Prawdopodobnie jak większość ludzi na całym świecie, ja TAKŻE poczyniłam pewne postanowienia noworoczne: co najmniej jedno zdjęcie dziennie, czyli Projekt 365.
Tak jak w zeszłym roku (i poprzednim, i poprzednim) mam ambitny plan częściej odwiedzać siłownię (i nawet na niej coś poćwiczyć!) i nauczyć się LUBIĆ gotować. Już teraz – a minęło dopiero niecałe dwa tygodnie – wiem, że te dwa postanowienia będą mnie kosztowały dużo samozaparcia i dyscypliny, bo na siłowni byłam tylko raz (mimo, że lubię, po prostu mi się nie chce wyjść), a prawie codziennie uprawiałam miękki terror w stosunku do swojego chłopaka, który akurat gotować lubi. I gotował. :-D
Podjęłam się jednak jeszcze jednego zadania. No właśnie – to jest zadanie, a nawet projekt, a nie postanowienie. Nie chodzi tu o enigmatyczne „jeść zdrowo”, a o konkretny plan działania.
Co to jest Projekt 365?
Zasada jest jedna i bardzo prosta: robić co najmniej jedno zdjęcie każdego dnia. Bez względu na pogodę, samopoczucie, nieplanowane nadgodziny, chorobę i wszystkie inne wypadki i wymówki jakie tylko chcesz. W skrócie: robić zdjęcia codziennie, pomimo wszystko. Chociaż minęły dopiero niecałe dwa tygodnie, intuicja mówi mi, że doprowadzę ten projekt do końca.
Czego nauczył mnie tydzień z Projektem 365?
Biorąc pod uwagę, że rok ma 52 tygodnie, możesz pomyśleć, że podsumowanie jednego tygodnia (no, prawie dwóch), jest nieco na wyrost. Ale to właśnie teraz, kiedy to wyzwanie jest jeszcze relatywnie nowe, dostrzegam z całą wyrazistością, jakie przynosi mi korzyści.
Projekt 365: Weź ten aparat!
Moja motywacja do robienia zdjęć utrzymywała się jak dotąd na całkiem wysokim poziomie. Zaliczyłam może dwa, trzy dni, kiedy w Poznaniu hulał przeraźliwy mróz i nie miałam ochoty wunurzać nosa z mieszkania w pogoni za ciekawym kadrem. W domu, jak to w domu, nic nie wydawało mi się ciekawe.
Mając w głowie myśl, że muszę ten projekt doprowadzić do końca, wzięłąm aparat i zrobiłąm kilka absolutnie przypadkowych zdjęć czegokolwiek we własnym pokoju.
I co?
I pomysły nagle zaczęły mnożyć się w mojej głowie, że ledwo mogłam nadążyć za sobą. Zawsze chciałam ogarnąć, tak porządnie, o co chodzi w zależności między przysłoną a głębią ostrości, bo do tej pory robiłam to bardzo intuicyjnie. Chciałam też pobawić się z malowaniem światłem, ale nigdy mi się wystarczająco nie chciało, żeby faktycznie to zrobić. Wykorzystałam też kaktusa do zdjęć „portretowych”, bo był bardziej cierpliwy i entuzjastyczny, niż Wojtek. Dzieł sztuki z tych zdjęć nie ma, ale co się nauczyłam, to moje.
Wniosek: Pierwszy krok jest decydujący. Nie ma sensu czekać aż muza zapuka do drzwi i spłynie na nas złoto oświecenia. Wszystko zależy dosłownie od kilku sekund, kiedy zaczynamy coś robić: w moim przypadku to wzięcie aparatatu, u kogoś innego może to być odpalenie worda i napisanie pierwszych kilku zdań.
Projekt 365: Wizja zdjęcia
Mogę sobie hodować wizję zdjęcia w swojej głowie, a paradoksalnie, to nieplanowane, zrobione spontanicznie wyjdzie mi lepiej. Już nie liczę ile razy miałam pomysł na TO wyjątkowe zdjęcie, które po zrobieniu wyglądało jakoś tak… do bani. Za to inne, których nie planowałam, których pomysł urodził się już w trakcie robienia zdjęć, wychodziły o niebo lepiej.
Wniosek: Na wszystko potrzeba czasu. Fajnie mieć wstępny pomsył na zdjęcie, ale jeszcze lepiej mieć czas, żeby pozwolić tym pomysłom dojrzeć i ewoluować. Na szybko ja zdjęć robić nie potrafię.
