Z dumą i wdzięcznością spoglądam dziś na siebie. W zdrowym ciele, zdrowy duch – niby banał, a prawda. Jeśli miałabym określić jeden obszar życia, w którym w tym roku zrobiłam największy postęp, to byłoby to dbanie o siebie. Niby nic, a game changer.
Droga
Nie dalej jak w 2015 roku, dzień w dzień zmagałam się z poczuciem bezsensu wszystkiego. To mniej więcej wtedy zaczęło docierać do mnie, że świat korporacji mnie ogranicza, ale nie miałam jeszcze pomysłu, jak sobie pomóc. Kondycyjnie byłam zerem – łapałam zadyszkę wchodząc do mieszkania na trzecim piętrze, a co gorsze, nie miałam nawet świadomości jak bardzo ruch wpływa na zdrowie. Zdjęcia, z braku czasu i uśpionej kreatywności, robiłam bardzo rzadko i nawet nie myślałam, że mogłabym kiedyś utrzymywać się z fotografii.
Teraz mamy końcówkę 2019, a ja nadal z lekkim zdumieniem obserwuję, że budząc się rano mam energię i ekscytację na to, co przyniesie dzień. Kondycyjnie czuję się niezniszczalna. Jest to poczucie złudne, bo przerzucanie 40-kilogramowej opony w przerwie między martwymi sumo nadal pozbawia mnie oddechu. Pozbawiłoby jednak każdego, a ja mam siłę aby tę oponę przerzucić kilkanaście razy pod rząd. Bez większego trudu podnoszę też 100-kg sztangę na hip thrustach, a na moich plecach w końcu pojawiły się wyraźnie zarysowane mięśnie. Od dwóch lat żyję z fotografii. Jeśli o tym nie wiesz, to zobacz moją naturalną fotografię ślubną.
Muszę robić takie zestawienia, bo nadal nie opanowałam sztuki doceniania się wystarczająco i dopiero zebranie w jednym miejscu takich faktów pokazuje mi, jak długą drogę przebyłam.
Ale po kolei. Jaki zatem był dla mnie rok 2019?
Tutaj przeczytasz podsumowanie roku 2018.
Podróże
W telegraficznym skrócie: spełniłam kilka swoich marzeń. Największym było zobaczenie zorzy. Wyjazd za koło podbiegunowe i doświadczenie surowego, zimowego piękna wywarło na mnie tak głębokie wrażenie, że za kilka tygodni lecę do Norwegii ponownie. Zawitałam także w Andaluzji i spędziłam wariacki (ale produktywny!) tydzień z bliską mi Hanką. Poleciałam z siostrą do Portugalii i kolejny raz spłynęła na mnie wdzięczność za to jaką mamy relację. W lecie, w samym środku ślubnego szaleństwa, teleportowałam się do Czarnogóry, gdzie z Wojtkiem spędziliśmy 10 dni na wyspie naturystów. To był ogromnie ważny dla nas czas, zrozumiałam kilka spraw. Jesienią, razem z Pauliną, Magdą i Ewą odkrywałyśmy piękno włoskich Dolomitów.
- Tutaj dowiesz się wszystkiego o polowaniu na zorzę i fotografowaniu zorzy.
- W tym wpisie zobaczysz piękno zimowych Lofotów.
- Z Grenady przywiozłam Przewodnik Niepoprawny, z którego dowiesz się gdzie najlepiej iść oglądać zachód słońca i dlaczego Andaluzja jest najpiękniejsza wiosną.
- A tutaj zobaczysz Porto tak, jak jeszcze nie widziałeś, z Jezusem w dżinsach i papieżem z odkurzaczem.
- W tym wpisie zebrałam najpiękniejsze jeziora w Dolomitach i gdzie je znaleźć.
W międzyczasie, dzięki swojej pracy, jeździłam dużo po Polsce. Fotografowałam śluby na Dolnym Śląsku, na Mazurach, w Warszawie, nad Bałtykiem. Bywałam w tradycyjnie urządzonych dworkach, minimalistycznych hotelach, sielskich stodołach. Poznałam mnóstwo ludzi. Garstka wryła mi się w pamięć.
