Łódź. Miasto, które ochrzciłam mianem najdziwniejszego w Polsce. Czy warto tam jechać? Co warto w Łodzi zobaczyć? Z jednej strony industrializm, sztuka i setki świetnych kawiarni, z drugiej strony zarzygane bramy, zamglone spojrzenia i najgorszy pobyt w hostelu w całym moim podróżniczym dorobku. No to jedziemy!
Pomimo zapewnień, że Polskim Busem już nie pojeżdżę, do Łodzi pojechałam…Polskim Busem. Kupiłam bilety za całe 4 złote, a za taką kasę można się przemęczyć. O dziwo, tym razem było całkiem przyjemnie, nawet miałam miejsce na nogi!
PS. Chcesz zniżkę 100 zł na pierwszą rezerwację przez AirBnb? Może unikniesz przygód, jakie opisuję niżej we wpisie. Wystarczy, że założysz konto klikając w ten link. :)
Pusta, czysta Łódź, a niby weekend
Jest piątek wieczór, czuć lato w powietrzu, jest przyjemnie ciepło. Wysiadam na dworcu autobusowym Łódź Kaliska, miejsce mi dobrze znane, ponieważ polski bus zawsze się tutaj zatrzymuje w drodze do Warszawy. Wysiadam i pewnym krokiem kieruję się w ulicę Kopernika, a stamtąd już prosta droga do mojego hostelu. Co mnie uderza, to że na ulicach prawie nie ma ludzi. Jest piątek WIECZÓR, ulice, przynajmniej w Poznaniu są o tej porze pełne. Okej, nie wiem jak to wygląda na Dębcu (dalekoooooo od centrum), ale tutaj jestem w centrum, a miasto wygląda jak wymarłe. Druga rzecz, która mi się rzuca w oczy, to czystość. Łódź wygląda jak odkurzona i wyzamiatana. Mam wrażenie, że mogłabym zjeść obiad z chodnika, nie widać nawet niedopałków.
Piotrkowska w Łodzi – ulica, która nie ma końca
Dochodzę do ulicy Piotrkowskiej skąd rzut beretem do hostelu. Akurat zachodzi słońce. Patrzę w prawo, w lewo, końca Piotrkowskiej nie widać! To naprawdę dziwny, ale jakże piękny widok, mam wrażenie, jakbym dosłownie była na końcu świata; jakby tam gdzie sięgam wzrokiem, Piotrkowska kończyła się przepaścią z jednej i z drugiej strony. Co więcej, Łódź rozmieszona jest tak, że ulice przecinają się pod kątem prostym. Niesamowicie ułatwia to nawigację, nawet takim anty-orientacyjnym osobniczkom jak ja.
- Końca nie widać!
Piotrkowska na kółkach
Wchodzę do mojego dormitorium w hostelu. Na sześć łóżek zajęte jest tylko jedno, jest 21, to dobry znak. Może nie będzie tłumów? Odświeżam się i wychodzę na miasto. Tak jak z dworca do Piotrkowskiej widziałam może ze trzy osoby, tak na Piotrkowskiej widzę tłumy ludzi. Na rowerach, na rolkach, na Longobardach, generalnie na wszystkim na czym się da jeździć. Dzisiaj jest mecz, nawet nie wiem jaki, ale wszyscy go oglądają, bo knajpy pękają w szwach, na ulicę powystawiane są telewizory. Plan jest taki: obejść Piotrkowską i znaleźć przyjemne miejsce, gdzie coś zjem. Trafiam do Bredni, bardzo przyjemnego miejsca, gdzie zjadam najpyszniejsze warzywa grillowane ever. Polecam bardzo.
Najgorszadziwniejsza noc w hostelu -odcinek pierwszy
Kiedy wracam do hostelu, okazuje się że w łóżku nade mną ktoś już śpi. Staram się zachowywać tak cicho jak to tylko możliwe. Po prysznicu w hiper wąskiej kabinie idę spać. Na drugi dzień przypomnę sobie tę wąską kabinę i powiążę fakty – to stąd siniak na kolanie. Serio, nie wiem jak w tych kabinach może się mieścić taki, na przykład, wysoki, umięśniony mężczyzna i jeszcze się myć.
