Na Słowiński Park Narodowy nastawiałam się mniej więcej od wiosny. W końcu we wrześniu udało mi się tam pojechać, tym razem z Wojtkiem. A okazja była zacna, bo nasza ósma rocznica. :)
Opustoszała, nieładna Łeba
Kocham Bałtyk, szczególnie poza sezonem, a na punkcie Słowińskiego Parku Narodowego mam prawdziwego zajoba. Mimo, że się nie kąpię w Bałtyku, bo jest za zimny, to muszę chociaż raz do roku pojechać nad morze. Lubię jeszcze (bardzo!) Ustkę i Hel. Nie przestaje mnie jednak zaskakiwać, jak różne oblicza mogą mieć te same miasteczka w sezonie i po sezonie.
Do Łeby zawitaliśmy w sobotę rano i szukając naszego pensjonatu prześlijmy kilka ulic. Pustych ulic. Na jednej stał pies z kulawą nogą, poza tym cisza i spokój. A nasz pensjonat rodem z PRL-u, a wcale nie taki tani. Dlaczego właściciel tego nie odnowi? Jak się dowiedzieliśmy pod wieczór od właściciela jedynej otwartej restauracji, inwestowanie się nad morzem po prostu nie opłaca. Turystów jest TAK DUŻO, że przyjadą tak czy owak, nawet jeśli pensjonat będzie w średnim stanie, w nie średniej cenie. Żeby to lepiej zobrazować – Łebę zamieszkuje 3000 osób. W tym sezonie odwiedziło ją 130 000 turystów. Ponad 43 razy więcej niż mieszkańców. Nic dziwnego, że miasto jest obrazem nędzy i rozpaczy – przynajmniej według mnie. Popyt jest tak czy owak, więc (teoretycznie) po co się starać? Przecież nie po to, żeby było estetycznie. :)
Na wydmy! Wspomnienia vs. rzeczywistość
Plan na sobotę był prosty – spędzić jak najwięcej czasu na wydmach i nad morzem. Wyruszyliśmy w południe i mieliśmy do przejścia jakieś 8 kilometrów przez las do wydmy Łąckiej. Bardzo lubię chodzić po lesie, a z Wojtkiem to już w ogóle czysta przyjemność bo trzyma tempo podobne jak ja.
Kiedy w końcu weszliśmy na pierwszą wydmę, poczułam się jak wsadzona we własne dzieciństwo. Bo wiesz co robią ludzie z Podkarpacia na urlopie? Jadą nad morze. I ja tak jeździłam z rodzicami, kilkanaście lat z rzędu. Bałtyk tak bardzo wrył mi się w głowę, że do tej pory nie akceptuję idei wakacji bez chociaż krótkiego wypadu nad morze.
Wydmy w Parku Słowińskim przemieszczają się nieustannie i to wszystko wyglądało inaczej niż zapamiętałam z dzieciństwa. Inna sprawa, że nie mogę sobie teraz przypomnieć, czy moje ostatnie wspomnienia nie pochodzą przypadkiem z drugiej strony parku, czyli z Czołpina. W każdym razie, wydma Łącka mocno się spłaszczyła, za to usypała się inna wydma, która spektakularnie zasłoniła widok na jezioro Łebskie. Cały „korytarz” od wejścia na wydmy do morza jakoś się skrócił. Pamiętam, że w trzeciej klasie podstawówki szłam i szłam i końca nie było widać, a teraz? Szast, prast i parku koniec.
Ta jedyna rzecz, którą każdy MUSI zrobić w Parku Słowińskim
Miałam jeden konkretny punkt do zrealizowania w Słowińskim Parku Narodowym. Sturlanie się z najwyższej dostępnej wydmy. Sturlałam się nawet kilka razy. I szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego zrobiłam to aż kilka razy, kiedy tak logicznie rzecz biorąc, nie było to AŻ tak przyjemne. Po zleceniu kilkunastu metrów, byłam cała w piachu i chciało mi się spawać. Wojtek turlał się jeszcze szybciej, ale podejrzewam go o posiadanie piaskowych supermocy.
Co znajdziesz na wydmach i na plaży? Na pewno nie muszelki.
W Słowińskim Parku Narodowym byłoby całkiem sielankowo, gdyby nie śmieci. Mimo, że jest to teren pod ścisłą ochroną, to można znaleźć tam, na przykład, zużytego pampersa. Z początku myślałam, że to wielka muszla jakimś cudem wyleciała z morza i wylądowała na wydmach. Ale nie. To był przyprószony piaskiem pampers. Zawsze zastanawiało mnie co mają w głowach ludzie, którzy śmiecą. I to w takich miejscach. Że ten pampers pasuje do krajobrazu? No nie pasuje, z jakiej perspektywy bym nie patrzyła. Albo wieczne niedopałki. Akurat tych nie widziałam w parku, ale na plaży już tak. Czy naprawdę nie można tego niedopałka schować do torby czy plecaka i wywalić później do kosza na śmieci?