Projekt 365: Trenuj oko jak inne mięśnie
Po pierwsze, zapisuję się na face fitness, bo pod lewym okiem coś bardziej mi widać zmarszczki niż pod prawym. Ciekawe dlaczego. ;/
Po drugie, w pierwszy dzień wyzwania prawie nie miałam pomysłów. Nic nie wydawało się wystadczająco ciekawe, żeby to uwiecznić na zdjęciu.
Kiedy podróżuję, sprawa jest prosta. Nie znam okolicy i patrzę na wszystko z całkowitą świeżością. Łatwo jest wtedy znaleźć ciekawe motywy. W Poznaniu zaś, mieście, w którym mieszkam już ósmy rok, zdążyłam się już napatrzeć.
Na początku wyzwania trudno mi było znaleźć cokolwiek ciekawego, czemu chciałabym zrobić zdjęcie. W dziewiąty dzień wyzwania, planowałam iść na dwugodzinny spacer foto, a skończyło się na ponad pięciogodzinnej włóczędze po dzielnicach, w których dawno mnie nie było. Niemal wszystko wydawało mi się ciekawe i bardzo długo byłam „in the zone”, czyli takim kreatywnym ciągu, kiedy pomysły wpadają do głowy jak szalone.
Wniosek: Ćwiczenie czyni mistrza – nie ma chyba bardziej trafnego przysłowia. Byłam kiedyś na kursie, gdzie pani prowadząca powiedziała, że można stać się naprawdę dobrym w dowolnie wybranej dzienie, jeżeli spędzimy co najmniej 10 tysięcy godzin robiąc daną czynność. O ile 10 tysięcy godzin to całkiem sporo, to fajne jest poczucie, że to gdzie zajdę, zależy ode mnie.
Projekt 365: Turystka we własnym mieście
Ten punkt wynika bezpośrednio z powyższego. Przeprowadziłam się do Poznania już osiem lat temu i od dawna przestałam zauważać i doceniać atmosferę i pięno tego miasta.
Żeby wyrobić ze zdjęciami do projektu 365, byłam w pewnym sensie zmuszona, żeby wyjść z mieszkania i odświeżyć sobie lubiane, ale dawno zapomniane miejsca. Dzięki temu, w samym zeszłym tygodniu odwiedziłam więcej miejsc w Poznaniu niż, na przykład, przez cały listopad 2015. Zupełnie nieplanowaną i niespodziewaną korzyścią z projektu 365 jest to, że wracają mi pozytywne uczucia do Poznania po dobrych trzech latach względnej obojętności. Całkiem przypadkiem odkryłam też nowe knajpki i kafejki, o których istnieniu nie miałąm pojęcia.
Wniosek: Nie spodziewałam się, że „podróżowanie” tak bardzo lokalne, bo po własnym mieście, może przynieść mi tyle nowych mikro-odkryć, które sprawiają, że po prostu fajniej mi się tutaj żyje.
Projekt 365: Patrz mi się w oczy!
W zeszłą sobotę byłam na manifestacji anty-rządowej. Po pierwsze, też nie podoba mi się, co się ostatnio w Polsce dzieje. Po drugie, każda okazja jest dobra, że wyciągnąć aparat. Kiedy lawirowałam w gęstym tłumie protestujących, moją uwagę przykuł własnoręcznie zrobiony banner, trzymany przez całkiem sympatycznie wyglądającego starszego pana.
Spojrzałam na właściciela transparentu i się nieznacznie uśmiechnęłam, po czym zrobiłam zdjęcie samego transparentu. Starszy pan, widząc to, podszedł do mnie i zagadał. Przyszedł sam, bo jego kolega zaniemógł nagle i się nie zjawił. A pan chciałby mieć zrobione zdjęcie z manifestacji jak trzyma swój własny transparent. Jak ktoś prosi o zdjęcie, to nigdy nie odmawiam, więc wziełam od pana jego dość wysłużony telefon i zrobiłam zdjęcie na tle manifestującego tłumu i powiewających flag Polski i Unii Europejskiej. Pan wyraził zadowolenie, na co ja zapytałam, czy mogę zrobić mu zdjęcie włąsnym aparatem. Tutaj oczy pana wyraźnie się zaświeciły, bo konspiracyjnym tonem zapytał, czy jestem z jakiegoś „serwisu” i czy gdzieś to opublikuję. Odpowiedziałam, że z serwisu to może nie jestem, ale na bloga zdjęcie bym chciała wrzucić, jeżeli się zgodzi. Pan, wyraźnie zadowolny, przytaknął i mi zapozował.