Kiedy już zasypiam, budzi mnie skrobanie w drzwi. Ktoś ewidentnie próbuje ogarnąć jak działa klucz, ale mu to nie idzie. Po minucie zawziętego skrobania pokój zalewa fala światła i do pokoju wchodzi taki typowy kibol-dres. Łysy, w czarnych dresach, zgarbiony, chód „na pająka”. Myślę sobie, oho, będą kłopoty. Dres kilkukrotnie wchodzi i wychodzi z pokoju za każdym razem mocując się z zamkiem, aż w końcu pada na łóżko i zasypia. Mi jest lekko głupio, że miałam uprzedzenia. Znowu zasypiam, zbliża się już druga w nocy, gdy do pokoju wchodzi mężczyzna i kobieta. W mig ogarniają przygotowanie do spania wejścia do łóżka, co w miarę dobrze wróży. Do momentu kiedy facet wchodzi na łóżko piętrowe do kobiety. A ona zaczyna gadać jak najęta. Mam zatyczki w uszach więc całego dialogu nie słyszę, ale laska ewidentnie wyprasza gościa ze swojego łóżka, potem zmienia zdanie, potem miauczącym głosem znowu prosi go, żeby sobie poszedł i tak w kółko. Facet jakoś nic nie mówi. Po godzinie tego cyrku moja cierpliwość jest na wyczerpaniu i podejmuję decyzję, że coś im powiem. Mam tak, że zwlekam z nieprzyjemną konfrontacją ile się tylko da, ale tutaj nie mam nadziei już, że się chociaż trochę wyśpię jeśli im nic nie powiem. Wtem słyszę totalne szamotanie się na łóżku, wkurzam się jeszcze bardziej, wyciągam korki i zdejmuję opaskę. I co widzę?
Goły tyłek. Oh dobrze, żeby być w stu procentach dokładną, widzę pośladki oddzielone wąskim paskiem materiału, kolor czarny. Nie, ów pasek nie zasłania absolutnie niczego. Podnoszę się z łóżka i mówię „Ej, weźcie się w końcu ogarnijcie, bo się tak nie da spać.” W kolejną noc posłużę się gorszym komunikatem, ale o tym za chwilę. Dopiero teraz widzę też twarz tej kobiety i nie jest to ciekawy widok. Niezdrowa cera, opuchnięte policzki i jakieś takie nierozumiejące oczy. Mężczyzna, który z nią jest wygląda jak metroseksualny drwal. Koszula, broda, jedynie gaci brak. Kobieta kładzie się na łóżku dolnym, mężczyzna wychodzi z górnego łóżka i zaczyna się ubierać. Jednocześnie dialog między nimi ciągle trwa. On ją przekonuje, ona się sprzeciwia i tak w kółko. Po 10 minutach mężczyzna wychodzi z pokoju a kobieta zasypia. W końcu przestaje gadać, bo tego miauczenia nie dało się słuchać.
Kiedy wstaję rano, widzę, ku mojemu totalnemu zdziwieniu, że panna leży obwinięta w mój ręcznik. Budzę ją raczej bez ceregieli i zabieram co moje. Idę zwiedzać Łódź, mając nadzieję, że kolejna noc będzie spokojniejsza. Jakże złudna to nadzieja.
Booki w Łodzi, lubię bardzo!
Uwielbiam książki: czytać, wąchać, dotykać, kupować, układać. Idąc skąpaną w słońcu Piotrkowską pierw dostrzegam dwie pary odzianych w spodnie pośladków, za nimi cztery kończyny, a jeszcze dalej stolik zasypany książkami. Mężczyzna, siwy i młodsza kobieta zawzięcie wynoszą stoliki zawalone książkami. Patrzę wyżej, Book się Rodzi widzę! Antykwariat, ale jaki! Nie mogę nie wejść. W Book się Rodzi książki są wszędzie, na półkach, stolikach, balustradzie, schodach, ziemi, na kasie. Wszędzie! Chodzę i zacieszam, bo księgarnie, antykwariaty i biblioteki to dla mnie środowisko tak naturalne, jak woda dla ryby. Dostaję pozwolenie na robienie zdjęć, pani z obsługi zaprasza mnie w podziemia. Wchodzę, tam lekki półmrok i jeszcze więcej Książków. Kupiłabym pół tego sklepu, tylko kto to będzie za mnie nosił?
