Jestem Kinga i od zawsze miałam silną potrzebę niezależności. Dawno temu, kiedy jeszcze pracowałam na „poważnym” stanowisku w korporacji finansowej, ta potrzeba była źródłem moich tarapatów.

Pewnego dnia postanowiłam, że wywrócę swoje życie do góry nogami, rzucę pracę i poświęcę się fotografii i podróżom. Jak do tego doszło przeczytasz niżej.

Dzisiaj prowadzę własną firmę i fotografuję pięknych ludzi i radosne momenty w urokliwych miejscach rozsianych po całej Polsce i Europie. Oprócz podróżowania kocham też ruch. Kilka razy w tygodniu podnoszę ciężary na siłowni i trenuję pole dance. Na swoim przykładzie pokazuję, jak z zupełnie przeciętnej sportowo osoby można dojść do takiej siły w mięśniach, która zasila także głowę.

Ten blog jest o moich nietuzinkowych podróżach, fotografii i stylu życia. Piszę Przewodniki Niepoprawne i dedykuję je czytelnikom, którzy w podróży szukają inspiracji zamiast odhaczania atrakcji. Znajdziesz w nich uchwycony klimat miast, wskazówki gdzie znaleźć najlepszą kawę lub z jakiego blokowiska jest najlepszy widok na zachód słońca.

Publikuję także zdjęcia i relacje z górskich szlaków i szczytów, które często zdobywam z duszą na ramieniu. Chociaż kocham góry, to cierpię na kosmiczny lęk ekspozycji. Zdarza mi się wdrapywać na punkt widokowy z brzuchem przy ziemi i łzami w oczach, ale satysfakcja z wejścia zawsze rekompensuje zjedzony wcześniej stres.

Dzielę się także kulisami pracy fotografa, freelancera, przedsiębiorcy. Piszę o pracy z domu, wyzwaniach fotograficznych, kryzysach i zwycięstwach. Lubię czasem włożyć kij w mrowisko.

Raczej nie przeczytasz tutaj typowych porad podróżniczych, których pełno na innych blogach. Mam jednak nadzieję, że znajdziesz tu coś, co zainspiruje Cię do aktywności, niesztampowego podróżowania i robienia tego, co Ci w sercu gra.

 

Jak to się wszystko zaczęło?

Krok 1. Można wszystko jak się chce

Podróże wjechały w moje życie z przytupem. Niby zawsze chciałam podróżować  ale prawdą jest, że wszystko w życiu ma swój czas. Moje podróże znalazły swój czas z chwilą wyjazdu na Erasmusa, na czwartym roku studiów. Trochę późno, co? Ale od razu grubo. Co weekend, to wypad za miasto (a mieszkałam w Monachium). I chociaż po Bawarii mogłabym nadal jeździć z zamkniętymi oczami, to ciągle było mi mało. Erasmus się skończył, ochota na wyjazdy nie.

Z moim chłopakiem, Wojtkiem, mieliśmy to, co mają wszyscy studenci – czas. Nie mieliśmy tego, czego nie ma większość studentów – pieniędzy. Jeździliśmy więc wszędzie gdzie się tylko dało, tak jak to było możliwe – autostopem, najtańszymi lotami z milionem przesiadek, pierdzącymi marszrutami.

To nie te czasy, żeby myśleć o hotelach i ubezpieczeniu podróżnym, więc spaliśmy nie raz na dziko, nie raz z przygodami. Opuszczony hotel na plaży w Dubrowniku, parking za centrum handlowym w Brnie, pole kukurydzy gdzieś pośrodku Węgier, szczyt nad Twierdzą św. Jana w Kotorze, blok z wielkiej płyty na CouchSurfingu we Lwowie, podejrzany hotel w Yozgacie, miasta w centralnej Turcji, w którym nic nie ma, na strychu z wybitymi oknami gdzieś w górach w Svanetii, i tak dalej. Nieważne jak, nieważne gdzie, byle tylko zobaczyć coś więcej, pojechać gdzieś dalej.

To były super czasy, szybko się skończyły i nadeszła tak zwana dorosłość.

Krok 2. Jednak nie można wszystkiego, nawet jak się mocno chce

Pierwsze brutalne zderzenie z rzeczywistością zaliczyłam dość szybko licząc od momentu rozpoczęcia pierwszej pracy na „poważnym stanowisku”. 20 dni urlopu, czy to jest jakiś żart? Jak w 20 dni urlopu, którego w dodatku nie możesz wziąć kiedy Ci się podoba, zmieścić te wszystkie plany i marzenia i jednocześnie mieć czas, na przykład, na bliskich? Próbowałam to ogarnąć, nijak się nie udawało. A gdyby tego było mało, przed pierwszym wyczekanym „urlopem” dowiedziałam się, że mój chłopak jechać ze mną nie może.

Pierwszą reakcją była panika. Czy ja mam teraz odwoływać urlop i czekać rok na kolejny? Czy może mieć wszystko gdzieś i zrobić to, co od jakiegoś czasu kiełkowało we mnie, ale myśl aby jechać gdzieś solo wydawała się jednak zbyt śmiała?

