Wstajesz z łóżka niewyspana, później niż chciałaś. Widok sterty rzeczy na biurku, rozrzuconych ubrań na kanapie i talerzy w zlewie już na dzień dobry zniechęca do jakiejkolwiek aktywności. W dodatku orientujesz się, że skończyła ci się kawa lub produkty na śniadanie. Dzień rozpoczęty mocno chujowo, a tu jeszcze nie wiadomo w co ręce włożyć, tyle pracy. Odpalasz pocztę, sprawdzasz fejsa, w międzyczasie jesz cokolwiek co było w lodówce, jednocześnie próbujesz się ubrać, odpisać na wiadomości, nagle południe, a ty masz wrażenie, że absolutnie nic nie zrobiłaś i będzie tylko gorzej.
Czy ten scenariusz brzmi znajomo? Czy taki masz w głowie obraz pracy z domu?
Przerabiałam to wiele razy, szczególnie kiedy jeszcze pracowałam na etacie i weekendy to były jedyne dni, które mogłam poświęcać rozwijaniu własnej działalności. Często kończyło ledwie tkniętą listą zadań i narastającym poczuciem frustracji. Nawet myślałam wtedy, że jestem po prostu leniem. A robiłam kilka błędów, które musiały kończyć się takim scenariuszem. W tym wpisie dowiesz się, jak zorganizować pracę z domu dzięki wdrożeniu kilku prostych nawyków.
Jeśli jeszcze tego nie wiesz lub jesteś tu pierwszy raz, to się przedstawię. Od prawie dwóch lat jestem na swoim, porzuciłam korporację dla fotografii i od tego czasu życie stało się lepsze (chociaż pełne wyzwań). Moje zdjęcia ślubne zobaczysz tutaj i na Instagramie.
Poniedziałek zaczyna się w niedzielę
Poniedziałek zaczyna się już w niedzielę, tak samo jak wtorek jest żniwem poniedziałku. Kluczem dobrego zarządzania sobą w czasie pracując z domu, przynajmniej dla mnie, jest przygotowanie się na nadchodzący dzień z wyprzedzeniem. Zawsze po skończonej pracy zostawiam biurko w takim stanie, żeby mi się chciało przed nim siedzieć kolejnego dnia. Nie mam tu na myśli gruntownego sprzątania, ale ułożenie papierów w stos, poskładanie długopisów, podpięcie telefonu do ładowania, wyniesienie do zmywarki brudnych naczyń. Jak wstaję rano, to nie chcę żeby bałagan odbierał mi chęci do działania.
Dzień wcześniej spisuję też priorytety, sprawdzam kalendarz i planuję dzień. Zwykle ograniczam się do trzech głównych zadań i kilku mniejszych, które mogę zrobić szybko. W przypadku czasochłonnych, wieloetapowych zadań, rozbijam je na mniejsze kawałki. Dla przykładu: „obrobić ślub” to gigantyczne zadanie, które zajmuje kilkadziesiąt godzin intensywnej pracy. Jest oczywistym, że nie skończę go ani w jeden dzień, ani nawet w kilka. Dlatego zamiast pisać na liście zadań coś tak dużego i zniechęcającego, piszę „wstępna selekcja trzech folderów // 25x5x4” (folderów, czyli kart pamięci, których zwykle ze ślubu przywożę 6-8). Czy zawsze jednak robię selekcję trzech folderów, nawet jak wyskakują mi inne, niespodziewane zadania? Co to znaczy 25x5x4? O tym za moment.
Pilnuję też, aby między 22:00 a 23:00 leżeć w łóżku. Czas przed spaniem poświęcam na czytanie i rozmowy z W. To świetnie relaksuje, wycisza umysł i pozwala odpocząć oczom od szkodliwego światła niebieskiego. Zasypia się lepiej, a co za tym idzie, łatwiej jest mi wstać następnego dnia. Pobudka o tej godzinie, o której się zaplanowało daje poczucie kontroli nad sytuacją i dobrze nastraja na nadchodzący dzień.