Łódź industrialna, odcinek pierwszy: Manufaktura
Stary Browar w Poznaniu robi wrażenie, ale kompleks budynków zwany Manufakturą robi jeszcze większe wrażenie. To miejsce jest po prostu idealne. Ławeczki, darmowy Internet, kawiarnie, a przede wszystkim ceglane, monumentalne budynki, które aż krzyczą swoją historią. Nie wiem czy wiesz, ale Manufaktura w tej postaci działa dopiero od 2006 roku. Wcześniej nie działo się tam nic, a miejsce bardziej straszyło niż zapraszało. A jeszcze wcześniej, bo w latach siedemdziesiątych XIX wieku, Izrael Poznański miał tam swoje fabryki. Na około 30 hektarach funkcjonowały tkalnie, farbiarnie, przędzalnie i wszystko inne co z obróbką bawełny związane. W 1997 fabryki definitywnie zakończyły swoją działalność, a teraz jest tam kino, sklepy, ścianka wspinaczkowa, siłownia, a także muzeum! Ah, mural też się znajdzie.
MS2 – sztuka w Łodzi
MS2 czyli Muzeum Sztuki 2 (są ich trzy) znajduje się zaraz przy Manufakturze, w dawnym budynku tkalni. Na trzech piętrach są zbiory sztuki przeróżnej, od fotografii po rzeźby. Ja chciałam odwiedzić akurat MS2 żeby zobaczyć rzeźbę „Portret Wielokrotny” Aliny Szapocznikow. Jeszcze na studiach tłumaczyłam o niej i jej sztuce teksty na pewien festiwal i chciałam w końcu zobaczyć to na żywo. Na pierwszym piętrze MS2 jest kawiarnia, Awangarda. Całkiem przyjemna, aczkolwiek kawy tam skończyć nie mogłam, bo była tak niedobra.
Odlot w Łodzi, dosłownie
Idę sobie znowu na Piotrkowskiej i widzę papugę. Papuga siedzi na drogowskazie: Odlot, Nuda. Nuda wskazuje na Piotrkowską, Odlot wskazuje w głąb ciemnej bramy. Ja i nuda? No way! Wolę odlot! Wchodzę i czuję się jak Alicja w Krainie Czarów. Obdrapane mury, metalowe surrealistyczne rzeźby, kukła w oknie, konfekcja damska, stoliki zbite z palet i…. galeria sztuki. Rozglądam się z zaciekawieniem i podchodzi do mnie mężczyzna. To od niego dowiaduję się, że galeria nie jest taka zwyczajna. Wszystkie prace, które są w niej wystawione zostały zrobione przez podopiecznych Domu na Osiedlu. Podopieczni, jak się możesz domyślać, są niepełnosprawni intelektualnie, a to co robią, to ich terapia. Więcej dowiesz się tutaj. Powiem tak, galeria nie bez kozery nazywa się Odlot, to jedno z najciekawszych i najdziwniejszych miejsc w jakich byłam, moim zdaniem must-see na łódzkiej mapie.
OFF Piotrkowska i fotografia w industrialnych loftach
Ohh, a raczej Off, co to za miejsce! Wchodzę i myślę, Brick Lane jak nic! Hipsterskie knajpy, domy mody, showroomy, klubokawiarnie, a wszystko to w otoczeniu czerwono-czarnych cegieł, gdzie w XIX wieku były przędzalnie i tkalnie Franciszka Ramischa. Zawsze z dystansem podchodzę do miejsc, którymi się każdy zachwyca, ale w przypadku Off Piotrkowskiej zachwycam się i ja, bo to miejsce jest unikatowe. Wchodzisz i jakby inny świat.
Łódzki Fotofestiwal
To właśnie w Off Piotrkowskiej przypadkiem dowiedziałam się o trwającym właśnie Fotofestiwalu, czyli kilkudniowym festiwalu fotograficznym organizowanym od 2001. Tegoroczna edycja nosiła tytuł „Hit the Road” i była poświęcona przemieszczaniu się, drodze. Nie tylko przemieszczaniu się w podróży, ale też w uchodźstwie, w zmianach stanu z życia na śmierć, w drodze własnego rozwoju. Powiem tak – tyle wygrać! Wybrałam ten termin na wyjazd do Łodzi bo bilety były śmiesznie tanie (4 złote), a wylądowałam na tak nieziemsko dobrym festiwalu, że do tej pory mi się on śni.