Spakowałam się, niezbyt mądrze jak teraz o tym myślę, wsiadłam w istniejącego wtedy jeszcze Polskiego Busa, pojechałam do Warszawy i poleciałam do Belgradu. Byłam dopiero na lotnisku, a już cały strach mnie opuścił. Nie mogłam udawać przed sobą, że nie czuję gigantycznej ekscytacji. Z Belgradu pojechałam do Albanii.

Z wyjazdu, który miał być solo przywiozłam mnóstwo wspomnień, większość wypełniona ludźmi. Dwa tygodnie solo nie-solo w Albanii były żywym dowodem na to, że mogę absolutnie wszystko jak tylko czegoś chcę. I pociągnęły za sobą kolejne solo podróże. Do Włoch, Kosowa, Czarnogóry, Hiszpanii, Macedonii, na Islandię (co było game changerem numer dwa), Bośni i Hercegowiny i tak dalej.

Wróciłam radosna, wypoczęta i wypełniona ochotą aby działać. Zmieniłam pracę, na lepiej płatną, bardziej elastyczną, rzekomo. Czas mijał, ja zaliczałam różne mniejsze lub większe frustracyjki, ale narzekać nie miałam powodów. Myśl o większej podróży nie dawała jednak spokoju. Pół roku po zmianie firm poszłam do swojej szefowej prosić o urlop bezpłatny. I od tego momentu wkroczyłam na ścieżkę niekończących się problemów.

Precedens, w ogóle po co, ale czemu tak długo (2 miesiące to wszak całe życie), życia nie znasz, bo dzieci nie masz, w innym celu to może i tak, ale na podróż, dziwny pomysł, nie.

Tak to się skończyło lub zaczęło, zależy jak patrzeć. Co urlop, to jakiś problem. A to daty nie takie, a to za długo. Praca też zaczynała mi ciążyć. A właściwie to brak logiki, jaki obecny jest we wszystkich korporacjach (correct me if I’m wrong). Trzy tygodnie intensywnej pracy nad projektem, dwa tygodnie luzu takiego, że z nudów chętnie poszłabym odkurzać Saharę. I tak do znudzenia, a w czasach mniejszego obłożenia swoje wysiedzieć i tak musisz.

Nawet nie wiem kiedy zaliczyłam stan takiej frustracji, że w niedzielę już bolał mnie brzuch, od poniedziałku do czwartku starałam się po prostu przeżyć, w piątek było super, bo meta na horyzoncie, sobota zbyt krótka, żeby wszystkie plany zrealizować, a niedziela to już wiesz. Ile tak można? Niektórzy mogą całe życie, ja wytrzymałam 3 lata.

Rok 2015 wspominam najgorzej. Gdyby nie to, że traktuję doświadczenia, które wtedy zebrałam jak trampolinę, od której się odbiłam, to byłby to rok spisany na straty. Nie mam ochoty wchodzić w szczegóły, ale w wielkim skrócie – wszystko co mogło pójść źle, poszło gorzej.

Wiele moich tamtejszych problemów brało się z niedającego się zatuszować przeczucia, że wpadłam w jakąś dziwną pułapkę i żyję życiem, którego nigdy dla siebie nie chciałam. Podupadłam wtedy bardzo na zdrowiu. Wskutek tego, na jakiś czas straciłam jakąkolwiek ochotę i energię do życia. Wszystkie plany, pragnienia, pomysły ze mnie po prostu wyparowały. Przez rok, dwa, egzystowałam absolutnie wewnętrznie opustoszała. Możliwe, że czytając to pukasz się w głowę – bardzo to wszystko enigmatyczne. Może kiedyś napiszę wprost, co się ze mną w tamtych czasach działo, ale jeszcze nie teraz. Wracając do chronologii – było źle, a ja nie miałam pomysłu ani sił na to, co dalej.

Krok 3. Jedna dobra decyzja, jedna dobra rozmowa i domino zmian

Do dziś nie wiem, co mi wtedy przyszło do głowy, żeby jechać do Berlina na ITB, jako bloger – a mój blog był wtedy maluteńki. Pojechałam i odbyłam tam dwie istotne rozmowy. Pierwszą, ze znajomą. Myślę, że do tej pory nie ma pojęcia, jak bardzo mi wtedy pomogła. Drugą, z przedstawicielami największej firmy trekkingowo-outdoorowej na Islandii. Skutkiem obydwu rozmów był powiew świeżości i jakaś nadzieja na poprawę na horyzoncie.

Byłam wtedy w kiepskiej kondycji, a miałam przed sobą wizję dwóch tygodni trekkingów na Islandii, w roli fotografa. Pomyślałam wtedy, że dobrze byłoby kondycję mieć na tyle dobrą, żeby myśleć tylko o zdjęciach, a nie o tym, że nie mam siły dalej iść.

Poszłam więc na siłownię, jakąś małą, osiedlową. Nic nie wiedziałam wtedy, maszyny kojarzyły mi się wyglądem ze średniowiecznymi przyrządami do wymyślnych tortur, które kiedyś widziałam w muzeum w Transylwanii. Zrobiłam więc to, co chyba każdy by zrobił – poszłam na orbitrek. Kilka tygodni próbowałam się przekonać, że w końcu to polubię, ale ten moment nie nastąpił do dziś.