Nowy dzień zaczynam w koronie na głowie jeśli się do niego odpowiednio przygotuję i wiem CO mam tego dnia robić. Jeśli z różnych przyczyn nie ogarnę wcześniej priorytetów lub czystego biurka, zdarza mi się, że dzień się nieprzyjemnie rozwleka, a ja mam poczucie, że nic wartościowego nie zrobiłam. Do tego jednak też wrócę, gdyż dzień można zacząć nawet wieczorem.
Multitasking a praca z domu
Pamiętam jak przygotowywałam się do rekrutacji do swojej pierwszej „poważnej” pracy, na etacie, w super nowoczesnej korporacji. Czułam się wtedy dorosła i odpowiedzialna, przeczytałam mnóstwo artykułów jak być świetnym pracownikiem, jak dobrze wypaść na rozmowie rekrutacyjnej i….. dostałam tę pracę, wypadłam świetnie, a nawet pociągnęłam temat do tego stopnia, że przygotowywałam innych do rozmów rekrutacyjnych, pisałam im CV i listy motywacyjne.To był dobry biznes, ale szybko mi się znudził bo był dramatycznie przewidywalny.
Słowem, które pojawiało się wtedy w popularnych artykułach o zatrudnieniu było magiczne „multitasking”. Słowo obiecujące szczytową efektywność i zorganizowanie. Słowo zbierające w jedno takie umiejętności jak koncentracja, podzielność uwagi, umiejętność pracy pod presją czasu nad wieloma zagadnieniami na raz. Kto by tak nie chciał?
Ja chciałam i przez wiele lat właśnie tak próbowałam pracować. W jednej pracy, w kolejnej, wszędzie multitasking. Jedyne co mnie zastanawiało, to dlaczego nagle łapię się na tym, że nie pamiętam kompletnie (ale tak kompletnie, jakby mi ktoś dodał do kawy pigułkę gwałtu), co ja przed momentem robiłam. Albo jak to możliwe, że w mailu od kolegi czy koleżanki z pracy brakuje interpunkcji, ortografia jakaś dziwna i w zasadzie to nie wiadomo co autor ode mnie chce. Albo kiedy na audio konferencji pada pytanie, a nikt za bardzo nie wie jak na nie odpowiedzieć. Albo raczej – nikt za bardzo nie wie jakie było pytanie. Multitasking.
Wiesz, że twój mózg potrzebuje około dziesięć minut aby wrócić do przerwanego toku myślenia? Co zatem się dzieje, kiedy pracujesz nad raportem, mailem lub artykułem i po 7 minutach ktoś Ci przerywa, ogarniasz tę sprawę, wracasz do swojego zadania ale potrzebujesz 10 minut aby się do niego ponownie wdrożyć, po 15 minutach coś innego odciąga twoją uwagę, odrywasz się i tak w kółko? Oznacz to, że poświęcając cały dzień na jakieś zadanie, uważnie pracowałaś nad nim kilka, kilkanaście minut. Jaka może być jakość pracy, której poświęciło się tak mało czasu? Myślę, że dobrze wiesz. Multitasking przyzwyczaja mózg do ciągłych bodźców i negatywnie wpływa na umiejętność dłuższej koncentracji, a ta jest kluczowa w dostarczaniu jakościowych wyników.
Prowadząc własną firmę z ulgą porzuciłam multitasking i przeszłam na stary, dobry monotasking. W końcu mam poczucie, że wiem gdzie jest mój mózg kiedy go potrzebuję. Początki powrotu do uważnej koncentracji na jednym zadaniu nie były łatwe, ale trud włożony w wypracowanie nowych nawyków się opłacił. Rezultaty przeszły moje oczekiwania. W kolejnym akapicie powiem Ci jak wypracować w sobie umiejętność skupienia, a tym samym polepszenia własnych wyników.