Najlepsze w tym wszysystkim jest to, że na zdjęciu ma raczej groźną minę, a kiedy ze sobą gawędziliśmy, to nie przestwał się uśmiechać.
Wniosek: Nigdy nie wiesz, kogo poznasz robiąc zdjęcia.
Projekt 365: Nieważne, jaki masz aparat – największa ściema na świecie
To największa ściema ever. Na internecie znajdziesz mnóstwo poradników jak robić udane, wyjątkowe, świetne zdjęcia nie mając dobrego aparatu. Zupełnie nie wiem, kto ma interes w tym, żeby tak wodzić ludzi na nos. Tak naprawdę to ciężko jest zrobić dobre zdjęcie nie mając przynajmniej przyzwoitego sprzętu.
Zanim dostałam swój pierwszy aparat (cyfrówka, Sony DSC H-7) kiedy miałam jakieś 17 lat, pojęcie fotografii nawet nie istniało w moim umyśle. Robiłam jakieś tam foty na wycieczkach i wyjazdach, ale głównie dlatego, że chciałam mieć potem pamiątki. Nie robiłam zdjęć, dla robienia zdjęć (jak to się zdarza teraz).
Pierwszy raz pomysł, żeby nauczyć się więcej o fotografii pojawił się, kiedy całkiem przypadkiem zrobiłam zdjęcie z płytką głębią ostrości (innymi słowy, bokeh, rozmazane tło). Tak mi się to wtedy spodobało, że przeczytałam nawet ze dwie książki, co tylko mnie sfrustrowało, bo większości efektów w nich opisanych, swoją cyfrówką nie mogłam osiągnąć.
Teraz, po kilku latach używania Penaxa K-10 (którego uwielbiam, ale strasznie był ciężki), przesiadłam się na K-50 i, tu już bez zmian, robię zdjęcia na zmianę dwoma obiektywami: Pentaxem DA 18-55 mm, f 3.5 – 5.6 i Sigmą 70-300mm, f 4 – 5.6. I robi to kolosalną różnicę. Jeżeli nie mogę osiągnąć jakiegoś efektu, to znaczy, że go po prostu jeszcze nie umiem, a nie, że aparat mi w tym przeszkadza.
Wniosek: Twierdzenie, że da się robić dobre zdjęcia bez w miarę dobrego sprzętu to jak mówienie, że nie ma różnicy między lotem balonem a samolotem. OK, jak się uprzesz, to może uda się przeleciec balonem przez ocean, ale zajmie Ci to znacznie więcej czasu i tak czy owak, nie osiągniesz wysokości Dreamlinera.
Projekt 365: Wyjście ze strefy komfortu
Z jakichś powodów, nie czuję się wyjątkowo swobodnie robiąc zdjęcia w Poznaniu. Podczas wydarzeń masowych, to jeszcze, ale tak bez powodu na ulicy? Albo, nie daj boże, w restauracji? Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią i zastanawiają się, dlaczego ta oszołomka kuca przed kałużą i robi jej zdjęcia.
Przez kilka pierwszych dni wyzwania robiłam zdjęcia raczej pospiesznie i ukradkowo. Im krócej i bardziej niewidocznie, tym lepiej. Na początku drugiego tygodnia, nie miałam już najmniejszych oporów przed zrobieniem zdjęcia stojąc na środku zaśnieżonej ścieżki rowerowej, krótko przed ósmą rano, kiedy na przystanku naprzeciwko stał pokaźny tłumek ludzi.
Wnioski: Zależy kto ma jaką strefę komfortu, ja się nie lubię rzucać w oczy, a z tym aparatem miałam wrażenie, jakbym była świecącą i grającą orkiestrą. A tak naprawdę, pewnie nikt nie zwracał na to co robię najmniejszej uwagi.
Dlaczego podjęłam się Projektu 365?
Ci, którzy czytali moje podsumowanie roku 2015 wiedzą już, że nie był on najlepszym w moim życiu (a wręcz przeciwnie). Moim głównym celem na 2016 jest takie pokierowanie swoim życiem, żeby każdy dzień, nawet najbardziej zwyczajny miał dla mnie znaczenie. Chcę po prostu pamiętać co robiłam w tym roku, zacząć znowu dostrzegać niewielkie rzeczy, które sprawiają mi radość, bez czekania na spektakularną „podróż” kiedyś tam. Dokumentowanie każdego dnia mojej codzienności jest właśnie tym narzędziem, który do osiągnięcia tego celu potrzebuję.