W marcu niby nic spektakularnego się nie wydarzyło, a mam wrażenie, że to właśnie w tym miesiącu zaszło u mnie całkiem sporo zmian.
ITB w Berlinie
Po pierwsze, byłam w Berlinie na ITB i, o dziwo, całkiem sporo stamtąd wyniosłam (i nie mam na myśli kolorowych folderów!). Najważniejsze lekcje to: zawsze miej przy sobie wizytówki; rób swoje, nawet jeżeli jest to nietypowe (jaki ładny rym!). Pierwszy wniosek, dość oczywisty, a jednak pewna nowość, bo do tej pory nie miałam potrzeby rozdawania swoich wizytówek (do tej pory odkąd pracuję na etacie). Drugi wniosek nieco bardziej dla mnie znaczący, ponieważ będący początkiem zmian w moim podejściu do tego bloga.
Górskie Kosowo
W maju lecę do Kosowa – to pewnie już wiecie. Znajoma, która w dodatku leci do Kosowa tym samym lotem co ja :D, podesłała mi jakiś czas temu info o szlaku prowadzącym przez góry znajdujące się na granicy Kosowa, Albanii i Czarnogóry, czyli państw, w których czuję się jak w domu. Szlak nazywa się „Peaks of the Balkans”, ma 192 km i idzie się go kilka dni. Ja nie mam aż tyle czasu, więc przejdę część znajdującą się w Kosowie. Jakby tego było mało, część tej trasy zrobiłam już wcześniej, idąc z Valbony do Theth. Tym razem także będę mieć towarzystwo i to najlepsze pod słońcem, bo osoby, z którą już wędrowałam i wiem, że podróżuje nam się świetnie. O kogo chodzi zdradzę bliżej wyjazdu. I to górskie Kosowo jest poniekąd związane z tym, jaki chcę aby ten blog był. Męczę się pisząc o miastach (no chyba, że jest to Londyn i Poznań), co więcej ja się nawet meczę na city breakach. Więc po prostu będzie tego u mnie mniej. Za to więcej gór, więcej lasów i tego co lubię najbardziej, czyli konkretnego wytyrania się w naturze.
Nie marzenia, a cele
Podtytuł górnolotny, ale trafnie podsumowuje o co mi chodzi. Cały styczeń i luty na siłowni byłam raz. Trudno jest się zmusić do robienia czegoś, co cię śmiertelnie nudzi, a ćwiczenia na bieżni i innych maszynach nudziły mnie nieziemsko. Jednak! Żeby w Kosowie plamy nie dać i na te góry, na które chcę WEJŚĆ, postanowiłam zadbać o własną formę. I tak od marca latam na fitnesy 3 lub 4 razy na tydzień, nie nudzi mi się, a co więcej czerpię dziką satysfakcję kiedy się tak niemiłosiernie wytyram i wymechacę. Obecnie najbardziej lubię przeplatać interwały z umiarkowanym treningiem siłowym, a to, że widzę efekty, dodaje mi jeszcze więcej motywacji.
Zarządzanie czasem
Jedyny minus tego mojego zaangażowania w sport jest taki, że prawie mnie nie ma w domu. Wracam wieczorem, ogarniam obiad na kolejny dzień, coś tam posprzątam, ogarnę zajęcia z angielskiego (tak, hobbystycznie jeszcze uczę) i nagle jebs, czas iść spać. Kombinuję właśnie, jak poprawić swoje „time management skills”, żeby doba się trochę rozciągnęła. Macie jakieś sprawdzone sposoby?
Kobiety są … fascynujące!
Podtytuł nie do końca oddaje o co mi tutaj chodzi. Więc po kolei. Nie jest to pierwszy raz, kiedy mam takie wnioski, ale że w ostatnich tygodniach całkiem sporo rozmów się zadziało z kobietą-żyletą, z którą jeszcze miesiąc temu niewiele miałam do czynienia, to postanowiłam te wnioski spisać.
Kobiety mają wiele wspólnego, rzekłabym nawet, że obawy i potrzeby kobiet są dość uniwersalne. Niemal bez wyjątku, potrzebujemy słownego poklepania po plecach i potwierdzenia, że to co robimy, zawodowo czy prywatnie, ma sens i jest dobre. Zbyt często mamy wątpliwości we własne umiejętności i przez to, niewystarczająco wyceniamy i doceniamy własną pracę i własne możliwości. Zbyt często też dopuszczamy do siebie bzdurne gadanie innych osób, często występujących pod maską rodziny lub życzliwych znajomych, zamiast skupić się wyłącznie na własnej intuicji, bo tak naprawdę same dobrze wiemy co jest dla nas najlepsze. Nie teściowa, nie rodzice, nie ciotka. Tylko, że intuicja niesłuchana słabnie, a w tedy łatwiej o nietrafione wybory. A wystarczy tylko kilka słów uznania, mały zastrzyk pewności siebie i motywacji i możemy osiągnąć dosłownie wszystko. Dlatego mój apel dzisiaj brzmi tak: kobiety drogie, pomagajmy sobie nawzajem. Ile z siebie damy, tyle, jak nie więcej, do nas wróci.
#murphyslaw
Moja rzeczywistość niezmiennie działa tak: jak wszystko mi się zbyt dobrze układa, to nagle się robię chora. Nie że katar, kaszel czy coś, tylko od razu z grubej rury. Każdy się kiedyś skaleczył, nie? A kto z was miał z takiego skaleczenia zakażenie? No bo ja właśnie mam i jest strasznie ch*jowo.
No więc tak, krótko ale treściwie dziś. Z tym zarządzaniem czasu ja nie żartowałam, także ponawiam pytanie i NAPRAWDĘ czekam na jakieś wskazówki.