Powstaje coraz więcej artykułów w oparciu o badania, które jednoznacznie udowadniają, że multitasking to nowoczesny mit i jednocześnie droga do bycia wiecznie rozproszonym i nieuważnym. Trzymam mocno kciuki aby ta wiedza w końcu dotarła do rekruterów i aby przestali wymagać od ludzi czegoś co jest niemożliwe.
Pomidor !
Nawet nie wiedziałam, że metoda zarządzania sobą w czasie, którą stosuję w pracy z domu ma jakąś nazwę. A ma – Pomodoro. Jest banalnie prosta, a działa.
Siadam do zadania, które jest na ten dzień priorytetem i włączam minutnik. Taki najzwyklejszy, w telefonie. Nastawiam go na 25 minut i przez ten czas w pełnym skupieniu robię tylko tą jedną rzecz, na przykład selekcję zdjęć. Przez te 25 minut nie sprawdzam niczego w internecie, nie odbieram telefonów, nie odpisuje na wiadomości, nie rozmawiam z domownikami, po prostu mnie NIE MA. Nie jestem w stanie opisać jak cudownie jest trwać w nienaruszonym skupieniu, robić co się zaplanowało i widzieć efekty. Ten czas bez przeszkadzajek, kiedy jestem tylko ja i dana czynność jest jak medytacja. Towarzyszy temu przejrzystość myśli, wena, lekkość i wynikające z tychże dobre samopoczucie.
Po skończonych 25 minutach pracy mam 5 minut przerwy. Wtedy mogę odpisać na krótką wiadomość, skoczyć do łazienki czy po kawę. Nie robię żadnych rzeczy, które zajęłyby mi dłużej niż 5 minut. Po przerwie siadam do kolejnego 25-minutowego bloku.
Dzięki tej metodzie skróciłam czas oddawania zdjęć ślubnych z dwóch miesięcy do miesiąca (czasami miesiąca z delikatnym hakiem). Zamiast siedzieć nad postem tydzień, siedzę dwa lub trzy dni. Mimo większej ilości pracy w zeszłym roku, spędziłam w podróży znacznie więcej dni niż rok wcześniej, kiedy pracy miałam mniej. Magia? Raczej skoncentrowany mózg.
Chcę tutaj wrócić do wcześniejszego akapitu, gdzie pisałam o ustalaniu priorytetów dzień wcześniej na przykładzie selekcji zdjęć. Ukończenie selekcji dwóch czy trzech folderów to czasami zbyt wiele jak na jeden dzień (w ramach ciekawostki, jedne folder to między 600-800 zdjęć). Dlatego na mojej liście zapisuję częściej „25x5x3 selekcja” niż „skończyć folder XYZ”. Oznacza to, że na tą konkretną selekcję (czy inne zdanie) poświęcę dokładnie tyle czasu: 25 minut, 5 przerwy, i tak dalej, a nie że będę siedzieć nad tym dopóki nie skończę. Wyrażenia „skończyć” stosuję dopiero kiedy jestem na finiszu pracy i wiem, że nie zajmie mi już wiele czasu.
Niby nic, a psychologicznie działa świetnie. Zamiast fiksować się na jednej rzeczy, mogę spokojnie zrobić postęp w kilku. Wcześniej zbyt mocno skupiałam się na kończeniu danego zadania, nawet jak realistycznie patrząc było zbyt duże, żeby je ugryźć na raz. Niemożność doprowadzenia czegoś od razu do końca mnie frustrowała. Teraz nie mam tego problemu.
Być może ta metoda brzmi banalnie, ale jestem pewna, że jeśli jej spróbujesz, twoja produktywność wyleci w kosmos. Tylko porządnie – jak 25 minut BEZ internetu i telefonu, to BEZ. Inaczej to nie ma żadnego sensu.