Art Inkubator – fotograficznej rozpusty ciąg dalszy
Główną bazą festiwalową jest Art Inkubator. Łatwo tam dojechać, Piotrkowską kawałek za deptak i w lewo. ;-) Nie zdziwisz się już kiedy napiszę, że Art Inkubator znajduje się w … pofabrycznych budynkach, należących niegdyś do Karola Scheiblera i Ludwika Grohmana. Jest to całkiem spory kompleks i oczywiście się w nim gubię. Tak oto, przypadkiem zwiedzam sobie trzecie i drugie piętro, gdzie znajdują się biura. Na parterze jest kawiarnia i przestrzeń do pracy. Szczerze mówiąc, Łódź wydaje się być idealnym miejscem dla freelancerów, tam jest niemożliwie dużo kreatywnej przestrzeni w której aż chce się pracować! Część festiwalu fotograficznego jest właśnie nad kawiarnią i idę tam pooglądać zdjęcia. Stamtąd ruszam do głównego budynku, gdzie zdjęciom nie ma końca. Fajnie jest.
W łódzkim kanale czyli w muzeum Dętka
O łódzkiej Dętce przeczytałam w jakimś magazynie turystycznym, który dostałam na targach w Poznaniu i od tego czasu wiedziałam, że po prostu muszę tam pójść. Dostać się do Dętki nie jest tak łatwo, bo trzeba się wcześniej umówić na godzinę, muzeum otwierają dopiero o 14. Ja wybrałam się tam wieczorem i na początku byłam jedyną zwiedzającą. Ja, przewodniczka i ciemne wnętrze kanału. Dętka leży dokładnie pod łódzkim Placem Wolności – okrągłym terenem zwieńczającym Piotrkowską. Jest to kanał, w którym dawno temu zbierano deszczówkę, którą potem wykorzystywano do przeczyszczania innych kanałów w centrum. Odkąd kanalizacja i systemy zarządzania wodą są o wiele bardziej zaawansowane, Dętka służy już tylko jako muzeum. Nie zobaczysz tam za wiele, to po prostu ceglany kanał i trochę zdjęć. Jednak mimo to polecam się tam wybrać, bo przewodniczka rysuje przed Tobą całą historię zarówno tego miejsca jak i Łodzi. Poza tym, fajnie się chodzi po kanałach. :D
Kraina Czarów w łódzkiej bramie, Piotrkowska 3
Piotrkowska 3, zapamiętaj ten adres o ile chcesz wkroczyć w krainę czarów. Niegdyś szara, przytłaczająca brama teraz mieni się w promieniach słońca. Wszystko za sprawą Joanny Rajkowskiej, bydgoskiej artystki, która tworzy instalacje w przestrzeni publicznej. Jestem pewna, że znasz przynajmniej jedno jej dzieło – palmę na rondzie Charles’a de Gaulle’a w Warszawie. W Łodzi, w 2013 Rajkowska przyozdobiła mury kamienicy przy Piotrkowskiej 3 milionami malutkich luster. Efekt jest piorunujący. Światło, które pada na kamienicę odbija się we wszystkie strony, dając wrażenie surrealizmu. Idę, zdjęcia robię i nadziwić się nie mogę jak to świetnie wygląda, gdy dobiega mnie wrzask, „Jaki tu kurrrrrrrrrrrrrwa kicz! Prędzej bym się spierdolił niż tu mieszkał! Ja pierdolę, kurwwaaaaa.” Oglądam się, a za mną dwóch panów. Ten co wrzeszczy ma jakieś 170 wzrostu, brzuch większy niż piłka do jump fitnessu, siwy zarost i czerwoną koszulkę kończącą się jakieś 4 cm zbyt szybko. No tak, mogłam się była domyślić, że tę uwagę o kiczu wypowiada (wykrzykuje) tak elegancki osobnik!
Najgorszadziwniejsza noc w hostelu, odcinek drugi
Jest już wieczór, wracam zatem do hostelu. W pokoju nadal leżą zwłoki kobiety, nie wróży to za dobrze. Idę do recepcji i mówię, że poprzednia noc była raczej mocno średnia i że chcę zmienić pokój. Drugiej nocy ciągłego gadania, szamotania i próby uprawiania seksu w dormitorium po prostu nie zdzierżę. Niestety, w hostelu wszystko już zajęte. Mówię dokładnie co zaszło poprzedniej nocy i ku mojemu zdziwieniu, recepcjonista odpowiada, że pani owa znana jest. Z Łodzi jest, nie pierwszy raz taki numer odstawia, a tak w ogóle, to pani jest na czarnej liście i nie wiadomo jakim cudem się do hostelu dostała. A nie, jednak wiadomo. Recepcjonista mówi dalej. Duża rotacja jest, bo nikt nie chce na dłużej pracować, dziewczyny z recepcji z poprzedniej nocy nie ogarnęły. Myślę sobie, no jak miały ogarnąć, jak drzwi do hostelu non stop otwarte i nikt nie sprawdza kto tu wchodzi. Słabo to wróży. Mówię, że jeśli laska z pokoju nie zniknie, to ja się wynoszę do innego hostelu. Okazuje się, że panna rezerwację miała pod nie swoje nazwisko, że jej w hostelu nie powinno już być. Przyjeżdża ochrona i pannę po długich negocjacjach wyprowadzają. Uf. Może tym razem uda mi się wyspać?