Z innych ciekawych rzeczy znalezionych na plaży, to jeszcze kawałek kapusty, butelki plastikowe po różnej maści napojach, but i cała linia papierzaków w miejscu gdzie zaczyna się las. (Dla niewtajemniczonych: papierzak to rodzaj grzyba; jest biały z zewnątrz i ma matową teksturę, w środku zaś jest gęsty, brązowy i śmierdzący. Tak, to kupa przykryta chusteczką.) Dla porównania, chodząc po parku narodowym w Anglii w zeszłym roku, nie znalazłam ani papierka. Czyli da się.
Trochę mi się tu ulewa, ale zawsze mam jakiś taki bojowy nastrój po powrocie znad morza. Z jednej strony Bałtyk jest piękny i wciąż taki dziki, z drugiej strony, ludzie którzy tam jeżdżą, kompletnie nie potrafią się zachować. Może na co dzień są całkiem fajni, ale mam wrażenie że na wakacjach Polakom przesuwają się jakieś zakładki w mózgu i zapominają, jak się zachować. No chyba, że oni tak zawsze mają, a ja żyję pod kloszem?
Wojtek idzie na czołówkę z bałwanami
Na plaży przy parku Słowińskim wiało niemal jak na Islandii, więc przywdziałam mój cudowny softshell. Wojtek, natomiast, rozebrał się do gatek i bez zbędnego namysłu, wskoczył do wody. Mam coś takiego, że jak Wojtek robi TAKIE rzeczy jak kąpiel w lodowatym Bałtyku na jesień, nie rozbudza to we mnie pragnienia dołączenia. Ja sobie na niego patrzę jak idzie na czołówkę z bałwanami i mam z tego ubaw, a jest mi jednocześnie ciepło i sucho. Podejrzewam, że gorzej bym się bawiła faktycznie będąc w tej wodzie. Niemniej jednak, czasem zazdroszczę mu tego szaleństwa i jednak dołączam. Tym razem zamoczyłam tylko nogi do kolan. I prawie mi zamarzły.
Na końcu 8-kilometrowej plaży: Achilles
Spacer ośmiokilometrowy plażą z Słowińskiego Parku Narodowego do Łeby był nieziemsko przyjemny, aczkolwiek zakończył się dla mnie nadwyrężeniem ścięgna Achillesa. Już miesiąc się bujam ze skrzypiącą i bolącą nogą i końca moim udrękom nie widać. Najgorsze, że nie mogę ani biegać, ani chodzić na siłownię i po miesiącu relatywnego bezruchu czuję jak moja super kondycja wypracowana przez długie miesiące powoli wyparowuje. Dopiero teraz, kiedy nie mogę się ruszać tyle ile bym chciała, czuję jak bardzo aktywność fizyczna stała się nieodzownym elementem mojego życia. Odkąd nie ćwiczę, chodzę jakaś bardziej wkurzona, mam generalnie mniejsza tolerancję wobec wszystkiego i bardziej mi się chce spać. Znasz może dobrego ortopedę w Poznaniu? Jeśli tak, to poproszę o namiary, bo ten u którego ja byłam polecił mi się… rozciągać.
Na pewno nie będzie ładnego zachodu słońca
Oboje byliśmy głodni po tych 16 kilometrach radosnego hasania po wydmach i plaży w Słowińskim Parku Narodowym. Oprócz tego Wojtek nie wziął sobie żadnej kurtki, a że robiło się coraz później, i temperatura również spadała, żal mi go było i nie chciałam go trzymać na tej wietrznej plaży. Zapytałam więc Wojtka, czy ten zachód słońca będzie pomarańczowy czy różowy. Odpowiedział, że z całą pewnością pomarańczowy. Taki mogłabym odpuścić, mimo, że to Bałtyk i tylko jeden wieczór tam mieliśmy. Poszliśmy więc do knajpy na flądrę. A kiedy flądrę zjedliśmy, popiliśmy piwa Łebskiego i pogawędziliśmy z właścicielem, zrobił się różowy zachód słońca. I oczywiście go nie widziałam, bo zasłaniały go drzewa i budynki.
W niedzielę musieliśmy już wracać do Słupska. Wpadliśmy na parę godzin do Lęborka, które jest zaskakująco przyjemnym miasteczkiem. Ma tylko jeden minus. W centrum miasta nie udało nam się znaleźć knajpy, gdzie moglibyśmy zjeść, na przykład rybę, a potem to już nawet pizzę, bez czekania co najmniej godziny. W jednej knajpie pani kelnerka była strasznie niezadowolona, że przyszli klienci, więc nie chcąc jej bardziej wkurzać, poszliśmy gdzieś indziej. I tak z obiadu, zrobiły się klasyczne zapiekanki. Ale dobre były, więc nic nie szkodzi. W Koninie pociąg nasz stał przez dwie godziny i czekał na inny pociąg, z którego do naszego wsiadło… trzech pasażerów. Chyba nie muszę mówić, jaki wkurw latał po wagonie?
Tak czy owak, weekend do tej pory wspominam z rozrzewnieniem. Raz, że Bałtyk i to w dodatku po sezonie. Dwa, że piękna pogoda na pograniczu późnego lata i pięknej jesieni. Trzy, że w końcu znaleźliśmy z Wojtkiem sposobność, żeby pojechać gdzieś razem.
Pin it!