2019 to był pierwszy rok kiedy udało mi się spędzić w podróży aż tyle czasu. Poprzedni rok podporządkowałam rozwijaniu firmy, a wcześniejsze lata to wieczna bolączka o zbyt mało dni urlopowych i wybory między podróżami a spędzeniem czasu z bliskimi. W 2019 odbiłam sobie lata podróżniczej suszy, przypomniało mi się co tak kocham w podróżach, apetyt na więcej wrócił ze zdwojoną siłą.
Z podróży solo nic w tym roku nie wyszło, ale nie mam o to żalu. W każdej podróży towarzyszyły mi osoby, które cenię, z którymi chcę i lubię spędzać czas. Chętnie śmignę jeszcze kiedyś solo, ale ten rok pokazał mi, że podróż w dobrze dobranym towarzystwie ma ogromnie dużo zalet, a głębsze rozmowy, które można rozciągnąć na kila dni większą wartość niż krótkie i często powierzchowne spotkania w hostelach.
Praca
Sporo wyzwań. Niektóre pojawiały się jak gromy z jasnego nieba i poddawały próbom moje opanowanie i umiejętność koncentracji. Stres związany z tymi wyzwaniami wypacałam później na siłowni i tylko dzięki temu nie oszalałam. Niektóre wyzwania stawiałam przed sobą sama, żeby pobudzić kreatywność, dowiedzieć się czegoś o sobie, urozmaicić rutynę. Tych wyzwań nadal mi mało i czas, którego teraz mam więcej, poświęcam głównie na nie.
Zrobiłam ogromny postęp w zarządzaniu sobą w czasie. Rok temu w grudniu byłam psychicznie i fizycznie wychłostana. Teraz jestem w znacznie lepszej kondycji, głównie dzięki temu, że zmieniłam system pracy na blokowy – 25×5 i usprawniłam kilka rzeczy. Nadal uważam, że mogłabym spędzać przed komputerem mniej czasu i sztywniej przestrzegać godzin pracy i jest to coś, na czym skoncentruję się w 2020.
Nadal sądzę też, że praca z domu jest lepsza niż praca w biurze – przynajmniej dla takich lubiących ludzi introwertyków.
Unormował się też mój plan dnia. Wstaję dość wcześnie (ale tylko jak się wyśpię, to jest zwykle między 7:00-8:00). Poświęcam czas na spokojne śniadanie i kawę – bardzo lubię te ciche chwile. Potem mam trening na siłowni i jest to stały, nienegocjowalny punkt dnia. Po powrocie siadam do pracy. Kończę zdecydowanie zbyt późno, bo w zasadzie dopiero jak idę spać. Mam jednak świadomość, że wynika to z braku stanowczego ustalenia godzin pracy, a nie z konieczności. Chociaż… mając własną firmę, lista zadań jest nieskończona, więc może jednak z konieczności.
Ciało
Zawsze podobały mi się wysportowane, SILNE sylwetki, szczególnie u kobiet, ale byłam przekonana, że aby tak wyglądać, trzeba się taką urodzić, a ja jestem skazana na skinny fat w najlepszym wypadku. Well, nope.
Siłownia
Na siłownię chodzę od wiosny 2016. Zaczynałam od robienia przypadkowych ćwiczeń na maszynach, które akurat wiedziałam jak obsługiwać. Nie dotykałam sztang, nie umiałam zrobić poprawnie przysiadu, nie wiedziałam też ile korzyści płynie z treningu siłowego. Jakieś efekty były, ale głównie związane z utratą wagi, a nie ze wzrostem siły czy uwydatnieniem mięśni. Teraz dźwigam 3, czasami 4 razy w tygodniu, a przez ostatnie pół roku współpracy z trenerem personalnym zrobiłam większy postęp niż przez rok ćwiczenia samej bez planu.
