Jak nazywa się blogerka, która regularnie wrzuca tylko podsumowania miesiąca?
Kinga z Floating My Boat.
Już nawet nie będę obiecywać poprawy, bo po prostu nie wiem, czy ona kiedykolwiek nastąpi. Idzie lato. Będzie mnóstwo wydarzeń, na których chcę być (i robić zdjęcia). Poprawia się pogoda, co znaczy, że będę śmigać na rowerze po pracy nad Strzeszyn (18 km około). Chcę znowu pojechać do Łodzi. I do Wrocławia. I do Białegostoku. I do Nowej Rudy (po rekomendacji czytelniczki!). No i siłownia sama się nie zrobi, nie?
Keep calm and do your job
Dzisiejszy wpis będzie krótkim podsumowaniem marca. Jak wiesz, luty mnie wymechacił porządnie. Po publikacji poprzedniego podsumowania bałam się trochę, że wyjdę na narzekaczkę. Dostałam jednak kilka krzepiących wiadomości od was, co mnie bardzo zmotywowało, żeby nie marnować czasu i energii na rozkminy, tylko po prostu dalej małymi krokami robić to co sobie wymyśliłam i co sprawia mi tyle radości. Dziękuję wam za to!
Ładowanie witaminy D na Cyprze
Na początku miesiąca poleciałam na Cypr. Był to mój pierwszy wyjazd prasowy (prasowy ze względu na obecność dwóch dziennikarek i trójki innych blogerów) na zaproszenie Cypryjskiej Organizacji Turystycznej i Grecos Holiday. Na Cyprze słońce paliło tak mocno, ze po trzech dniach wróciłam lekko zarumieniona na twarzy i rękach – ponieważ było tak ciepło, że chodziliśmy w krótkich rękawkach. Relację z Cypru możesz przeczytać tutaj. Ps. nie licz na zbyt wiele informacji praktycznych!
Po powrocie z Cypru miałam mniej więcej tydzień w Polsce. Tyle co na ogarnięcie podstawowych rzeczy i zrobienie prania na kolejny wyjazd, długo wyczekiwany, do Bośni i Hercegowiny.
Bośnia i Hercegowina niczym bezpański acz bardzo szczęśliwy kot
Na BiH miałam jeden plan: jeździć tak jak lubię najbardziej, czyli spontanicznie i powoli. I poznać ludzi podczas tej krótkiej podróży i spędzić z nimi trochę czasu. Pochodzić, najlepiej tak, żeby moje mięśnie to odczuły (a w trekkingach jestem zaprawiona, więc to nie takie proste). Mieć czas na robienie zdjęć na ulicy. Udało mi się zrobić i jedno i drugie i trzecie i piąte.
Ah, zapomniałabym. Chciałam też opić się – wręcz na zapas – dobrej kawy. Piłam po kilka dziennie, a po nocach nie mogłam spać.
W BiH najwięcej czasu poświęciłam na Sarajewo, bo aż cztery dni. Szczerze mówiąc, mogłabym poświęcić i więcej. To miasto jest fascynujące: z jednej strony kiedy uważniej przyjrzysz się budynkom i ulicom dojrzysz, coraz mniej widoczne, znaki oblężenia. Z drugiej strony, miasto uparcie idzie na przód. Fasady budynków są odnawiane, w centrum można spędzić w zasadzie cały dzień chodząc od kawiarni do kawiarni. Na ulicach jest mnóstwo ludzi, w różnym wieku. Nie czułam w tym mieście przygnębienia, ale o Sarajewie napiszę osobny wpis, bo już czuję, że za bardzo płynę z tematem.
Resztę czasu spędziłam w Mostarze i jeżdżąc po Hercegowinie. W Mostarze się zakochałam na zabój, podobnie jak w malutkiej mieścince, w której mieszkają już niemal sami starzy ludzie, w Pocitelj. Ale o tym też opowiem innym razem. Bośnia zadziałała jak miód na moje serce – kojąco. Wyszwendałam się ile dusza pragnęła, porozmawiałam z ludźmi, porobiłam dużo zdjęć. Ilekroć jadę na Bałkany, czuję się tam jak u siebie. Może to jakiś znak?
Wróciłam z naładowaną baterią i przejrzystymi myślami w głowie. Mogę tylko powiedzieć, że dalej „robię swoje”, a już w kwietniu zaszło kilka znaczących zmian. O tym jednak za miesiąc!
Napisz mi jaki był Twój marzec!