Bloki, blokowiska w pracy z domu
A tak naprawdę, to tylko bloki. W trakcie selekcji nie odpisuję na maile, a kiedy przygotowuję dokumenty dla księgowego, to nie szukam idealnych kolorów w Lightroomie. Grupowanie podobnych zadań w bloki bardzo ułatwia pracę i ją przyspiesza.
Maile grupuję z administracją i księgowością. Research do wpisów na blog grupuję z przeglądaniem zdjęć z wyjazdu, ponieważ przypominają mi o czym chciałam napisać i co miałam sprawdzić. Obróbkę grupuję według światła: np. przygotowania do ślubu obrabiam w jednym cyklu, imprezę w kolejnym. Pakowanie pudełek z odbitkami dla klientów też grupuję – lepiej jest spakować od razu trzy paczki, niż codziennie poświęcać godzinę na jedną. Nie zawsze grupowanie zadań jest możliwe, ale staram się tak robić kiedy tylko mogę.
O 16:00 dzień się nie kończy
Załóżmy jednak, że coś poszło nie tak – zdarza się nawet w pracy z domu. Jest popołudnie, dzień rozwalony, masz poczucie postępującej porażki. W końcu jak ogarniać, to od rana, jak cokolwiek robić, to perfekcyjnie.
No właśnie nie. Długo zajęło mi przetrawienie, że zrobione NAPRAWDĘ jest lepsze od nieistniejącego idealnego. Nawet jeśli zaczniesz robić coś dopiero po południu lub wieczorem, jeśli zrobisz tylko część lub tylko zaczniesz, to już jest postęp.
Miał być post na blogu, ale wena nie przyszła? Zacznij szkicować główne punkty, jutro będzie ci łatwiej wrócić do tematu. Chciałaś iść na trening przed pracą, ale zaspałaś? Idź nawet na 30 minut wieczorem. Czujesz pustkę w głowie i niechęć mimo wszystko? Może się po prostu przemęczyłaś i najlepsze co możesz dla siebie (i swojej przyszłej produktywności) zrobić, to spacer lub wieczór z książką.
Dzień rozpoczęty niezbyt fajnie zawsze można przenieść na właściwe tory i zakończyć go tak, żeby kolejny był lepszy. Naprawdę poranek nie musi determinować całego dnia.
Miejsce pracy, nie bieganiny
Jeśli wiem, że muszę zapakować zdjęcia do wysyłki, przygotowuję sobie do tego miejsce. Rozkładam płótno na blat stołu. Przynoszę drewniane pudełka, nożyczki, wstążki, wizytówki, papier pakowny, itp. Absolutnie wszytko zbieram w jednym miejscu, żebym nie musiała się odrywać i czegoś szukać jak już zacznę.
To samo dotyczy przygotowania przestrzeni w komputerze. Kiedy wysyłam faktury do księgowego, zapisuję je w konkretnym folderze, nadaję nazwy, pakuję w plik, wysyłam w jednym mailu. Siadając do obróbki, zgrywam zdjęcia, robię kopie zapasowe, nazywam foldery według ustalonego wcześniej klucza i dokładnie wiem gdzie co jest.
Chaos jest spoko w mitologii (i podróży :D), nie w pracy.
Platforma do zarządzania swoim imperium
Trello. Kocham to narzędzie za to, że jest jednocześnie proste i rozbudowane oraz namacalnie pokazuje progres. Odklikiwanie zrobionych zadań działa na mnie jak tłusty stek na psa – jaram się i leci mi ślina.
W Trello zapisuję wszystkie pomysły i pozwalam im tam leżakować. Niektóre nie przechodzą pozytywnie ponownej weryfikacji i bez żalu je usuwam. Te, które zostają, rozbijam na mniejsze etapy, nadaję ramy czasowe i mam pewność, że dzięki temu o nich nie zapomnę kiedy wpadnę w wir codziennych obowiązków.