Nigdy wcześniej mój umysł nie był tak zsynchronizowany z moim ciałem, nie czułam się tak zdrowa, nie byłam tak silna jak teraz. Treningi dają mi mnóstwo radości, porządkują myśli, uspokajają i dają mnóstwo siły, też tej psychicznej. Nie muszę się zastanawiać czy iść na siłownię. Idę, bo LUBIĘ. Nie trenuję bo chcę schudnąć. Trenuję, bo chcę być silniejsza i jeszcze bardziej sprawna. Ta motywacja jest cudowna i trzymam kciuki za każdą osobę, która szuka własnej aktywności, aby tak się to u niej rozwinęło. Wiem, że bieganie, pływanie czy inne sporty by u mnie nie zadziałały (próbowałam). To właśnie element siłowy i obserwowanie własnego progresu tak mnie kręci. Plus zajebiście lubię te swoje coraz bardziej widoczne mięśnie i chcę więcej.
Pole dance
Od listopada trenuję też pole dance i złapałam na to gigantyczną zajawkę. Siniaki, obtarcia skóry i towarzyszący treningom ból w ogóle mnie nie zniechęcają. Latanie na rurce, pokonywanie swoich kolejnych barier, nauka kolejnych tricków za to motywuje. Nie wiem zupełnie jak mogłam kiedyś funkcjonować bez siłowni, bo treningi i obserwowanie efektów daje mi ogromnie dużo satysfakcji, a kiedy mam kilkudniowa przerwę od siłki, czuję się nieswojo.
Morsowanie
W tym roku zaczęłam także przygodę z morsowaniem. Zainspirował mnie do tego Wojtek, który z kąpieli w lodowatej wodzie wydaje się czerpać spore korzyści. Mnie przekonał fakt, że adaptacja do zimna aktywizuje układ krążenia i pomaga w regeneracji mięśni. Oraz przyczynia się do szybszego metabolizmu. I zupełnie szczerze – kręci mnie to, że mam na tyle silną psychikę, żeby wejść do wody, która ma 4 stopnie, nawet kiedy mózg i każda inna część mojego ciała próbuje mnie od tego pomysłu odwieść. Plus, po kąpieli w lodowatej wodzie wydziela się mnóstwo endorfin. Masz chujowy humor? Wejdź do jeziora w zimie, od razu Ci się poprawi.
Body positivity
W tym roku wykrystalizowało mi się także modne ostatnio pojęcie body positivity. Wbrew temu co promowane jest w social mediach, body positivity dla mnie nie oznacza akceptowania absolutnie wszystkiego co związane z własnym ciałem, np. niezdrowej nadwagi czy drobnych ale licznych zaniedbań zdrowotnych. Dla mnie jest to świadome słuchanie swojego organizmu i dbanie o niego przez dobre jedzenie, ruch, odpowiednią ilość snu, nie krępowanie siebie czymkolwiek tylko dlatego, bo tak się przyjęło. Jeśli coś negatywnie wpływa na moje zdrowie, to zmieniam to w miarę możliwości. Na przykład dietę, kosmetyki, nawyki. Jeśli czegoś zmienić nie mogę, to po prostu to akceptuję.
Bardzo zaprzyjaźniłam się z własnym ciałem w tym roku. Nie ukrywam, że wpływ na to miały prawie dwa tygodnie w Czarnogórze, kiedy swobodnie i bez krępacji hasałam nago po wyspie naturystów oraz poczucie własnej siły, które stale rośnie we mnie dzięki siłowni. Zarzuciłam także chodzenie w staniku. Zawsze mnie to denerwowało, nie było mi wygodnie mimo dobrze dobranych modeli, więc teraz stanik ubieram tylko na formalne sytuacje. Żyje się znacznie lepiej, a jeśli którejś mojej czytelniczce wydaje się, że prawdą jest iż stanik pozytywnie wpływa na jędrność piersi, to przykro mi, ale jesteś w błędzie. Tak jak nieużywane mięśnie i umiejętności zanikają, tak wiecznie podtrzymywany stanikiem biust o wiele szybciej traci sprężystość niż taki, który wzmocniony jest regularnym treningiem. Są różne biusty, różne potrzeby i doświadczenia – jeśli lubisz nosić stanik i Ci w nim wygodnie – świetnie.
