Luty trwał o jakieś 28 dni za długo.
Ja rozumiem listopad – to dopiero początek zimowej mordęgi, a te wszystkie mgły są nawet spoko, szczególnie do zdjęć. Grudzień szybko leci, bo święta, bo prezenty i kolorowe światełka na ulicach. Styczeń to noworoczne postanowienia, kupowanie motywujących kalendarzy i przebłyski nadziei, że będzie lepiej.
A luty?
Luty to desperackie próby przekonania się, że wiosna tuż, tuż i zima już się zaraz skończy. Przynajmniej u mnie tak to wygląda.
Nie spodziewałam się też, że z chwilą kiedy dzień znacząco się wydłuży, zacznie mi brakować porannych ciemności. Chodzenie do pracy wczesnym rankiem kiedy na ulicach królował navy blue było całkiem przyjemne. Cisza, spokój, nieliczni przechodnie śpiącym krokiem idący do swoich biur, nawet tramwaje się tak nie tłukły, może z obawy przed obudzeniem reszty Poznania. Im robiło się jaśniej, tym bardziej ulice zaczynały się zapełniać, a zamiast przyjemnego granatu, wszędzie panoszyła się szarość. Słoneczne i spektakularne wschody słońca były może ze trzy i to akurat wtedy, kiedy stwierdziłam, że nie wezmę ze sobą aparatu.
W lutym wypadł tłusty czwartek. Nie mam pojęcia czy w innych polskich miastach też tak jest, ale w Poznaniu ludzie jakoś tak chętnie stoją w kolejkach. A nawet jeżeli niechętnie, to tak czy owak stoją. Kultowym miejscem jest sieciówka Manekin, gdzie korki zaczynają się w piątek po południu i kończą w niedzielę wieczorem. W lecie stoją przed Kolorową i Wytwórnią Lodów Tradycyjnych. Tym razem kolejki potworzyły się też na Półwiejskiej, kiedy nastał ten dzień, kiedy pączki nie mają kalorii i można jeść ile wlezie. Idąc Półwiejską można się było najeść nawet samymi zapachami, które płynnie prowadziły od Starej Pączkarni do cukierni Pawłowicz, a stamtąd przyciągały do Smażalni Pączków. Resztkami sił woli opanowałam się i skończyłam tylko w Starej Pączkarni wynosząc z niej tylko dwa pączki. Wielkości dwóch pięści każdy.
W połowie miesiąca natężenie fajnych rzeczy było tak wysokie, że przez kolejne dwa tygodnie prawie nic ciekawego się nie wydarzyło. Po pierwsze, odwiedzili mnie starzy znajomi, jeszcze z czasów liceum. Po drugie, w Poznaniu odbyły się targi turystyczne, co było dobrą okazją do spotkania się z innymi blogującymi znajomymi.
Z Asią, Andrzejem i Wojtkiem spędziliśmy razem trzy bardzo hedonistyczne dni. Zaczęło się od dobrego jedzenia w fajnych knajpach w Poznaniu, a skończyło na uzależnieniu od escape roomów. W marcu jedziemy eskejpować z Rzeszowa, w maju z Wrocławia. I wybieramy same opcje „dla zaawansowanych”. :D
Jestem strachajło, horrorów nie oglądam, nawet Stephena Kinga książkę „To” miałam problem aby dokończyć, więc możesz sobie wyobrazić jak entuzjastycznie byłam nastawiona żeby wejść do pokoju o barwnej nazwie „Piła”, w dodatku mając opaskę na oczach i właściwie nie wiedząc, co zobaczę kiedy tę opaskę zdejmę. Moi cudowni przyjaciele widząc moją nietęgą minę, wpadli na cudowny pomysł (a może ja też na to wpadłam?), żeby przed wyjściem do escape rooma sobie troszeczkę golnąć. Powiem tak: rozpykaliśmy wszystkie zagadki i to tak śpiewająco, że możemy uchodzić za wzór pracy w grupie. Tak nam się spodobało, że poszliśmy do drugiego escape rooma, ale że mieliśmy termin na 10:00, a głupio tak od rana chlać, więc poszliśmy na trzeźwo. Było równie fajnie, o ile pominiemy fakt, że stojąc skuci w kajdany w malutkim, ciemnym pomieszczeniu złamaliśmy klucz do wyjścia (a właściwie to zrobił to WOJTEK, po czym powiedział „A może tak miało być?”) i musieliśmy do kamerki wrzeszczeć, że NAPRAWDĘ nie możemy wyjść. :D
Targi turystyczne w Poznaniu odwiedziłam drugi i chyba ostatni raz. Może to moja wina, że za mało mi się chciało chodzić po tych stoiskach, a może organizacja niewystarczająco dobra, bo stoisk jakoś dużo nie było i odniosłam wrażenie, że na targach panowała dezinformacja. Obsługa nie orientowała się za dobrze ani w harmonogramie, ani w logistyce całego wydarzenia.
W lutym dopadło mnie też zmęczenie materiału związane z ciągnącym się projektem w pracy. Lubię pracować, lubię wyzwania, ale strasznie denerwuje mnie kiedy w trakcie projektu zmienia się jego początkowe założenia, efektem czego jest podwojenie ilości pracy i stresu.
Nadal zwiedzam Poznań i nadal mnie to kręci. Przez ostatni miesiąc robiłam zdjęcia na czarno-białym filmie i jutro zanoszę go do wywołania. Jeżeli coś z tych zdjęć wyszło, to je wam niedługo pokażę.
A marzec? Marzec zapowiada się ciekawiej, pierwszy wyjazd już w środę!