę truchtam, minutę nakurwiam tak, że tętno mi leci do 180 i tak na zmianę). W celu przygotowania się do tego biegu przebiegłam 5 km raz na bieżni. Zajęło mi to 42 minuty i na bieg w terenie szłam z przekonaniem, że tyle też – lub więcej – mi zejdzie. O dziwo, zajęło mi 30 minut. I przekonałam się, że bieganie to nie dla mnie, bo mi się po prostu…..nudzi.
Czyli w skrócie: zostaję przy swoich ciężarach.
Lifestylowe zdjęcia produktowe – challenge accepted
W kwietniu realizowałam także „poważne” zlecenie fotograficzne. Poważne, bo zaangażowanych w tą inicjatywę było sporo ludzi, a klientem polska marka podkolanówek, rajstopek i skarpetek dla dzieci. Odkąd robię zdjęcia bardzo polubiłam dzieci i sama się dziwię, jak się z nimi dobrze dogaduję. Jeszcze rok temu zarzekałam się, że dzieci mieć nie będę. Teraz – nie wiem. Ale chyba właśnie jestem w trakcie zmiany zdania. Wracając. Sesja trwała 5 godzin i była stylizowana na lifestylową. Produkty miałam pokazać tak „mimochodem”. Po tym jak odesłałam gotowe zdjęcia, usłyszałam (do wtedy) najcudowniejszy feedback ever. Poleciały nawet serduszka. :) Te zdjęcia poniżej to tylko próbki. Więcej możecie zobaczyć (o ile was dziecięce nóżki ciekawią) na Mama’s Feet.
Zdjęcia + świetni ludzie + słońce -> wielka radość w serduszku
W ten sam dzień, późnym popołudniem pojechałam na sesję z Jagą i Rafałem. Rany, co to był za czas! Pogoda – absolutnie idealna. Złote słońce, rozwijająca się zieleń, rzeka, jeziorko i przede wszystkim – para tak SZALEŃCZO w sobie zakochana, że zdjęcia mi się same robiły. Już lada dzień na mojej drugiej stronie kingamadro.com będzie można zobaczyć efekty. To, że mogłam fotografować autentyczne uczucia między dwojgiem ludzi i być przy tym sobą i realizować się artystycznie dodało mi wiatru w skrzydła.
Tym bardziej, że dzień później miałam inną sesję. Z Iwem i Martyną. Iwo jest autorem loga na kingamadro.com, a Martyna, jego dziewczyna, jest PRZEKOCHANĄ aktorką w teatrze we Wrocławiu. Na tej sesji zrobiłam pewien eksperyment. Sprawdził się. Powiem tak: polały się łzy, mimo, że absolutnie nikt nie był smutny. Te zdjęcia też dały mi energetycznego kopa, bo nie dość, że mogłam robić to co kocham, to jeszcze z tak cudownymi ludźmi.
Ja wiem, że to może brzmieć jak jakiś kołczingowy bełkot, ale nic nie poradzę na to, że czuję radość z tego, że robię to co mi autentycznie w duszy gra i jakoś tak się to wszystko układa, że dzięki temu poznaję ciekawych, inspirujących i dobrych ludzi.
Ps. Nie da się ukryć, że w tych zdjęciach najbardziej przyciąga mnie uśmiech.
Banki i jak ich nie znoszę. Czyli o pieniądzach.
Ale. Nie cały miesiąc był taki różowy. Od października nosiłam się z zamiarem zmiany sprzętu. Takiej konkretnej. Nie, że nowy obiektyw. Nowa puszka, inny system, nowe obiektywy, lampa. Wszystko, żeby na śluby i sesje chodzić najlepiej przygotowaną jak tylko teraz mogę. Problem? Pieniądze. Pewnie są w gronie moich znajomych ludzie, którzy mogą ot tak wyskoczyć z 12 tysięcy, ja nie mogę. Korpo pieniążki daje, ale bez przesady. Dofinansowania nie mogę dostać, bo pracuję. Co mi zostało? Kredyt. Nienawidzę kredytów. Sprawiają, że czuję się uwiązana i boję się zmian, żeby przypadkiem nie zatrzymać przepływu pieniędzy. Ale coraz bardziej dostrzegałam braki tego sprzętu, który miałam i nie czułam się na tyle pewnie, żeby brać za sesje odpowiednie pieniądze wiedząc, że nie oferuję najlepszej jakości.
Spędziłam GODZINY porównując oferty różnych banków. W najlepszym wypadku musiałabym spłacać 15 tysięcy, w najgorszym 17. Już się prawie załamałam, gdy znajomy z pracy dał mi cynk, że na allegro są raty 0%. 10 minut później wypełniałam wniosek kredytowy. 20 minut później na skrzynkę dostałam maila, że sprzęt jest mój. I muszę spłacić tylko jego wartość, bez odsetek, bez prowizji i innych pieniądzo-żernych opłat.
I tak oto – uwaga, uwaga – jestem teraz PRZEszczęśliwą posiadaczką pełnej klatki. Mój wybór padł na Canona EOS 6D. I wiesz co? Sprzęt ma znaczenie. Ten aparat leży mi w łapie jakby się tam urodził, a ja z fizyczną wręcz przyjemnością słucham jak spada migawka.