Tatuaże
Kończąc ten temat, wspomnę jeszcze o dwóch tatuażach, które sobie w tym roku sprezentowałam. Pierwszy – od Bianki Szlachty, budzący skrajne zdziwienie albo dziki zachwyt wśród znajomych. Kocham go najmocniej, nie mógłby być bardziej mój. Drugi, wyczekany, baśniowy, łączący w sobie kilka ważnych dla mnie motywów, od Miss Pank. Jest możliwe, że prędzej czy później zrobię kolejny.
Rozwój osobisty
Największa satysfakcja to wygrana w konkursie Pix.House. Spośród kilkuset zdjęć, moje zostało wyróżnione podwójnie – wystawą i nagrodą pieniężną i rzeczową. Dało mi to ogrom motywacji do dalszej pracy. Niestety, motywacja to za mało, potrzeba też czasu na własne projekty. A tego mi zabrakło i szczerze nad tym ubolewam. Do poprawy w 2020.
Największa porażka to żenująco niska liczba przeczytanych książek. Mniej niż 10 (ale więcej niż 6). Dla porównania – kiedyś czytałam między 50-60 książek rocznie. Teraz mam ambicję dobić chociaż do 20.
Czuję zadowolenie z własnej determinacji. Jeśli coś w tym roku postanawiałam, to doprowadzałam do końca i zazwyczaj efekt przerastał moje założenia. Sesje kobiece rozchodziły mi się najczęściej w kilka godzin od otworzenia zapisów. Na liczbę innych sesji też nie mogę narzekać – cały czas miałam co robić.
Podczas pracy na sesjach indywidualnych z kobietami na różnych etapach życia, uświadomiłam sobie także, że to w tę stronę chcę zmierzać – portret, nagość zakryta, akt. Czuję w tym misję, wierzę w te sesje, wiem, że robią one mnóstwo dobrego. Hipokryzją byłoby jednak promowanie tego wśród innych kobiet z pominięciem samej siebie. Dlatego od kilku miesięcy regularnie sama staję przed obiektywem – nie tylko moim.
Związki i przyjaźnie
Jednym z priorytetów na ten rok było odbudowanie relacji z Wojtkiem. Poprzedni rok był, lekko mówiąc, tragiczny. Nie da się rozwijać związku, jeśli nie spędzasz z kimś w ogóle czasu i dochodzi do momentu, że jesteście tak od siebie oddaleni, że właściwie nie ma o czym rozmawiać, a tym co was łączy to myśl, że warto, mimo wszystko, o tą relację zawalczyć.
Bardzo chcieliśmy uniknąć starych błędów i w dużym stopniu nam się to udało. Było to o dziwo łatwiejsze niż myślałam – wystarczyło naprawdę poświęcać sobie trochę więcej czasu, zadawać więcej pytań, częściej wychodzić razem z domu, jeść razem posiłki, znaleźć wspólną zajawkę. Przełomem był wyjazd do Czarnogóry, kiedy z dala od internetu, natłoku pracy, klientów (Wojtek również jest przedsiębiorcą), mieliśmy czas aby przegadać pewne sprawy i przypomnieć sobie dlaczego jesteśmy razem. Jeśli jest jedna rzecz, którą miałabym komukolwiek poradzić, to aby pierw zadbać o swoje życie prywatne, a dopiero potem o całą resztę.
Dzięki temu, że większość moich znajomych działa w branży kreatywnej, wiele spotkań to okazje do owocnych brainstormingów, z których niemal zawsze wychodzę z poczuciem świetnie spędzonego czasu. Interesująca rozmowa na tematy związane z rozwojem, biznesem, finansami (lub siłownią :D) to rozrywka, którą umieszczam w top 3 na swojej osobistej skali. Kocham ludzi, z którymi można otwarcie i konkretnie porozmawiać na takie tematy.
W tym roku przeżyłam jednak kilka frustracji, kiedy znajomi nie-freelancerzy wykazywali absolutny brak zrozumienia dla mojej rzeczywistości. Nie mam pretensji o to, że ktoś ma inny pogląd niż ja. Jednak denerwuje mnie brak jakiejkolwiek chęci dostrzeżenia perspektywy innej niż własna.