Polecam bardzo dzielić Trello z kimś zaufanym i się wzajemnie motywować. Ja dzielę swoją miesięczną platformę z osobą, z którą UWIELBIAM knuć plany zawładnięcia światem, a obserwowanie jak skreślamy kolejne punkty z listy działa ogromnie motywująco. Ważne, aby osoba, z którą dzielisz Trello była wspierająca, a nie demotywująca. Niezdrowa rywalizacja, docinki lub przechwałki nie są optymalnym środowiskiem do wzrostu.
Wybiórcza ślepota – game changer organizowania się w pracy z domu
Chciałabym bardzo móc napisać, że dedykuję ten akapit wszystkim po równo, ale dedykuję go głownie kobietom. Zbyt wiele razy słyszałam z ust naprawdę fajnych kobiet, że pracując z domu czują POWINNOŚĆ lub POTRZEBĘ sprzątania, gotowania, ogarniania obowiązków domowych. Przysięgam, ani raz ten problem nie pojawił się w rozmowach z mężczyznami-freelancerami.
Kobiety mają tendencję do wymagania od siebie, że zrobią wszystko: ogarną długą na sześć kilometrów listę zadań, zrobią pranie, ugotują obiad, pozmywają gary, ogarną dzieciaki jeśli je mają. I jeszcze pójdą na siłownię i znajdą czas na samorozwój. No kurde, tak się nie da. Teraz to wiem, chociaż przez naprawdę kosmicznie długi czas też tego wszystkiego od siebie wymagałam.
Możliwe, że spadną na mnie baty za to co napiszę, ale muszę.
Najczęściej te wszystkie wymienione wyżej obowiązki domowe kobiety same na siebie nakładają. Wynika to często z wychowania i wzorców, których jeszcze nie przepracowały lub, mylnego przekonania, że same zrobią wszystko najlepiej. Najlepiej wytrą blaty, najlepiej wymyją podłogę, najlepiej poukładają naczynia w szafce, a jak będzie inaczej, to dramat. Wyobraź sobie, że ktoś ciągle cię strofuje, poprawia po tobie, dajcie ci do zrozumienia, że to co robisz jest słabej jakości. Pierwszy, piąty, dziesiąty raz będziesz próbować, jedenasty raz machniesz ręką i zadanie olejesz, bo ileż można próbować i ciągle nie spełniać czyichś oczekiwań. Niech sobie sam robi, skoro jest taki mądry, nie? Zastanów się czy nie robisz tego swojemu mężczyźnie lub dzieciom i czy nie jest to jeden z powodów twojego przepracowania. Poza tym, jak myślisz, co będziesz za rok wspominać: jak myłaś te gary czy jak robiłaś owocny brainstorming z koleżanką po fachu lub podliczałaś imponujące wyniki finansowe własnej firmy?
Mimo, że kocham porządek to wykształciłam w sobie umiejętność wybiórczej ślepoty i bardzo to polecam. Brudne gary poczekają aż skończę robić to, co jest faktycznie ważne. Jeśli coś mnie super drażni, to ogarniam to szybko w 5 minut przerwy między blokami skupienia. Oczy odpoczywają, ja się ruszam, same plusy.
’Nie i chuj’ – złota maksyma pracy z domu
Jeśli kolejny raz bliscy próbują ingerować w czas pracy, nie rozumieją, że praca z domu to nadal PRACA i nie trafia do nich dyplomatyczne tłumaczenie, warto posłużyć się tym zwrotem. ’Nie i chuj’ szybko załatwia wiele próśb, których nie masz czasu bądź ochoty spełniać. Co więcej, często jest gwarantem że osoba, do której ten zwrot zaadresujesz, więcej nie będzie ci zawracać głowy. ;)
A tak zupełnie serio, sama nie rozumiałam, że pracując z domu jest się naprawdę zajętym i nie można w międzyczasie wynieść śmieci, skoczyć do sklepu czy ugotować posiłku. Wojtek potwierdzi – trochę mu niestety dawno temu przeszkadzałam. Teraz wiem jak to jest i mogę powiedzieć jedynie, że szczególnie prowadząc własną firmę, pracy jest dużo i fakt przebywania w domu magicznie tej ilości nie pomniejsza.