A aparat i nowy obiektyw (50 mm, f. 1.4!!!) testowałam na……
Transgranicznym Spotkaniu Blogerów Podróżniczych w Cieszynie
To był już 4 raz jak odwiedziłam Cieszyn właśnie na to wydarzenie. Pamiętam pierwsze spotkanie, kiedy nikogo nie znałam, a wiedza przekazana na panelach była dla mnie czarną, abstrakcyjną dziurą. Teraz nie dość, że znam już sporo autorów blogów, które lubię i czytam, to mój blog i podejście do blogowania zmieniło się niemal diametralnie od tamtego pierwszego spotkania. Teraz jest lepiej. Pod każdym względem. Nadal mam problemy z organizacją czasu (praca, siłownia 4x w tygodniu, gotowanie, życie to jednak SPORO) i te wpisy pojawiają się nie tak często jakbym chciała. Z drugiej jednak strony, mam pocieszającą świadomość, że nie publikuję zapchajdziur, a to co piszę płynie mi prosto z serca.
Warszawa: zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia
W kwietniu pojechałam też do Warszawy. Cel? Spotkanie ze znajomymi, sesja ciążowa i warsztaty reportażu fotograficznego. Zdjęcia ciężowo-rodzinne będzie można zobaczyć niedługo na kingamadro.com. To nie był pierwszy raz jak robiłam zdjęcia Kamilowi, Dorocie i Kacprowi. Spotkaliśmy się już wcześniej na zdjęcia wizerunkowe, potem na rodzinne, aż przyszedł czas na ciążowe. Fakt, że ktoś do mnie WRACA po zdjęcia niesamowicie napędza mnie do dalszego działania.
W Warszawie spotkałam się ze znajomymi, którzy też blogują. I to blogują dobrze. Piotr (Jedź, Baw się) to harpagan (to komplement!). Jego styl i żywiołowość bardzo do mnie przemawiają, także polecam allegrowicza. Tati i Michał z Poszli Pojechali to najukochańsi ludzie w Warszawie. Ugościli mnie winem i kotem. Kot dał się pogłaskać. Byłam w siódmym niebie. I Ibazela (kocham te literki!), która króluje w blogach kulturowych (Love Traveling) i osobiście ujęła mnie tym, że poleciała do Irlandii na św. Patryka. A potem szczerze napisała co o tym sądzi u siebie na FB. Niestety, ja się na spotkanie spóźniłam (bo mi się przedłużyła sesja) i kiedy ja wchodziłam, to Iza się już zbierała do wyjścia. Do dziś mi głupio jak sobie to przypomnę. Ale, ale!
My się spotkaliśmy PO COŚ.
I TO COŚ zobaczycie już za dwa miesiące. Powiem tak: będzie EPICKO. Kombinacja naszych charakterów i żywiołowości zaowocuje CZYMŚ super. Ale więcej na razie nie mogę powiedzieć.
Chrapacz Hostelowy – mój doppelgaenger????
W hostelu, jak to ja, miałam chrapiące przygody. Zapowiadało się idealnie, bo byłam SAMA w dormitorium. Ale później doszły dwie osoby. Kobieta i mężczyzna (osobno). Z kobietą żadnych problemów nie było. Mężczyzna mnie dwukrotnie obudził. Raz zastanawiałam się, czy już jest ten moment aby wzywać pogotowie, bo TAK CHRAPAŁ, że aż gadał. Nie umiem Ci tego opisać. Na wszelki wypadek go nagrałam. Nie ze złośliwości (no może trochę). Ale na wypadek gdyby chrapać nie przestał i wkurwiłabym się tak bardzo, że bym go musiała budzić. No wiadomo, żeby mieć dowód tego jego chrapania. Na szczęście po 30 minutach ucichł. Nie umarł, po prostu przestał chrapać.
Warsztaty, warsztaty i co potem?
Warsztaty z reportażu fotograficznego dały mi dużo do myślenia. Przede wszystkim: robić swoje. Niby nic, a jednak na początku drogi fotografii profesjonalnej to jest istotne i często się z tego rezygnuje pod naporem różnych zwątpień. Eksperymentować. Po warsztatach przetestowałam kilka rozwiązań i już wiem, które są dla mnie, a które ewidentnie nie. Doszłam też do wniosku, że z warsztatami na razie daję sobie na wstrzymanie. Przynajmniej do następnego roku. Dużo już wiem w porównaniu do tego co było kilka miesięcy temu, teraz muszę to wszystko wykorzystać.
Sidenote: Co mnie też na tych warsztatach zdziwiło, to że byli tam ludzie, a właściwie jeden ludź, który przyjechał po to, aby dowiedzieć się jak na weselach „zabijać czas” bo tak mu się nuży. Nie wynajęłabym go.
Tydzień na łonie natury. Tydzień odcięcia od wszystkiego.
W ostatnim dniu kwietnia wyjechałam na Orawę z Wojtkiem. To miał być czas dla nas. Od roku nigdzie razem dłużej nie byliśmy. Dlaczego? Ci co mnie znają na żywo słyszeli historię o biletach do Armenii, których nie wykorzystaliśmy bo nie dostałam urlopu. Na Orawę dojechali też do nas na dwa dni Roksana i Mateusz. I nasza wyprawa na Babią Górę była epicka. I cała reszta pobytu na Orawie, ale o tym będzie innym razem.
Autorką zdjęcia tytułowego jest właśnie Roksana (Roksana Robi Zdjęcia). Dziękuję! (Czy ja już pisałam gdzieś, że uwielbiam jak ta niewielka dziewczyna o ogromnym talencie patrzy na świat i go dokumentuje? Jak jest bardzo ogarnięta na swój wiek? Nie? To piszę.)