Byłam na etacie, wiem jak to jest. Jestem na swoim, wiem jak to jest. I to co mogę powiedzieć po prawie dwóch latach freelanserstwa, to że na swoim, pracy jest o wiele więcej niż na etacie i bywa o wiele bardziej stresująca. Nie chcę tym stwierdzeniem nikomu umniejszać, ale kiedy bierzesz odpowiedzialność finansową, karną, wszelaką za każdą swoją decyzję (a decyzje podejmujesz TY, nie zespół czy manager), priorytety się nieco zmieniają. Jeśli dołożysz do tego fakt, że spora część zleceń przypada na weekendy i chcąc jechać do pracy w dobrej formie, nie chcesz imprez w piątek czy sobotę, to okazuje się, że niektóre relacje się rozluźniają.
Rozluźniają się także, kiedy z szacunku do siebie, innych klientów, własnego czasu włożonego w zdobywanie umiejętności nie chcesz pracować za darmo lub półdarmo. Rozmawiałam na ten temat z wieloma usługodawcami i obraz wspierania przedsiębiorczości w Polsce maluje się nieciekawie. Panuje dziwne przekonanie, że skoro zamieniłeś z kimś kilka zdań osiem lat temu, masz kogoś w znajomych na Facebooku lub mijaliście się na korytarzu w pracy, to tej osobie przysługuje zniżka, najlepiej na 50% wartości usługi. Well, nope. Te sytuacje uczyniły ze mnie skorpiona asertywności. Pierwsza odmowa ledwo przechodzi przez drżące usta, każda kolejna coraz łatwiej.
Powyższy akapit nie odzwierciedla jednak całego obrazu sytuacji. Jest też mnóstwo ludzi, którzy świadomie wspierają małych przedsiębiorców, freelanserów, rękodzielników. Zamiast kupować słabej jakości masówkę, wybierają rozwijające się marki – nawet jeśli oznacza to większy koszt. Udostępniają informacje o markach na swoich profilach w social mediach, nie próbują się targować na usługach. OGROMNIE szanuję taką postawę i sama tak robię, bo wiem ile wysiłku, pracy, stresu kosztuje prowadzenie własnej firmy. Bardzo doceniam też, kiedy znajomi lub obserwatorzy udostępniają moje treści, polecają mnie dalej, piszą spontaniczne recenzje na fan page’u, reagują na treści. W czasach kiedy dwa główne i potężne kanały docierania do klientów, Facebook i Instagram, tną zasięgi do granic absurdu, te działania są ogromnym wsparciem.
Jeśli jesteś przedsiębiorcą, to doskonale wiesz co mam na myśli. Jeśli nie prowadzisz własnego biznesu, a jesteś potencjalnym klientem, to zachęcam do refleksji na ten temat.
Plany na 2020
Mam ich całe mnóstwo, a ostatnie dni poświęcałam głównie na podzielenie ich na mniejsze etapy i umiejscowienie w czasie (nie jest to łatwe). Wiem już teraz, że 2020 będzie wyzwaniem, ale czuję się psychicznie i fizycznie gotowa aby działać i rozszerzać granice mojego imperium.
Co już mogę ujawnić, to że w pierwszym kwartale 2020 otwieram swój sklep z wydrukami. Znajdziesz w nim najpiękniejsze zdjęcia z moich podróży, zarówno górskie krajobrazy z Norwegii czy Dolomitów jak i miejskie kadry z Portugalii, Andaluzji czy Neapolu. Wydruki będą dostępne w różnych rozmiarach na sztosowym matowym papierze fotograficznym. Te wydruki to świetna alternatywa dla osób, które chcą nietuzinkowo ozdobić własne mieszkanie, a niekoniecznie mają ochotę kupować przekoloryzowane, pstrokate zdjęcia jakie zalewają teraz internet.
Instagram w tym roku wiedział o wszystkim pierwszy, także o smaczkach związanych z moim stylem życia. Tam też będę w pierwszej kolejności komunikować nowinki związane z blogiem i sklepem. Zaobserwuj i bądź na bieżąco.
A Tobie jak poukładał się ten rok? Co wyszło, co poległo, co odpuściłaś? Masz już plany na 2020 czy ich w ogóle nie robisz?