Jeśli mieszkałabym z kimś, kto nie rozumie że praca z domu to normalna praca wymagająca skupienia, myślę, że prosiłabym domowników aby traktowali mnie jakby mnie nie było. Jeśli nadal ktoś natrętnie próbowałby mi przeszkadzać, nie miałabym skrupułów aby z uśmiechem odpowiedzieć „nie i chuj” i zamknąć drzwi.
Ps. To jest zdrowy egoizm i szacunek do siebie, nie chamstwo.
Praca z domu – analiza własnego workflow
Niełatwo jest krytycznie spojrzeć na siebie i przyznać się, że pewne czynności robi się nieefektywnie. Pracując z domu praktycznie nie ma okazji do podpatrzenia skutecznych rozwiązań od innych osób. O feedback trzeba się samemu postarać, a przecież korzyści ze szczerego przeanalizowania własnej produktywności znacznie przewyższają wysiłek włożony w zmianę stylu pracy czy wykreowanie nowych nawyków.
Jak to konkretnie wyglądało u mnie? Zauważyłam, że spędzałam przed komputerem stanowczo zbyt dużo czasu. Czułam się jak nabita w butelkę – rzuciłam korpo, żeby nie siedzieć tyle przed komputerem, a siedziałam więcej. Coś poszło nie tak. W pierwszej kolejności porozmawiałam z kilkoma zaufanymi osobami z branży i dowiedziałam się jak oni pracują. Następnie wdrożyłam kilka zmian. Jasne, musiałam się do nich przyzwyczaić i na początku było dziwnie, ale było warto. Zmieniłam styl selekcji zdjęć, ujednoliciłam i pogrupowałam własne presety, stworzyłam kilka szablonów odpowiedzi na najczęściej pojawiające się pytania, poprawiłam stronę internetową, aby była bardziej czytelna dla potencjalnego klienta. Stworzyłam też dokładniejsze „procedury”.
Z czasów korporacyjnych, procedury kojarzyły mi się z bezsensownym zbiorem reguł, które tylko spowalniają podejmowanie decyzji. To prawda w wielu przypadkach. Odkąd mam własne procedury wynikające z doświadczenia, oszczędzają mi mnóstwo stresu i czasu. Przykładowo, mam procedurę zabezpieczania plików po zleceniu. Robię to od razu i w sposób, jaki działa dla mnie najlepiej. Dzięki temu nie muszę się zastanawiać czy przypadkiem nie usunęłam jakichś plików, na którym dysku one są, w którym katalogu w Lightroomie.
Postępuję też według procedury podpisując umowy na usługi fotograficzne, co w wielkim skrócie oznacza, że nie wejdę we współpracę, dopóki nie będę do niej na sto procent przekonana. Brzmi to może jak rocket science, a sprowadza się do tego, że po prostu dokładnie wiem jak krok po kroku mam postępować, aby z jednej strony, dostarczyć klientowi możliwie najwyższą jakość i sposób obsługi, z drugiej strony oszczędzić sobie stresu i potencjalnych problemów.
W zdrowym ciele, duża moc
Co ma ruch i dieta do pracy z domu? Więcej niż myślisz, więcej niż mi się kiedyś wydawało. Długie siedzenie przed komputerem, nawet na najbardziej ergonomicznym krześle nie jest korzystne dla kręgosłupa, mięśni, układu krążenia i w ogóle niczego (wagi też). Jestem w dobrej kondycji i chce mi się pracować, bo o siebie dbam. Trzy razy w tygodniu daję sobie porządny wycisk na siłowni, dodatkowo trenuję pole dance i chodzę niemal wszędzie pieszo. Do auta wsiadam jedynie jak mam do zrobienia większe zakupy. Ruch i aktywność dają mi KOSMICZNE pokłady energii, cudowną przejrzystość myśli i dobry humor.
