Luty sruty. Żaden miesiąc w roku tak bardzo nie wystawia mnie na próby. To moje trzecie podejście do tego wpisu – nie wiem wcale czy ostatnie. Miałam wrażenie, że luty przeciekł mi przez palce i nie zrobiłam w tym miesiącu nic godnego uwagi. Już, już chciałam siebie i ten czas mieszać z błotem, a potem mi się przypomniało, że coś mi się jednak udało.
Portfolio fotograficzne
Prace nad nim trwały od listopada. Sesje zdjęciowe niemal w każdy weekend, odkrywanie kolejnych tajników obróbki, coraz bardziej stanowcze kreowanie siebie przez zdjęcia i obróbkę. Ten etap był nieziemsko dobry, bo czułam, że uczę się szybko i mam cel. Poza tym, ze zdziwieniem odkrywałam jakie emocje we mnie siedzą. Bez tych zdjęć i spotkań, nie dotarłabym do nich. W lutym moje starania miały zostać uwieńczone postawieniem portfolio.
Jeżeli jeszcze nie dodaliście to obserwowanych, to zachęcam. Nieco inne panują tam klimaty, ale nadal bardzo moje.
https://www.facebook.com/KingaMadroPhotography/
I przed publikacją opadłam z sił. Jeszcze TYLE rzeczy wymagało poprawek i ulepszeń. Prawie się poddałam i zaczęłam kwestionować własne wcześniejsze wybory. A później siadłam do komputera i opublikowałam fan page. Trochę na przekór sobie i własnemu krytykanctwu (wcelowanego zazwyczaj w samą siebie, a co!) Pozapraszałam znajomych do polubienia. Opublikowałam pierwsze zdjęcia. Odzew mnie zaskoczył – nie spodziewałam się aż tylu serdecznych wiadomości i życzeń powodzenia. Usłyszałam też, że ktoś mnie „podziwia”, za to co robię. Było mi głupio, bo co ja robię? Mam wrażenie, że ciągle za mało. Szablonowo wpadłam w pułapkę, o której pisze Angelika z A Dreamer’s Life.
Startując z fotografią miałam kilka postanowień. Nie robić nic wbrew sobie. Szukać par, z którymi będzie jakaś nić porozumienia i spójna wizja. I tak oto odmówiłam parze, z którą chemii nie było, a w tym samym czasie był Woodstock, na który w tym roku chcę jechać. Innym razem ktoś odmówił mnie, bo nie jestem na odpowiedniej „półce cenowej”. Nie wiem dokąd mnie to wszystko zaprowadzi, ale wierzę (jeszcze), że na wszystko przyjdzie czas i postanowienia które mam nie wywiodą mnie w pole.
Lekcje asertywności
Praca z klientem, praca na swoje wymaga o niebo więcej asertywności niż jakiekolwiek sytuacje biurowe jakie do tej pory przeżyłam. Uczę się coraz bardziej stanowczo stawiać granice, odmawiać bez zbędnego tłumaczenia. Pilnować, żeby ktoś NA PEWNO przeczytał i zrozumiał umowę, jaką ze mną podpisuje. Czytam o prawach autorskich. Nie jest to łatwe, ale koniecznie. Wygląda na to, że będzie to bardzo ważna lekcja w moim życiu. Ale co się w lutym najadłam stresu, to moje. Nie polecam.
Przeprowadzka
Najbardziej rozwalone 4 dni w tym miesiącu. Dwa dni pakowania, dwa dni rozpakowywania. Kolejne pięć meblowania, przenoszenia, wywalania i uczenia się gdzie co jest w nowym mieszkaniu. Ta przeprowadzka zmusiła mnie do przejrzenia zawartości szafy, radykalnego pozbycia się większości ubrań jakie miałam, wydania książek do regałów miejskich i wywalenia innych bzdet. To jeszcze nie koniec, te rzeczy mnie przytłoczyły i jedynym sensownym wyjściem na ten moment jest dla mnie ubraniowo-przedmiotowy minimalizm. Jeżeli znasz jakieś dobre źródło jak się za to wszystko zabrać, to podziel się w komentarzu. Szczególnie odnośnie planowania garderoby niemal od zera.
Najgorsze było to, że brakło mi czasu na przygotowywanie sensowych posiłków i chodzenie na siłownię. Wczoraj poszłam pierwszy raz po miesięcznej przerwie. Nie pytaj jak było.
Taki to był luty. Z jednej strony strasznie dał mi po tyłku. Z drugiej strony, bardzo mocno odczuwałam wsparcie od najbliższych mi osób i od znajomych, po których bym się tego wsparcia w ogóle nie spodziewała. Dzięki – to cholernie ważne.
Z rozbawieniem przyjmuję do wiadomości fakt, że podróże w pojedynkę nie stanowią dla mnie większego wyzwania, a budowanie własnej drogi od zera w fotografii komercyjnej – tak. Już dawno nie byłam tak daleko od własnej strefy komfortu. Czy się opłacało napiszę za kilka miesięcy.