Zmuszona poszukać alternatyw, zaczęłam wchodzić na te dziwne maszyny – na początku z gigantyczną nieśmiałością. Wraz ze wzrostem siły (nikłym, acz zauważalnym!), rosła także moja pewność siebie i ochota żeby dowiedzieć się coś więcej o tym, dlaczego ludzie przewalają ciężary. Teraz tej części swojej historii nie będę dokładnie opisywać, ale wrócę do niej w osobnym poście, bo jestem pewna, że może ona komuś pomóc. Teraz w skrócie – kondycja mi się znacznie poprawiła, nawet jeśli teraz widzę ile błędów po drodze zrobiłam.

Na Islandii hasałam po górach, dolinach i lodowcach bez żadnych ograniczeń, w dodatku odkryłam w sobie żyłkę Lagerthy. Zimno, rzeki lodowcowe, kilka dni w odcięciu od internetu, spanie w namiocie kiedy na zewnątrz temperatura sięga ledwie stopnia posmakowała mi jak nic nigdy wcześniej.

Wróciłam z Islandii, usiadłam ponownie za biurkiem w wieżowcu mojej korporacji i prawie się rozpłakałam. Nadal nie mogłam się pogodzić z wizją życia od weekendu do weekendu, od urlopu do urlopu. Zmiana pracy nie wchodziła w grę, bo to nie sama praca mnie denerwowała, a cały system. Grubo, nie?

Z doświadczenia powiem tak – lepiej grubo, niż na raty. Gruba frustracja jest potężną siłą. Może przygnieść człowieka do ziemi, może popchnąć go do realizowania rzeczy, których się po sobie nie spodziewał. Jestem tym drugim przypadkiem. Byłam tym pierwszym przypadkiem. Długo się wahałam zanim miałam odwagę powiedzieć sobie, że skoro kocham fotografię, kocham podróże, to nie ma powodów, aby to dłużej wstrzymywać i łudzić się, że pokocham etat i finanse.

Krok 4. Może po prostu skoczę w tą głęboką wodę i zobaczę co się stanie?

Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Nie zadziało się to z dnia na dzień ani z tygodnia na tydzień. Przejście z korporacji na swoje zajęło mi około dwa lata. Przez ten czas kompletowałam portfolio i zjeździłam Polskę wzdłuż i wszerz robiąc sesje indywidualne, rodzinne, fotografując śluby, na początku jako drugi fotograf, potem już solo. Postawiłam swoją stronę internetową, uruchomiłam nowy fan page i Instagram, dowiedziałam wszystkiego o możliwościach dofinansowania i gdzieś z tyłu głowy zakwitła mi myśl, aby się o nie postarać.

Byłam już na etapie kiedy siły wróciły, cel stał wyraźnie określony i wystarczyło się tylko zmobilizować i po niego sięgnąć. Nie ukrywam, że cały ten czas towarzyszyła mi siłownia, a wzrost kondycji szedł równolegle ze wzrostem pewności, że wszystko mi się uda.

Rok, w którym ostatecznie pożegnałam się z pracą na etacie był jednocześnie cudowny i wykańczający. Łączenie budowania swojego biznesu i kończącego się etatu to nie jest łatwa sprawa. Mało spałam, dużo się stresowałam, ale adrenalina wszystko zagłuszała. Dzięki tej harówce, wystartowałam z własnym imperium mając bardzo komfortową sytuację – bezpieczną poduszkę finansową, nadchodzący rok wypełniony umowami na fajne współprace i pozytywną decyzją na dofinansowanie działalności.

Krok 5. Jak jest teraz?

Teraz nie ma znaczenia dla mnie, jaki jest dzień tygodnia, bo każdy lubię porównywalnie tak samo.

Przekuwanie pasji w biznes to droga, która nie ma mety, nie jest łatwa i co rusz niesie nowe wyzwania. Ja się na niej odnalazłam, ale wiem, że nie jest dla każdego. Jest jednak dla mnie, a ja doceniam wolność i sprawczość jaką ze sobą niesie.

Cieszę się z wyzwań, z możliwości pracy na własnych zasadach, zgodnie z własnymi wartościami, a nie narzuconymi przez kogoś innego. Mnóstwo satysfakcji daje mi też poczucie misji i dobrze spełnionego obowiązku kiedy po sesjach lub reportażach fotograficznych dostaję pełne emocji, ogromnie miłe wiadomości od moich klientów.

Oficjalnie nie miewam już urlopów, ale łączę podróżowanie z pracą. Mission accomplished.

Apetyt na więcej mi jednak nie zmalał. Dążę do tego, aby moja praca była możliwie najbardziej zdalna i niezależna od miejsca zamieszkania. Prywatnie jestem totalnie zakręcona na budowaniu własnej siły i kondycji. Kreatywnie spełniam się pisząc Przewodniki Niepoprawne, a dla zdrowia psychicznego lubię co jakiś czas wyjechać gdzieś solo.

Pierwszy raz u mnie? Zacznij od Przewodników Niepoprawnych.