Już zasypiam kiedy z hukiem drzwi się otwierają, do pokoju wtacza się dwóch chłopaków i jedna laska, świecą światło i w pompie mają, że reszta ludzi już śpi. Laska pijana w sztok, zatacza się jak hula hop i popada w monolog przerywany chichotem. Łasząc się do jednego z chłopaków opowiada wszystkim o swoim cyklu i że akurat ma owulację. Płynnie przechodzi do zachwytów nad muskulaturą jednego z gości. Drugi w tym czasie szaleje po pokoju, bo okazuje się, że w jego łóżku śpi … inny mężczyzna. Zaczynają rozmawiać, ja się włączam, bo mnie szlag zaczyna trafiać. Koleś ma pretensje, że inny koleś śpi w jego łóżku. Problem jest taki, że to naprawdę łóżko tego, co w nim śpi, ale ten drugi nie dostał kwitka z numerem łóżka (recepcja nie ogarnęła) i tam rozłożył swoje rzeczy. Cyrk na kółkach. Wszystko przy zaświeconym świetle się odbywa, a mnie szlag trafia. Okazuje się, że towarzystwo ma same prześcieradła i żadnych poszew. Angażują recepcję. Recepcja przynosi nie to co trzeba. Cyrk trwa dalej. Laska piszczy, jeden z chłopaków się do niej klei. Mija godzina. Idą się kąpać. Laska śmieje się tak głośno, że spod prysznica ją słychać. Wracają. Jeden idzie spać. Laska wchodzi do łóżka na górze, koleś chce do niej wbić, ale panna chyba zaczyna trzeźwieć i się wycofuję z wcześniejszych zapewnień, jak to ona się w hostelach nie bzyka. Koleś niepocieszony idzie spać. Nad moje łóżko. Po 3 minutach zaczyna chrapać jak warchlak. Jestem już tak wkurwiona, że dobrze, że nie mam ze sobą piły czy czego innego, bo nie ręczę za siebie. Dwie godziny nahałasowali jak ostatnie buraki, a teraz idą spać, podczas gdy ja nie mogę zasnąć raz, że z nerwów, dwa przez to chrapanie. Wstaję i bez ceregieli walę gościa w rękę. „Czy możesz przestać chrapać?”. Koleś próbuje mnie zbyć mówiąc „Robię co mogę”. No to się już tak wkurwiam, że mówię do niego, „To się staraj bardziej, bo chrapiesz jak stara jebana świnia”. Koniec.
Wiesz co jest najlepsze? Przestał chrapać.
Jeśli chcesz uniknąć takich krzywych akcji jak te moje w hostelu, zerknij na inne opcje noclegów w Łodzi. Ja mogę jedynie powiedzieć, że w Łodzi z hostelu już nie skorzystam. ;) Nie te nerwy.
Booking.com
Śpię od czwartej nad ranem do siódmej. Potem jeszcze chwilkę. Potem wstaję i robię tyle teatralnego hałasu, że wszyscy się budzą. Wszyscy, czyli hałasująca w nocy trójka. Zamykam szafkę. Oh, zapomniałam czegoś. Otwieram szafkę. Zakręcam worek foliowy. Odkręcam. Zakręcam. Przekładam. Kurde, buty mi spadły, ale szkoda. O rany, ta reklamówka foliowa też mi wyleciała. Lepiej to wszystko schowam do szafki. A nie, przecież akurat tego potrzebuję, to lepiej wyłożę. Wytrzepię ręcznik. Zdejmę pościel. Wytrzepię pościel. Rany, ile tu foliowych reklamówek! Idę do łazienki, za mną idzie dziewczyna. Mówię jej, wczoraj chyba nie ogarniałaś, co? Dziewczyna wielce zdziwiona mówi, że dwa piwa tylko wypiła i nie wie jak to się stało, że się tak narąbała. Mówię jej jakie głupoty wygadywała, widzę rumieniec na twarzy. Szkoda mi jej, więc sprawę zamykam, pakuję rzeczy i wychodzę z dormitorium. Teraz jeszcze tylko śniadanie i łódzki dzień z przygodami numer dwa.