Jestem pewna, że gdybym nie prowadziła tak aktywnego stylu życia, moja kreatywność i motywacja do pracy z domu byłyby na dramatycznie niższym poziomie. Rok temu, kiedy moja rutyna pracy z domu nie była jeszcze ustabilizowana i te wszystkie rzeczy o których dzisiaj piszę były dla mnie nowością lub niewiadomą, na kilka miesięcy odpuściłam siłownię bo wydawało mi się, że nie mam na nią czasu. Skutki były katastrofalne. Oprócz tego, że przybyło mi kilka kilogramów, to straciłam sporo siły w mięśniach, miewałam bóle pleców, a popołudniami byłam już tak „nieświeża”, że praca to była mordęga. Dieta też ma tutaj znaczenie.
Jem cztery posiłki dziennie o w miarę regularnych porach. Pracując z domu mam możliwość aby o to zadbać i korzystam z tego przywileju. Jem zdrowo. Jeszcze dwa lata temu jadłam prawie same śmieci (co dało się szybko zrobić albo było już gotowe) i wyglądałam o niebo gorzej. Teraz kupuję produkty nieprzetworzone i serio zwracam uwagę na to, co jem. Organizm wycieńczony, niezadbany, jadący na oparach nie ma szans efektywnie funkcjonować czy to w biurze czy w domu.
Ciekawostka: cukier działa na mnie źle. Kilkanaście minut po zjedzeniu czegoś słodkiego mam taki zjazd energii, że mogłabym zasnąć na stojąco. Trudniej mi się też skupić. Dlatego praktycznie nie jem cukru (w postaci batonów, słodkich czekolad, drożdżówek), a jak mam ochotę na coś słodkiego to biorę owoce (maliny, jeżyny, borówki, daktyle – kocham) lub keto słodycze. Keto słodycze to wynalazek Wojtka, który aktualnie żywi się według zasad diety ketogenicznej, a ja czasami podbieram od niego inspiracje na słodkie, ale bez cukru. Czemu o tym piszę w poście o organizowaniu się w pracy z domu? Bo może masz zjazdy energii i poczucie „zamglonego mózgu” i nie wiesz skąd to się bierze. A odpowiedź może być prosta – warto sprawdzić czy to nie skutek nieodpowiedniej diety.
Odpoczynek i regeneracja są równie ważne co ruch i jedzenie. Ja odpoczywam głównie w ruchu. Kiedy jestem turbo zmęczona, to zdarza mi się po prostu leżeć i nic nie robić. Zdaję sobie sprawę, że to jest ogromny przywilej i prawdopodobnie osoby mające dzieci trochę mi teraz zazdroszczą. Odpoczynek jest jednak KONIECZNY jeśli chcemy mieć siłę na budowanie własnego imperium, czy to z domu czy z biura.
Praca z domu – jak się zorganizować – podsumowanie
Kiedy zaczynałam pracować z domu prawie dwa lata temu, nie byłam nawet w połowie tak zorganizowana jak teraz. Te wskazówki, które tutaj wypisałam mogą się wydawać oczywiste, banalne wręcz, ale to właśnie dzięki nim ogarniam swoje podwórko i, odpukać, nie miałam jeszcze żadnych większych problemów.
Co ja poradziłabym młodszej sobie, to żeby szybciej nauczyć się odmawiać, olać multitasking i pracować nad umiejętnością długiej koncentracji nad jednym zadaniem. I że gary w zlewie naprawdę nie są śmiertelnym zagrożeniem, ujmą, ani symbolem mojej porażki czy wartości jako kobiety. Oraz, że dobra organizacja pracy w domu nie jest równoznaczna z byciem Zosią Samosią, warto czasem zasięgnąć u kogoś porady czy pomocy.
Jak to u Ciebie wygląda? Pracujesz z domu? Prowadzisz własną działalność? Jak się organizujesz?