Księży Młyn i pofabryczny industrializm – esencja Łodzi
Pożyczam rower i mknę Piotrkowską na Księży Młyn. Mijam Art Inkubator, mijam Lidla, zaczynają się pojawiać pierwsze opuszczone fabryki. Jaka szkoda, że nie można tam wejść. Nawet sobie myślę, czy by tego na nielegalu nie zrobić, ale rozsądek zwycięża. Do takich akcji lepiej mieć towarzystwo – ktoś chętny na łódzkie urban exploration? Idę dalej i oczom ledwo wierzę. Po prawej odrestaurowana fabryka, wygląda bardzo ekskluzywnie. To tutaj są drogie mieszkania – lofty, sklepy i inne takie. Naprzeciwko jest to co mnie najbardziej interesuje. Osiedle z famułami na Księżym Młynie. Dawno, dawno temu mieszkali tutaj robotnicy pobliskich fabryk. Teraz mieszkają tutaj ich potomkowie i na pierwszy rzut oka niewiele się zmieniło. Famuły to połączone ze sobą mieszkania, zwykle dwu-lub-trzypiętrowe. Tutaj, na Księżym Młynie jest ich największe skupisko. W prawie 90 budynkach znajduje się ponad 1000 mieszkań, zachowanych w niemal niezmienionej formie. Typowe mieszkanie w łódzkiej famule ma około 35m2, łazienki są wspólne. Kilka lat temu miasto zabrało się za ich renowację i od razu widać, które famuły nadal czekają na swoją kolej. Atmosfera jest nieco dziwna. Jestem sama jedna, czasem minie mnie kot, czasem zobaczę ciekawską głowę wystającą z okna, niepozorny ruch firanki. Raz mija mnie para z dzieckiem. Nie ma tutaj turystów, czuję się dziwnie robiąc zdjęcia. Ale nie mogę się powstrzymać. Można mówić co się chce o Łodzi, ale klimatu jej nie brakuje. Oj, nie.
Łódź to film
Wracając z Księżego Młyna zahaczam o Muzeum Kinematografii. Pan sprzedający bilety przymyka oko na to, że nie jestem już studentką i sprzedaje mi tańszy bilet. Ignoruję strzałki sygnalizujące kierunek zwiedzania i dziwiąc się niezmiernie, oglądam całe muzeum od końca. Orientuję się mniej więcej w połowie i zwiedzam muzeum drugi raz, tym razem w dobrym kierunku. Tak, to ja. :) Schodzę najniżej, oglądam stare kamery i słyszę pełen pasji głos. „Ja to bym wolała, żeby mnie spalono. Spalono i rozrzucono pod wiatr. Nie chcę leżeć pod ziemią.” I pomruki zgody. Z kremacji temat płynnie przechodzi w politykę, a ja płynnie przechodzę do kolejnej sali. Najwięcej zabawy mam na najwyższym piętrze, tym dla dzieci. Oglądam Muminki, Misia Uszatka, wchodzę na green screena i biorę udział w pościgu w Halo, Szpicbródka. Polecam.
Jest już wczesne popołudnie, o 16 mam autobus do Poznania. Idę ponownie do OFF Piotrkowksa nacieszyć oczy cegłami i kubki smakowe jedzeniem ze Spółdzielni. Czas błogo mija, czas wrócić do hostelu po plecak. Idę znowu na Łódź Kaliską i znowu pustki widzę. Ludzie w Łodzi są na Piotrkowskiej. Poza nią, już jakoś tak mniej.
Wracając z Łodzi czuję ulgę, w końcu się wyśpię! Weekend, pomimo przygód, bardzo udany. Łódź ma w sobie coś, co szalenie mi się podoba: pofabryczny klimat i mocno kreatywną energię. Minął niecały miesiąc odkąd wróciłam z Łodzi i wiesz co? Już kombinuję kiedy by tam wrócić. Łódź jest nieziemsko klimatyczna i NAPRAWDĘ jest tam co robić. Ten weekend to takie pierwsze zapoznanie, będą kolejne wizyty. Oj, jest co robić w Łodzi, na kilka weekendów.
Hop, hop, ktoś tu jeszcze był w Łodzi? Też takie ekstremalne doświadczenia?